Zirothie po
raz kolejny musiała wrócić na ulicę Pokatną. Przecież nie kupiła jeszcze
wszystkich potrzebnych przedmiotów. Jako pierwszy odwiedziła sklep MADAME
MALKIN - SZATY NA WSZYSTKIE OKAZJE. Madame Malkin była przysadzistą,
uśmiechniętą czarownicą ubraną na fiołkoworóżowo. Sprawiała wrażenie
sympatycznej i od razu kazała wskoczyć dziewczynce na stołek.
-Ale po co?
-No przecież
musimy zmierzyć jak długa ma być szata, kochana.
-A no tak...
Przepraszam. – powiedziała Zirothie lekko zakłopotana. Pospiesznie wspięła się
na mały taboret.
-Nie
szkodzi. Ty też do Hogwartu? Ostatnio coraz więcej uczniów tam przychodzi. Mam
pełne ręce roboty.
-To chyba
dobrze. Zarabia pani.
-Oh, no tak.
Kto by się nie cieszył. Jak masz na imię moje dziecko?
-Zirothie...
Zirothie Rath proszę pani.
-Wielkie
nieba... – Madam Malkin aż otworzyła usta. Po chwili zdała sobie sprawę ze
swojego nietaktu i pospiesznie przyłożyła dłoń do buzi. – Przykro mi z powodu
twoich rodziców. – powiedziała.
-Dziękuję...
Już się z tym pogodziłam. – powiedziała dziewczynka z trudem powstrzymując łzy,
które cisnęły jej się do oczu.
Madam Malkin
chyba zorientowała się, że to nie prawda, ale była na tyle uprzejma, że nie
podejmowała tego tematu.
-A więc co? Hogwart.
Twoje pierwsze profesjonalne czary. Jakie są twoje umiejętności? Czarowałaś już
coś?
-Niestety
nie wiem. Starałam się nie używać czarów. Jakoś nie musiałam z nich korzystać.
-Bardzo
dobre podejście. Teraz nawet my uzależniliśmy się od czarów i nie możemy
najprostszej rzeczy wykonać bez małej pomocy. Należy korzystać z dzieciństwa
póki nie jest zmącone przez magię.
-Też tak
myślę proszę pani.
-Ależ ty
jesteś dobrze wychowana.
-Dziękuję
bardzo.
-No, gotowe.
Będą przepięknie leżeć. Od razu zrobimy trzy komplety. Zdaje się, że Hogwart
wymaga teraz aż trzech. Za chwilę będziesz mogła przymierzyć tiary. Płaszcz
uszyjemy na miarę. A rękawiczki, leżą tam obok wystawy, koło wejścia. Możesz
przymierzyć. Polecam te ze smoczej skóry. Są naprawdę wyśmienite.
-Dziękuję
bardzo.
Po
kilkunastu minutach Zirothie już miała ze sobą komplet szat, płaszcz, rękawice
oraz szpiczastą tiarę. Postanowiła ją założyć od razu.
W księgarni,
parę osób dziwnie na nią patrzyło, ale postanowiła się tym nie przejmować. Wiedziała,
że chodziło im o jej dziwny strój. Męski podkoszulek, spodnie, oraz podarte do
niczego niepasujące trampki. Cicho westchnęła i spojrzała na listę. „Standardowa księga zaklęć (l stopień)
Mirandy Goshawk; Dzieje magii Bathildy Bagshot; Teoria magii Adalberta Wafflinga;
Wprowadzenie do transmutacji (dla początkujących) Emerika Switcha; Tysiąc
magicznych ziół i grzybów Phyllidy Spore
Magiczne wzory i napoje Arseniusa Jiggera; Fantastyczne
zwierzęta i jak je znaleźć Newta Scamandera; Ciemne moce: Poradnik samoobrony
Quentina Trimble’a”. Zirothie spokojnie podeszła do lady i podała wymięty
list ekspedientce.
-Poproszę te
wszystkie. – powiedziała spokojnie.
