W banku
Gringotta Zirothie wymieniła trochę czarodziejskich monet na pieniądze używane
przez Mugoli. Postanowiła kupić trochę ubrań, żeby nie wyróżniać się z tłumu.
Kiedy weszła do jednego ze sklepów, ekspedientka zmierzyła ją wzrokiem. Kiedy
przeglądała ubrania dla dziewczynek podeszła do niej.
-Przepraszam
bardzo, ale chyba nie zamierzasz przymierzać tych ubrań?
-Na tym
chyba to polega, prawda? Przymierzam, jeżeli jest dobre to kupuję.
-Nie możesz
przymierzać tych ciuchów. Jesteś brudna.
Słowa
ekspedientki ugodziła dziewczynkę w samo serce. Momentalnie poczerwieniały jej
policzki.
-Ja nie mam
domu... Szmato. – syknęła ze złości i wybiegła ze sklepu. Usiadła na ławce
przed galerią handlową i zaczęła płakać. Ludzie, którzy ją mijali byli obojętni
na jej cierpienie. Pomyślała wtedy, że powszechna znieczulica jest gorsza niż
wszystkie kataklizmy razem wzięte. Bardzo zapragnęła, żeby ktoś jej teraz
pomógł. Schowała ręce do kieszeni. Nagle podszedł do niej może 5 letni
chłopczyk.
-Cześć. –
powiedział, przyglądając jej się badawczo. Wyciągnął ku niej rączkę i Zirothie
wtedy zobaczyła swój zielony kamyk. – Zgubiłaś to. Mama powiedziała, że
powinniśmy ci to oddać.
-Dziękuję
bardzo. – powiedziała Zirothie.
-Dlaczego
płaczesz?
-Pani w
sklepie była dla mnie nie miła. Chyba muszę wziąć prysznic.
-No tak.
Trochę śmierdzisz. Ciężko mi koło ciebie siedzieć.
Dziewczynę
rozbawiła bezpośredniość chłopczyka.
-Nie mam
gdzie. – powiedziała ocierając łzy.
-Dlaczego?
Nie masz domu?
-Niestety
nie.
-Poczekaj
chwilę. – mały chłopczyk podbiegł do wysokiej eleganckiej kobiety. Przez chwilę
o czymś z nią rozmawiał żywo gestykulując. Dziecięce ruchy były dla Zirothie
bardzo przyjemne. Przez chwilę dziecko wyglądało, jakby opisywało jakąś
katastrofę. Kiedy skończył złapał swoją mamę za rękę i pociągnął ją w stronę
dziewczyny.
-Michael
powiedział, że masz problem, z którym mogę ci pomóc. Potrzebujesz pieniędzy? –
zapytała kobieta wpatrując się swoimi zielonymi oczami w dziewczynkę.
-Nie... Mam
pieniądze. Pani ze sklepu powiedziała, że nie mogę przymierzyć ciuchów, bo
jestem brudna. Nie mam domu i nie mogę wziąć prysznica... Oddałabym wszystko za
ciepłą kąpiel.
-A gdzie
twoi rodzice?
-Zginęli w
wypadku.
-Dlaczego
nie jesteś w domu dziecka?
-Mam
siostrę.
-Dlaczego
nie jesteś u niej?
-Wyrzuciła
mnie z domu.
-A jak masz
na imię?
-Ma na imię
Zirothie. – powiedział nagle chłopczyk.
-Skąd wiesz?
– zapytała dziewczynka. Nie przypominała sobie, żeby mu się przedstawiała.
-Duchy mi
powiedziały.
-Duchy?
-Michael nie
zaczynaj znowu. – jego mama była wyraźnie poirytowana. – Ubzdurał sobie, że
jest czarodziejem i widzi duchy.
-Może ma
rację? Nie powiedziałam mu jak mam na imię.
-To na pewno
przypadek.
Zirothie
wzruszyła ramionami. Wiedziała, że dorośli nie wierzą w magię.
-Jeżeli
chcesz możesz u nas wziąć prysznic. A później zadzwonimy do domu dziecka i
powiemy im o twoim przypadku. Co ty na to?
-Nie do domu
dziecka. Ja w tym roku zaczynam szkołę. – chwilę się zawahała, żeby użyć słowa
magiczną, ale jednak zrezygnowała z tego pomysłu. – Taką specjalną. Dla dzieci
takich jak ja.
-Rozumiem. A
czy ktoś wie o tej szkole?
-Tak,
wczoraj rozmawiałam z dyrektorem.
-No dobrze.
Chodź, mieszkam tu niedaleko. Zjesz coś i weźmiesz kąpiel.
Zirothie
zgodziła się pójść z nieznajomą. Razem z synem, mieszkała ona na przedmieściach
w bardzo ekskluzywnej dzielnicy. Wpuściła dziewczynkę do swojego domu. Od razu
pokazała jej wspaniałą łazienkę z ogromną wanną. Ściany były pokryte zielonymi
płytkami, z motywem białych kwiatów. Wszędzie utrzymywany był wysoki porządek.
Zirothie czuła się w tym miejscu dziwnie. Nawet bardzo dziwnie.
-Napuszczę
ci wody. W szafce są nowe gąbki, możesz wziąć jedną. Umiesz czytać? – Zirothie
nawet nie usłyszała, kiedy pani domu weszła do łazienki.
-Tak,
dyrektor tej szkoły mnie nauczył.
-W takim razie
będziesz wiedzieć, które płyny są do czego. Zaraz przyniosę ci ręcznik.
-Dziękuję
proszę pani. Naprawdę bardzo dziękuję. –
powiedziała patrząc w ziemię. Czuła wstyd, który palił ją w policzki.
Wiedziała, że od razu rumieńce pojawiły się na twarzy.
-Nie ma za
co dziękować.
Kąpiel była
dla Zirothie jedną z najprzyjemniejszych rzeczy w życiu, ale bała się nadużywać
gościnności i szybko się wyszorowała. Kiedy skończyła, zobaczyła, że woda jest
prawie czarna. Pospiesznie umyła włosy pod deszczownicą, opłukała się i wyszła
z wanny. Dokładnie się wycierała. Znowu zapiekły ją policzki kiedy zobaczyła,
jak na ręczniku zostają jeszcze brudne ślady. Do oczu napłynęły jej łzy. Nagle
ktoś zapukał do łazienki.
-Tak? –
zapytała dziewczynka.
-Mogę wejść?
– usłyszała przyciszony głos Michaela.
-Tak. –
odpowiedziała zakrywając się ręcznikiem.
Do łazienki
wkroczył chłopczyk trzymając w ręku kilka ubrań.
-Mam coś dla
ciebie. To mojego brata, ale powiedział, że go nie lubi i że jak tylko mama nie
będzie patrzeć to go wyrzuci. Powiedziałem mu, że na ciebie będzie dobry.
–powiedział z uśmiechem wręczając ubranie dziewczynce. – Niestety on nie chodzi
w spódniczkach, ale powiedział, że dziewczyny też chodzą w spodniach. Dał ci
swoje najlepsze. – podał jej jeansowe spodnie. – To znaczy on powiedział, że są
najlepsze. I mama tak mówi. Ale jak dla mnie są brzydkie, są całe potargane.
Dobrze, że jest lato, bo byłoby ci w nich zimno.
-Dziękuję Ci
bardzo Michael.
-Nie ma za
co. Duchy powiedziały, że musisz uciekać. Mama zadzwoniła na policję. Duchy
twierdzą, że jak złapie cię policja to nie będziesz mogła pójść do szkoły.–
powiedział nagle.
-Jesteś
bardzo mądry, dziękuję, że mi o tym powiedziałeś. Pozdrów twoje duchy.
-Ty w nie
wierzysz?
-Oczywiście.
Czuję, że się jeszcze spotkamy. – mrugnęła do niego porozumiewawczo. Chłopczyk
uśmiechnął się i wyszedł.
Zirothie
pospiesznie się ubrała. Jej dziurawe buty nijak nie pasowały do schludnego
ubrania, które przed chwilą dostała. Podkoszulek starszego brata Michaela był
trochę za duży, ale za to spodnie pasowały jakby były szyte na miarę. Zirothie
usłyszała wycie syren. Wiedziała, że nie zdąży wybiec przez drzwi. Przez chwilę
rozważała ucieczkę oknem. Zamknęła drzwi do łazienki na klucz i wspięła się na
pralkę. Otworzyła maleńkie okno i spojrzała w dół. Nie było wysoko, ale na
ziemi było kilka dużych głazów i co gorsze – róże. Zirothie przez chwilę się
zawahała. Wtedy rozległo się pukanie do drzwi.
-Zirothie,
skończyłaś już? – usłyszała głos pani domu.
Bez
odpowiadania skoczyła w dół. Upadek skończył się dla niej niefortunnie. Prawą
nogą wylądowała na kamieniu, w dodatku była cała poharatana przez róże. Chwilę
zajęło jej wygrzebanie się z tej pułapki. Kiedy jej się to udało zaczęła biec w
stronę centrum miasta. Usłyszała jeszcze jak matka Michaela i policjanci
krzyczeli jej imię. Nie zwracała na to uwagi.
Po piętnastu
minutach biegu zaczęła ją boleć prawa kostka. Postanowiła schować się w parku.
Minęła
godzina zanim Zirothie poczuła się bezpiecznie i wyszła spod gąszczu krzaków.
Chmury na niebie były już szare i zanosiło się na burzę. Dziewczynka
postanowiła poszukać innego sklepu z ciuchami.
Przechodząc
obok centrum zauważyła sklep z ciuchami z drugiej ręki.
-„Zawsze
coś.” – pomyślała. Kiedy otworzyła drzwi usłyszała lekki grzmot, który rozległ
się gdzieś na obrzeżach miasta.
-„Pięknie...
Znowu czeka mnie kaszel...” – westchnęła...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz