poniedziałek, 6 kwietnia 2015

3 Rozdział - Duchy Michaela

W banku Gringotta Zirothie wymieniła trochę czarodziejskich monet na pieniądze używane przez Mugoli. Postanowiła kupić trochę ubrań, żeby nie wyróżniać się z tłumu. Kiedy weszła do jednego ze sklepów, ekspedientka zmierzyła ją wzrokiem. Kiedy przeglądała ubrania dla dziewczynek podeszła do niej.
-Przepraszam bardzo, ale chyba nie zamierzasz przymierzać tych ubrań?
-Na tym chyba to polega, prawda? Przymierzam, jeżeli jest dobre to kupuję.
-Nie możesz przymierzać tych ciuchów. Jesteś brudna.
Słowa ekspedientki ugodziła dziewczynkę w samo serce. Momentalnie poczerwieniały jej policzki.
-Ja nie mam domu... Szmato. – syknęła ze złości i wybiegła ze sklepu. Usiadła na ławce przed galerią handlową i zaczęła płakać. Ludzie, którzy ją mijali byli obojętni na jej cierpienie. Pomyślała wtedy, że powszechna znieczulica jest gorsza niż wszystkie kataklizmy razem wzięte. Bardzo zapragnęła, żeby ktoś jej teraz pomógł. Schowała ręce do kieszeni. Nagle podszedł do niej może 5 letni chłopczyk.
-Cześć. – powiedział, przyglądając jej się badawczo. Wyciągnął ku niej rączkę i Zirothie wtedy zobaczyła swój zielony kamyk. – Zgubiłaś to. Mama powiedziała, że powinniśmy ci to oddać.
-Dziękuję bardzo. – powiedziała Zirothie.
-Dlaczego płaczesz?
-Pani w sklepie była dla mnie nie miła. Chyba muszę wziąć prysznic.
-No tak. Trochę śmierdzisz. Ciężko mi koło ciebie siedzieć.
Dziewczynę rozbawiła bezpośredniość chłopczyka.
-Nie mam gdzie. – powiedziała ocierając łzy.
-Dlaczego? Nie masz domu?
-Niestety nie.
-Poczekaj chwilę. – mały chłopczyk podbiegł do wysokiej eleganckiej kobiety. Przez chwilę o czymś z nią rozmawiał żywo gestykulując. Dziecięce ruchy były dla Zirothie bardzo przyjemne. Przez chwilę dziecko wyglądało, jakby opisywało jakąś katastrofę. Kiedy skończył złapał swoją mamę za rękę i pociągnął ją w stronę dziewczyny.
-Michael powiedział, że masz problem, z którym mogę ci pomóc. Potrzebujesz pieniędzy? – zapytała kobieta wpatrując się swoimi zielonymi oczami w dziewczynkę.
-Nie... Mam pieniądze. Pani ze sklepu powiedziała, że nie mogę przymierzyć ciuchów, bo jestem brudna. Nie mam domu i nie mogę wziąć prysznica... Oddałabym wszystko za ciepłą kąpiel.
-A gdzie twoi rodzice?
-Zginęli w wypadku.
-Dlaczego nie jesteś w domu dziecka?
-Mam siostrę.
-Dlaczego nie jesteś u niej?
-Wyrzuciła mnie z domu.
-A jak masz na imię?
-Ma na imię Zirothie. – powiedział nagle chłopczyk.
-Skąd wiesz? – zapytała dziewczynka. Nie przypominała sobie, żeby mu się przedstawiała.
-Duchy mi powiedziały.
-Duchy?
-Michael nie zaczynaj znowu. – jego mama była wyraźnie poirytowana. – Ubzdurał sobie, że jest czarodziejem i widzi duchy.
-Może ma rację? Nie powiedziałam mu jak mam na imię.
-To na pewno przypadek.
Zirothie wzruszyła ramionami. Wiedziała, że dorośli nie wierzą w magię.
-Jeżeli chcesz możesz u nas wziąć prysznic. A później zadzwonimy do domu dziecka i powiemy im o twoim przypadku. Co ty na to?
-Nie do domu dziecka. Ja w tym roku zaczynam szkołę. – chwilę się zawahała, żeby użyć słowa magiczną, ale jednak zrezygnowała z tego pomysłu. – Taką specjalną. Dla dzieci takich jak ja.
-Rozumiem. A czy ktoś wie o tej szkole?
-Tak, wczoraj rozmawiałam z dyrektorem.
-No dobrze. Chodź, mieszkam tu niedaleko. Zjesz coś i weźmiesz kąpiel.