-Nowe?
-No tak... –
powiedziała jakby to było coś normalnego. Pytanie ekspedientki wydało jej się
dziwne.
-A gdzie
twoi rodzice?
-Nie
potrzebuje niańki. Ile mam zapłacić?
Po podaniu
kwoty Zirothie odliczyła potrzebne monety. Wyszła z księgarni z ośmioma
książkami. Po wizycie w tym sklepie czuła się dziwnie. Po chwili stwierdziła,
że czarodzieje jednak są tacy sami jak pozostali ludzie. Kiedy podążała do
sklepu z kociołkami i innymi przyrządami, które mogą się przydać na lekcjach,
ktoś ją potrącił wytrącając z rąk wszystkie książki.
-Przepraszam,
spieszę się. – powiedział wysoki mężczyzna w długim płaszczu. Biegł tak szybko,
że Zirothie nie zdążyła mu się lepiej przyjrzeć.
-Pomóc ci? –
usłyszała klęcząc nad książkami. Podniosła wzrok w górę. Przed nią stała
dziewczyna, mniej więcej jej wzrostu. Miała bujne brązowe loki, które opadały
aż na jej ramiona. Ciągle się uśmiechała.
-Chyba sobie
poradzę.
-Może
jednak. Jestem Hermiona Grenger. Myślę, że powinnaś użyć zaklęcia
zmniejszającego, żeby zmieścić te wszystkie książki do kieszeni. To łatwe.
Pokazać ci? – wypaliła, bardzo szybko i zanim Zirothie się zorientowała,
nieznajoma machnęła różdżką pomniejszając jej rzeczy. Była trochę zszokowana
takim rodzajem pomocy i też wstyd jej było przyznać, że nie umie rzucić takiego
zaklęcia, ani nie wie jak je później odwrócić.
-Idziesz do
Hogwartu? – zapytała Hermiona.
-Tak.
-Ooo, ja też. Mam nadzieję, że Tiara Przydziału przydzieli mnie do Gryffindoru.
-Czy
mogłabyś mi powiedzieć jak moje książki odczarować z powrotem?
-Oh musisz
machnąć różdżką i wypowiedzieć „engorgio”, to proste.
-Mogła byś mi
to zapisać? Jestem raczej kiepska w zapamiętywaniu.
-Oczywiście.
Polecam Ci Standardową księgę zaklęć. Można w niej znaleźć bardzo przydatne
rzeczy. Sama wypróbowałam już kilka z nich. Mam nadzieję, że trafisz do tego samego domu co ja. Całkiem przyjemnie mi się z tobą rozmawiało. A teraz muszę już
iść. Chcę się jeszcze pouczyć w drodze powrotnej do domu. Do zobaczenia w
pociągu.
-W
pociągu... – szepnęła Zirothie i już patrzyła na plecy dopiero co poznanej
dziewczyny.
„No nie, ja się tam nie nadaję.” – pomyślała.
Postanowiła
jednak zaryzykować. Dokupiła ostatnie brakujące rzeczy. Ostatnim sklepem jaki
odwiedziła był sklep z różdżkami. Tam dostała różdżkę z cisu, o 12 calach,
giętką. Rdzeń z włosa ogona testrala. Podobno była to jedyna różdżka o takim
rdzeniu w sklepie pana Olivandera. Od razu różdżka jej pasowała. Poczuła lekką
wibrację w prawej ręce.
-Cudownie. –
powiedział sprzedawca.
Kiedy
Zirothie skończyła zakupy poczuła lekkie zmęczenie. Postanowiła zmniejszyć
pozostałe przedmioty i schować je do kiszeni. Wróciła znowu na swój dworzec.
Twój blog bardzo podoba mi się ;) czytam mnóstwo opowiadań ale zazwyczaj są one podobne do siebie a ty masz fajny pomysł pisząc o sierocie ;) czekam na kolejne rozdziały.
OdpowiedzUsuń