niedziela, 15 listopada 2015

10 Rozdział - Dumbledore jakiego nie znacie

Nie ukrywam w tym poście jest trochę rzeczy "dziwnych". Na przykład Dumbledore jest całkiem inny niż ten przedstawiony w książce. Nie wiem dlaczego. Po prostu to mi do niego pasuje. Nigdy nie ukrywałam, że nie lubie tej postaci. Pomimo wszelkiego "dobra" jakiego dokonał, był bezlitosny i większość rzeczy robił dla siebie. Zirothie znowu odzywa się jak naburmuszona nastolatka, ale nie umiem tego powstrzymać. Może po prostu powinna być starsza. Nie mam pojęcia.
I przepraszam, że tak długo czekacie. Postaram się częściej pisać.

***

Wszystko powoli wracało do normy. Zirothie już zapomniała o wypadku z duchem i miała nadzieję, że szkoła też szybko przestanie o tym rozmawiać. Gdzieniegdzie słyszała jeszcze szepty ludzi o psychiatrach, o szpitalu jakiegoś Świętego Munga. Niektórzy szeptali, że przydałoby się jej porządne lanie i wszystko by jej przeszło. No cóż, ludzie są różni. Zirothie coraz częściej spędzała czas z Fredem, co od razu zauważyli jego bracia. Czasami docinali jej, zapraszając na rodzinną herbatkę, ale uznała, że takimi pozytywnymi komentarzami nie powinna się przejmować. Powoli zaczynała odzyskiwać wiarę w samą siebie.
W czwartek od samego rana czuła podniecenie. Dzisiejszego dnia miała odbyć się pierwsza lekcja latania. Od zawsze o tym marzyła, chociaż wiedziała, że fizycznie to nie możliwe. Teraz wszystko miało się odmienić. Miała szybować w przestworzach, ponad ziemią. Szła na lekcję kiedy właśnie drogę zastąpił jej dyrektor szkoły.
-O moja droga, właśnie cię szukałem.
-Mnie? – zdziwiła się, a po chwili przypomniała sobie, że od pamiętnego pobytu w skrzydle szpitalnym jeszcze nie była u dyrektora. Jej twarz pobladła. Przez swoje roztargnienie ominie ją pierwsza lekcja latania. Cicho jęknęła.
-No tak, o ile dobrze pamiętam, zapraszałem cię na herbatkę. – popatrzył ponad swoimi połówkami wyczekując na reakcję.
-Ale teraz mam lekcję latania... I to pierwszą...
-Zirothie to była poważna sprawa i zaniedbana może doprowadzić do wielkiej katastrofy. Pani Hooch się nie pogniewa, jeżeli nie będzie cię na jednej lekcji.
-Eh – westchnęła – no dobrze...
Razem z dyrektorem poszli do jego gabinetu. Zirothie od razu przywitała się z ogromnym feniksem.
-Zdaje się, że Fawkes Cię polubił. – powiedział Dumbledore kiedy kolorowy ptak przytulał się do ręki dziewczynki.  -Usiądź droga Zirothie. – wskazał jej miejsce przy biurku. – Zapewne domyślasz się dlaczego jesteś teraz u mnie.
-Tak, wiem, ale to było tylko jednorazowo. Już więcej tego nie zrobię. – powiedziała Zirothie.
-Oh, nie o tym chciałem z tobą porozmawiać. Wierzę w radosne zdolności pana Weasleya. Jest bardzo odpowiedzialny, to miło, że wziął cię pod swoje skrzydła. Jednak, jeżeli zauważę coś co mnie nie pokoi, wrócimy do tej rozmowy.
Zirothie milczała. Nie miała pojęcia o czym mówi do niej dyrektor. Popatrzyła na niego.
-Domyślasz się dlaczego tu jesteś? – Dumbledore machnał ręką i prosto z komody na stół przyleciał srebrny dzbanek z malinową herbatą. Zirothie była zaabsorbowana tymi czarami. Były one niezwykle piękne. Po chwili do dzbanka dołączyły kolorowe filiżanki. Zanim opadły beztrosko na stół zatańczyły w powietrzu co chwilę stukając o siebie uchwytami. Wydawały przy tym delikatny i melodyjny dźwięk. Kiedy widowisko się skończyło, Zirothie zauważyła dwoje oczu, które świdrowały ją od dłuższego czasu. Poczuła się nie swojo. Nie była pewna dlaczego, ale coś nie podobało jej się w dyrektorze Hogwartu.
-Odpowiesz mi, czy nie? – zapytał starając się, by brzmiało to równie ciepło jak pozdrowienie starego znajomego.
-O to, że mieszkam na dworcu tak? Chcecie mnie upchnąć do jakiegoś domu dla sierot? – olśniło ją nagle.
-Nie nazwałbym tego w ten sposób, ale rzeczywiście o to chodzi. Podczas kiedy inni uczniowie wrócą na wakacje do swoich domów, nie możemy pozwolić, byś wałęsała się samotnie między torami. To dla twojego dobra.
-Zawsze się tak mówi. Nie mogę po prostu zostać w zamku przez te dwa miesiące?
-Niestety Zirothie, ale regulamin tego zakazuje.
-Nie wydaje mi się, żeby był pan osobą trzymającą się zasad. Gdyby tak było, większość ludzi już dawno wyleciałaby ze szkoły za nieprzestrzeganie regulaminu. Nie wspominając o tym, że ludzie byliby niepocieszeni faktem, że w tej szkole uczył się także wilkołak. Przestaliby Pana traktować poważnie. Wylądowałby Pan w tym szpitalu, o którym wszyscy mi mówią. Na oddziale specjalnej troski.
Dumbledore nie wiedział co powiedzieć. Popatrzył na Zirothie i uśmiechnął się.
-Zdemaskowałaś mnie. Naprawdę jesteś bardzo inteligentna. To aż fenomenalne, że masz tylko 11 lat. Skąd wiesz, że uczył się tu wilkołak?
-W swojej komodzie znalazłam list. Ktoś przykleił go do wewnętrznej strony blatu i o nim zapomniał. Ale to nie zmienia faktu, że nie w tego powodu Pan mnie tu wezwał.
-No tak... Wyjaśnij mi tylko skąd u ciebie taki chłodny pogląd na świat. Jako dziecko powinnaś mieć wybujałą wyobraźnię, być optymistą, cieszyć się życiem jak inne dzieci.
-Musi pan pamiętać, że nie miałam takiego dzieciństwa jak wszyscy. Moi rodzice zaginęli. – W tym momencie Dumbledore niefortunnie potrącił ręką filiżankę, która rozbiła się w drobny mak. Po chwili jednak znów posklejała się w całość, wydając przy tym dźwięk spalanego drewna. Zirothie wpatrywała się w dyrektora i kontynuowała swój monolog. – Siostra wyrzuciła mnie z domu, mieszkałam na dworcu. W tak młodym wieku mam stany lękowe, codziennie boli mnie brzuch i nikt mi nie jest w stanie powiedzieć dlaczego. Ludzie w klasie są lepsi ode mnie, na wszystko muszę pracować ciężej niż oni. Kosztuje mnie to więcej wysiłku. Z czego mam się cieszyć?
-Masz bardzo szeroki zasób słów. – na te słowa Zirothie przewróciła oczami. Pomimo opinii Dumbledora, że jest najmądrzejszym czarodziejem swojej ery, dziewczyna miała wrażenie, że rozmawia z kimś, kto posiada inteligencję sznurówki. Wolała już nie wracać do poprzedniego tematu, poddając się spokojnie zmianie zaproponowanej przez dyrektora.
-Zdaje mi się, że nauczyły mnie tego książki od pana.
-No tak, nie przewidziałem, że zaczniesz je czytać między wierszami. Czy była jakaś książka, która spodobała ci się najbardziej?
-Makbet Williama Szekspira. Bardzo ciekawy obraz narodzin zbrodniarza. Dużo krwi, mordu. Bardzo piękna.
-Tak, ta książka akurat dostała się w twoje ręce przez przypadek. Miałem dać ci baśnie braci Grimm. Nie wiem gdzie ja miałem głowę.
-Zapewne tam gdzie zawsze. – mruknęła Zirothie.
-Oh Zirothie, ale przejdźmy do meritum. Nie możesz mieszkać na dworcu.
-Rozumiem. Czy wybrał już pan dla mnie jakiś sensowny sierociniec?
Dyrektor był zaskoczony odpowiedzią małej Gryffonki. Prędzej spodziewał się, że będzie protestować i wymyślać różne zastępcze środki. Dlatego z tym większym trudem wypowiedział te słowa.
-Rozmawiałem z twoją siostrą.
-Nie ma mowy! – Zirothie wstała z krzesła. – To ja już wolę ten sierociniec! Tam są przynajmniej jakieś imitacje rodziny!
-Zgodziła się ciebie przyjąć.
-Za żadne skarby!
-Zirothie, to twoja jedyna rodzina.
-W życiu panie profesorze. Powiedziałam, że już wolę sierociniec. I jeżeli nie ma mi pan nic więcej do powiedzenia, to ja już pójdę na lekcje. – Zirothie wstała i poprawiła swoją torbę.
-Zirothie. – Dumbledore podniósł głos i dziewczyna momentalnie się zatrzymała. Nie odwracając się czekała, aż profesor do niej podejdzie.
-Twoja siostra powiedziała, że możesz wrócić do domu.
-Nie wrócę tam. Może pan o tym zapomnieć. – powiedziała.
-Jeżeli tam nie wrócisz, możesz zapomnieć o powrocie do Hogwartu.
-Jest pan okrutny. – powiedziała Gryffonka, naciskając na klamkę.
-Rath, jestem Twoim profesorem! – dyrektor znów podniósł głos. – Minimum szacunku.
Dziewczyna stanęła w drzwiach. Chwilę zastanawiała się co powiedzieć, ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. Odwróciła się.
-Na święta pojedziesz do swojej siostry.
-Dziękuję, że poświęcił mi pan swój czas. – odpowiedziała ironicznie.
Kiedy już uciekła z tego potwornego pomieszczenia łzy same spływały po jej policzkach.
-„Uspokój się.” – karciła samą siebie, jednak to nie pomagało. Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Oparła się o ścianę głównego korytarza i powoli opadła na ziemię. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Usłyszała kroki. Jedyne o czym pomyślała, to być niewidzialnym. Nie chciała, żeby ktoś widział ją w takim stanie. Zza rogu zauważyła dwóch chłopców. Od razu ich poznała. Nikt inny w Hogwarcie nie miał tak płomiennie rudych włosów. Jednak oni zdawali się jej nie zauważyć. Nawet kiedy przechodzili zaraz przed nią.
-„To niemożliwe.” – pomyślała.
Spojrzała na swoje dłonie, wyglądały całkiem normalnie. Wyciągnęła z kieszeni malutkie lusterko, jednak nie zobaczyła w nim swojego odbicia.

-Super... – szepnęła. Uśmiech powoli wkradał się na jej twarz. – Mogę być niewidzialna...