poniedziałek, 6 kwietnia 2015

4 Rozdział - Ja się tam nie nadaję

Zirothie po raz kolejny musiała wrócić na ulicę Pokatną. Przecież nie kupiła jeszcze wszystkich potrzebnych przedmiotów. Jako pierwszy odwiedziła sklep MADAME MALKIN - SZATY NA WSZYSTKIE OKAZJE. Madame Malkin była przysadzistą, uśmiechniętą czarownicą ubraną na fiołkoworóżowo. Sprawiała wrażenie sympatycznej i od razu kazała wskoczyć dziewczynce na stołek.
-Ale po co?
-No przecież musimy zmierzyć jak długa ma być szata, kochana.
-A no tak... Przepraszam. – powiedziała Zirothie lekko zakłopotana. Pospiesznie wspięła się na mały taboret.
-Nie szkodzi. Ty też do Hogwartu? Ostatnio coraz więcej uczniów tam przychodzi. Mam pełne ręce roboty.
-To chyba dobrze. Zarabia pani.
-Oh, no tak. Kto by się nie cieszył. Jak masz na imię moje dziecko?
-Zirothie... Zirothie Rath proszę pani.
-Wielkie nieba... – Madam Malkin aż otworzyła usta. Po chwili zdała sobie sprawę ze swojego nietaktu i pospiesznie przyłożyła dłoń do buzi. – Przykro mi z powodu twoich rodziców. – powiedziała.
-Dziękuję... Już się z tym pogodziłam. – powiedziała dziewczynka z trudem powstrzymując łzy, które cisnęły jej się do oczu.
Madam Malkin chyba zorientowała się, że to nie prawda, ale była na tyle uprzejma, że nie podejmowała tego tematu.
-A więc co? Hogwart. Twoje pierwsze profesjonalne czary. Jakie są twoje umiejętności? Czarowałaś już coś?
-Niestety nie wiem. Starałam się nie używać czarów. Jakoś nie musiałam z nich korzystać.
-Bardzo dobre podejście. Teraz nawet my uzależniliśmy się od czarów i nie możemy najprostszej rzeczy wykonać bez małej pomocy. Należy korzystać z dzieciństwa póki nie jest zmącone przez magię.
-Też tak myślę proszę pani.
-Ależ ty jesteś dobrze wychowana.
-Dziękuję bardzo.
-No, gotowe. Będą przepięknie leżeć. Od razu zrobimy trzy komplety. Zdaje się, że Hogwart wymaga teraz aż trzech. Za chwilę będziesz mogła przymierzyć tiary. Płaszcz uszyjemy na miarę. A rękawiczki, leżą tam obok wystawy, koło wejścia. Możesz przymierzyć. Polecam te ze smoczej skóry. Są naprawdę wyśmienite.
-Dziękuję bardzo.
Po kilkunastu minutach Zirothie już miała ze sobą komplet szat, płaszcz, rękawice oraz szpiczastą tiarę. Postanowiła ją założyć od razu.
W księgarni, parę osób dziwnie na nią patrzyło, ale postanowiła się tym nie przejmować. Wiedziała, że chodziło im o jej dziwny strój. Męski podkoszulek, spodnie, oraz podarte do niczego niepasujące trampki. Cicho westchnęła i spojrzała na listę. „Standardowa księga zaklęć (l stopień) Mirandy Goshawk; Dzieje magii Bathildy Bagshot; Teoria magii Adalberta Wafflinga; Wprowadzenie do transmutacji (dla początkujących) Emerika Switcha; Tysiąc magicznych ziół i grzybów Phyllidy Spore
Magiczne wzory i napoje Arseniusa Jiggera; Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć Newta Scamandera; Ciemne moce: Poradnik samoobrony Quentina Trimble’a”. Zirothie spokojnie podeszła do lady i podała wymięty list ekspedientce.
-Poproszę te wszystkie. – powiedziała spokojnie.
-Nowe?
-No tak... – powiedziała jakby to było coś normalnego. Pytanie ekspedientki wydało jej się dziwne.
-A gdzie twoi rodzice?
-Nie potrzebuje niańki. Ile mam zapłacić?
Po podaniu kwoty Zirothie odliczyła potrzebne monety. Wyszła z księgarni z ośmioma książkami. Po wizycie w tym sklepie czuła się dziwnie. Po chwili stwierdziła, że czarodzieje jednak są tacy sami jak pozostali ludzie. Kiedy podążała do sklepu z kociołkami i innymi przyrządami, które mogą się przydać na lekcjach, ktoś ją potrącił wytrącając z rąk wszystkie książki.
-Przepraszam, spieszę się. – powiedział wysoki mężczyzna w długim płaszczu. Biegł tak szybko, że Zirothie nie zdążyła mu się lepiej przyjrzeć.
-Pomóc ci? – usłyszała klęcząc nad książkami. Podniosła wzrok w górę. Przed nią stała dziewczyna, mniej więcej jej wzrostu. Miała bujne brązowe loki, które opadały aż na jej ramiona. Ciągle się uśmiechała.
-Chyba sobie poradzę.
-Może jednak. Jestem Hermiona Grenger. Myślę, że powinnaś użyć zaklęcia zmniejszającego, żeby zmieścić te wszystkie książki do kieszeni. To łatwe. Pokazać ci? – wypaliła, bardzo szybko i zanim Zirothie się zorientowała, nieznajoma machnęła różdżką pomniejszając jej rzeczy. Była trochę zszokowana takim rodzajem pomocy i też wstyd jej było przyznać, że nie umie rzucić takiego zaklęcia, ani nie wie jak je później odwrócić.
-Idziesz do Hogwartu? – zapytała Hermiona.
-Tak.
-Ooo, ja też. Mam nadzieję, że Tiara Przydziału przydzieli mnie do Gryffindoru.
-Czy mogłabyś mi powiedzieć jak moje książki odczarować z powrotem?
-Oh musisz machnąć różdżką i wypowiedzieć „engorgio”, to proste.
-Mogła byś mi to zapisać? Jestem raczej kiepska w zapamiętywaniu.
-Oczywiście. Polecam Ci Standardową księgę zaklęć. Można w niej znaleźć bardzo przydatne rzeczy. Sama wypróbowałam już kilka z nich. Mam nadzieję, że trafisz do tego samego domu co ja. Całkiem przyjemnie mi się z tobą rozmawiało. A teraz muszę już iść. Chcę się jeszcze pouczyć w drodze powrotnej do domu. Do zobaczenia w pociągu.
-W pociągu... – szepnęła Zirothie i już patrzyła na plecy dopiero co poznanej dziewczyny.
No nie, ja się tam nie nadaję.” – pomyślała.
Postanowiła jednak zaryzykować. Dokupiła ostatnie brakujące rzeczy. Ostatnim sklepem jaki odwiedziła był sklep z różdżkami. Tam dostała różdżkę z cisu, o 12 calach, giętką. Rdzeń z włosa ogona testrala. Podobno była to jedyna różdżka o takim rdzeniu w sklepie pana Olivandera. Od razu różdżka jej pasowała. Poczuła lekką wibrację w prawej ręce.
-Cudownie. – powiedział sprzedawca.

Kiedy Zirothie skończyła zakupy poczuła lekkie zmęczenie. Postanowiła zmniejszyć pozostałe przedmioty i schować je do kiszeni. Wróciła znowu na swój dworzec. 

1 komentarz:

  1. Twój blog bardzo podoba mi się ;) czytam mnóstwo opowiadań ale zazwyczaj są one podobne do siebie a ty masz fajny pomysł pisząc o sierocie ;) czekam na kolejne rozdziały.

    OdpowiedzUsuń