Zirothie zgodziła się pójść z nieznajomą. Razem z synem, mieszkała ona na przedmieściach w bardzo ekskluzywnej dzielnicy. Wpuściła dziewczynkę do swojego domu. Od razu pokazała jej wspaniałą łazienkę z ogromną wanną. Ściany były pokryte zielonymi płytkami, z motywem białych kwiatów. Wszędzie utrzymywany był wysoki porządek. Zirothie czuła się w tym miejscu dziwnie. Nawet bardzo dziwnie.
-Napuszczę ci wody. W szafce są nowe gąbki, możesz wziąć jedną. Umiesz czytać? – Zirothie nawet nie usłyszała, kiedy pani domu weszła do łazienki.
-Tak, dyrektor tej szkoły mnie nauczył.
-W takim razie będziesz wiedzieć, które płyny są do czego. Zaraz przyniosę ci ręcznik.
-Dziękuję proszę pani. Naprawdę bardzo dziękuję.  – powiedziała patrząc w ziemię. Czuła wstyd, który palił ją w policzki. Wiedziała, że od razu rumieńce pojawiły się na twarzy.
-Nie ma za co dziękować.

Kąpiel była dla Zirothie jedną z najprzyjemniejszych rzeczy w życiu, ale bała się nadużywać gościnności i szybko się wyszorowała. Kiedy skończyła, zobaczyła, że woda jest prawie czarna. Pospiesznie umyła włosy pod deszczownicą, opłukała się i wyszła z wanny. Dokładnie się wycierała. Znowu zapiekły ją policzki kiedy zobaczyła, jak na ręczniku zostają jeszcze brudne ślady. Do oczu napłynęły jej łzy. Nagle ktoś zapukał do łazienki.
-Tak? – zapytała dziewczynka.
-Mogę wejść? – usłyszała przyciszony głos Michaela.
-Tak. – odpowiedziała zakrywając się ręcznikiem.
Do łazienki wkroczył chłopczyk trzymając w ręku kilka ubrań.
-Mam coś dla ciebie. To mojego brata, ale powiedział, że go nie lubi i że jak tylko mama nie będzie patrzeć to go wyrzuci. Powiedziałem mu, że na ciebie będzie dobry. –powiedział z uśmiechem wręczając ubranie dziewczynce. – Niestety on nie chodzi w spódniczkach, ale powiedział, że dziewczyny też chodzą w spodniach. Dał ci swoje najlepsze. – podał jej jeansowe spodnie. – To znaczy on powiedział, że są najlepsze. I mama tak mówi. Ale jak dla mnie są brzydkie, są całe potargane. Dobrze, że jest lato, bo byłoby ci w nich zimno.
-Dziękuję Ci bardzo Michael.
-Nie ma za co. Duchy powiedziały, że musisz uciekać. Mama zadzwoniła na policję. Duchy twierdzą, że jak złapie cię policja to nie będziesz mogła pójść do szkoły.– powiedział nagle.
-Jesteś bardzo mądry, dziękuję, że mi o tym powiedziałeś. Pozdrów twoje duchy.
-Ty w nie wierzysz?
-Oczywiście. Czuję, że się jeszcze spotkamy. – mrugnęła do niego porozumiewawczo. Chłopczyk uśmiechnął się i wyszedł.
Zirothie pospiesznie się ubrała. Jej dziurawe buty nijak nie pasowały do schludnego ubrania, które przed chwilą dostała. Podkoszulek starszego brata Michaela był trochę za duży, ale za to spodnie pasowały jakby były szyte na miarę. Zirothie usłyszała wycie syren. Wiedziała, że nie zdąży wybiec przez drzwi. Przez chwilę rozważała ucieczkę oknem. Zamknęła drzwi do łazienki na klucz i wspięła się na pralkę. Otworzyła maleńkie okno i spojrzała w dół. Nie było wysoko, ale na ziemi było kilka dużych głazów i co gorsze – róże. Zirothie przez chwilę się zawahała. Wtedy rozległo się pukanie do drzwi.
-Zirothie, skończyłaś już? – usłyszała głos pani domu.
Bez odpowiadania skoczyła w dół. Upadek skończył się dla niej niefortunnie. Prawą nogą wylądowała na kamieniu, w dodatku była cała poharatana przez róże. Chwilę zajęło jej wygrzebanie się z tej pułapki. Kiedy jej się to udało zaczęła biec w stronę centrum miasta. Usłyszała jeszcze jak matka Michaela i policjanci krzyczeli jej imię. Nie zwracała na to uwagi.
Po piętnastu minutach biegu zaczęła ją boleć prawa kostka. Postanowiła schować się w parku.
Minęła godzina zanim Zirothie poczuła się bezpiecznie i wyszła spod gąszczu krzaków. Chmury na niebie były już szare i zanosiło się na burzę. Dziewczynka postanowiła poszukać innego sklepu z ciuchami.
Przechodząc obok centrum zauważyła sklep z ciuchami z drugiej ręki.
-„Zawsze coś.” – pomyślała. Kiedy otworzyła drzwi usłyszała lekki grzmot, który rozległ się gdzieś na obrzeżach miasta.
-„Pięknie... Znowu czeka mnie kaszel...” – westchnęła...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz