Teraz
Zirothie musiała już tylko zdobyć pieniądze i potrzebne przedmioty. Spojrzała
na świstek, który dał jej dyrektor. „Dziurawy Kocioł, ul. Moncastle Londyn”.
Przez chwilę wpatrywała się w obskurny szyld pubu. Wejście było tak małe, że
przechodzący obok ludzie zdawali się go nie zauważać. Po dłuższym przyglądaniu
się Zirothie zrozumiała, że tak naprawdę inni nie widza tej knajpy.
-Mało to
zachęcające. – mruknęła wchodząc do środka. Gdyby ktoś kazał jej opisać to
miejsce, Zirothie z czystym sumieniem mogłaby powiedzieć, że nigdy w życiu nie widziała
brudniejszej speluny. Kurz, w którym chodzący ludzie odbijali swoje buty,
pająki, które tworzyły sieci w najróżniejszych zakamarkach, smród alkoholu.
Zirtohie poczuła, że tu pasuje.
Przy
stolikach siedzieli ludzie ubrani w długie kolorowe szaty. Niektórzy z nich na
swoich głowach mieli pozakładane szpiczaste tiary charakterystyczne dla ich
profesji. Szczególną uwagę Zirothie przykuł mężczyzna siedzący przy oknie,
popijający coś w rodzaju piwa. Przynajmniej ona tak to określiła. Po prawej stronie dziewczynka zauważyła
starsze kobiety popijające sherry z niewielkich szklanek. Wyglądały na stałe
bywalczynie tego pubu. Za ladą do klientów uśmiechał się stary i łysy
mężczyzna. O ile można było nazwać uśmiechem to co prezentował. Zdaniem
Zirothie człowiek ten od urodzenia nie widział dentysty. Jego twarz była
całkowicie pomarszczona. Wyglądał jakby miał ze sto lat.
W pubie nikt
nie zwracał uwagi na dziewczynkę. Każdy zajęty był swoimi sprawami i nawet nie
raczył obdarzyć jej jakimkolwiek spojrzeniem. Zirothie poczuła się jeszcze
mniejsza niż zwykle. Wzięła głęboki oddech.
Przed barem
stał młody chłopiec zupełnie nie pasujący do całego towarzystwa. Ubrany w
wzorzysty sweterek i ciemne zamszowe spodnie. Jego fryzura była uporządkowana i
tylko twarz nie pasowała do jego stylu ubierania się. Blada skóra, wielkie
sińce pod oczami i przekrwione gałki oczne. Wyglądał makabrycznie, jednak
Zirothie postanowiła do niego podejść. Z bliska nie wyglądał już tak
przerażająco. Właściwie wzbudzał w dziewczynce pewną troskę.
-Cześć,
wszystko gra? – zapytała.
Chłopiec
uśmiechnął się i odpowiedział:
-Tak, jestem
tylko trochę zmęczony. Mogę ci w czymś pomóc?
-Wiesz może
gdzie jest ulica Pokątna?
-Oczywiście.
Chodź za mną.
Razem z
chłopcem Zirothie poszła na zaplecze sklepu.
-Przecież tu
jest tylko mur. Nic więcej. – powiedziała Zirothie. Zaczynała podejrzewać, że
nieznajomy jest lekko upośledzony.
-Poczekaj. –
chłopiec z kieszeni swojej marynarki wyciągnął krótki patyk, którym stuknął w
niewielka wyrwę pomiędzy cegłami. Odpowiednia kombinacja sprawiła, że przed
Zirothie otworzyło się przejście do magicznego świata.
-Zapraszam
na ulicę Pokatną. – powiedział chłopiec.
Zirothie
przeszła pod kamiennym łukiem, ale zaraz potem odwróciła się.
-Mam na imię
Zirothie. – powiedziała wyciągając swoją wychudzoną rękę.
-Amir. Miło
mi cię poznać.
-Do
zobaczenia następnym razem.
-Wszystkiego
dobrego.
Zatłoczona
ulica wzbudzała pewien niepokój w sercu Zirothie. Od zawsze bała się ludzi,
byli dla niej bardzo niemili. Odwróciła się na pięcie chcąc uciec i
zrezygnować, ale z przerażeniem stwierdziła, że przejście się zamknęło.
-„Może
czarodzieje nie będą tacy źli.” – pomyślała przypominając sobie chłopca, który
wskazał jej drogę. Znów wzięła głęboki oddech.
Kiedy weszła
w głąb tłumu zauważyła wielki szyld banku Gringotta. Potężny biały budynek
mocno wyróżniał się na tle sklepów. Kiedy Zirothie podeszła bliżej dostrzegła
ostrzeżenie:
Wejdź tu, przybyszu, lecz pomnij na los,
Tych, którzy dybią na cudzy trzos.
Bo ci, którzy biorą, co nie jest ich,
Wnet pożałują żądz niskich swych.
Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch
I wykraść złoto, obrócisz się w proch.
Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon
Co ci zwiastuje pewny, szybki zgon.
Jeśli zagarniesz cudzy trzos,
Znajdziesz nie złoto, lecz marny los.
Z lekkim
niepokojem pchnęła ogromne drzwi. W środku zobaczyła stworzenia, które dotąd
spotykała tylko w książkach. Każdy goblin zdawał się jej być odpychającym
stworzeniem. Ich wzrok przeszywał na wylot, a sama Zirothie czuła się
kompletnie odkryta przed nimi. Niepewnie podeszła do jednego ze stołów.
-D...Dzień
dobry... – wyjąkała. – Ch...chciałabym wypłacić trochę s...swoich pieniędzy.
-A czy ma
pani klucz? – zapytał jeden z pracowników. Chyba najmniejszy ze wszystkich
goblinów, z wielkim zakrzywionym nosem i czarnymi jak noc oczami.
Zirothie
sięgnęła do kieszeni.
-Dyrektor
szkoły dał mi ten klucz. Powiedział, że należał do moich rodziców. –
powiedziała nabierając powietrza. Im dłużej przebywała w tym miejscu tym
bardziej czuła się nieswojo.
-Skrytka
numer 53... Państwo Rath. A czy ma pani jakiś dowód potwierdzający pani
tożsamość?
-Dyrektor
dał mi ten list... – Zirothie wręczyła zapieczętowaną kopertę goblinowi. Na
jego plakietce odczytała imię „Remigiusz”.
Remigiusz
uważnie czytał słowa, które napisał stary czarodziej. Po chwili zamruczał coś
pod nosem i zawołał jednego z pracowników.
Anthi przybiegł najszybciej jak mógł. Wyglądał na bardzo młodego
goblina. Właściwie wyglądał dosyć dziwnie jak na goblina. Był wyższy od swoich
współpracowników, o co najmniej 20 centymetrów. Jego rysy twarzy były
łagodniejsze. Nawet jego nos, był mniej zakrzywiony. Po zbadaniu sprawy młodej
dziewczynki zmierzył ją swoimi oczami i zamruczał:
-Za mną.
Zirothie chwilę się zastanawiała. Coś w oczach Anthi było dla niej
niezrozumiałe. Z zamyślenia wyrwał ją goblin, który rozpatrywał jej sprawę.
Szturchnął ją różdżką leżącą na blacie. Zirothie i Anthi weszli przez wielkie
drzwi wprost do ciemnego kamiennego korytarza. Swoją drogą, bank przypominał
wyglądem kopalnię, którą Zirothie widziała dwa lata temu na zdjęciach w
gazecie. Po przejściu kilkunastu metrów napotkali tory. Gdy Anthi gwizdnął, ku
nim podjechał mały wózek, który przypominał część kolejki górskiej. Goblin
otworzył drzwi.
-Panie przodem.
-Jesteś dżentelmenem?
-Nie tylko ludzi obowiązują zasady kultury.
-Mogę zadać pytanie? – Zirothie wpatrywała się w ciemne oczy Anthi.
Kiedy ten uruchomił kolejkę poczuła lekkie szarpnięcie.
-Jeżeli nie jest nie bezpieczne.
-Czy wszystkie gobliny mają czarne oczy?
-Nie spotkałem jeszcze żadnego innego goblina, który nie ma czarnych
oczu.
-Ale twoje prawe oko jest ciemnobrązowe.
-To niemożliwe.
Dziewczynka wyciągnęła z kieszeni kurtki mały odłamek lusterka.
Znalazła go kiedyś na Dworcu.
-Zobacz. W ogóle nie wyglądasz jak goblin.
-Słuchaj mała, nie mam ochoty o tym rozmawiać. Wszyscy tylko się
czepiają, że wyglądam inaczej, mówią, że jestem odmieńcem! – goblin podniósł
głos. Zirothie była przestraszona i przysunęła się do ściany wagonu.
-Nie ma niczego złego w byciu odmiennym. – rzekła po chwili ciszy.
Zrobiła krok w jego stronę i złapała go za rękę. – Ja też nie mam przyjaciół...
– szepnęła.
Anthi ciężko westchnął. Nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś go
dotykał. Bez słowa zaprowadził dziewczynkę przed jej skrytkę i otworzył drzwi.
Jej oczom ukazały się góry złotych monet i sterty kosztowności.
-Ile mogę wziąć? – zapytała nieśmiało.
-Ile zechcesz.
-A jaką one mają wartość? Wiesz... Ja używam tylko niemagicznych monet. I to też nie za często.
-A jaką one mają wartość? Wiesz... Ja używam tylko niemagicznych monet. I to też nie za często.
-Widzę. Te złote to galeony - wyjaśnił. - Siedemnaście srebrnych
syklów to jeden galeon, a dwadzieścia jeden knutów to sykl. To łatwe.
Zirothie wzięła trzy sakiewki ze złotymi monetami. Rozglądnęła się po
pomieszczeniu. Było ciemne, ale zadziwiające. Wszystkie kosztowności były
oświetlone światłem, ale Zirothie na próżno szukała jego źródła. Po chwili
pomyślała, że tak właśnie działa magia.
Kiedy już miała wychodzić, kątem oka zauważyła dwa małe, zielone
kamienie. Obok nich leżała karteczka.
„Dzwonek marudnych.”
-Czy wiesz co to jest? –
zapytała.
-Myślę, że to coś jak mugolski telefon. Po wypowiedzeniu zaklęcia
możesz się porozumieć z osobą, która ma odpowiedni kamień z pary.
-Mugolski? – skrzywiła się. Słowo wydawało jej się trochę obraźliwe.
-Znaczy niemagiczny.
-To coś obraźliwego?
-Nie sądzę. Możesz się pospieszyć?
-Anthi... Czy mogę ci dać jeden z kamieni? – zapytała.
-Mnie? Dlaczego? – goblin był bardzo zdziwiony.
-Chcę żebyś
został moim przyjacielem.
-Ja?
-Dlaczego
nie? – Zirothie trochę posmutniała. Gdyby ktoś zaproponował jej przyjaźń
zgodziłaby się od razu. Teraz tego nie rozumiała.
-Czarodzieje
raczej toczą z nami wojny.
-Ale Anthi,
przecież nie można tak wiecznie...
-Czy ty na
pewno masz 11 lat?
-Uważasz, że
jestem przemądrzała?
-Nie... Po
prostu jesteś trochę za bardzo dojrzała jak na 11 lat...
-Wiesz... Bo
ja nie mam nikogo...
-Wiem o tym.
Dużo ludzi w naszym świecie cię zna. Głośno było o katastrofie, w której
zginęli twoi rodzice. – nagle Anthi nie wydawał się dziewczynie taki dziwaczny.
Jego oczy trochę posmutniały.
-Czy ty też
straciłeś kogoś w tej katastrofie? – Zirothie podeszła do niego i spojrzała w
jego czarno brązowe oczy.
-Moja
matkę... – szepnął...
-Przykro mi
Anthi. I właśnie dlatego myślę, że dobrze by było gdybyś wziął jeden z tych
kamieni.
-Naprawdę
tego chcesz?
-Tak. –
dziewczynka podała mu zielony kamień.
-Dziękuję.
-Chodźmy
stąd, trochę mi zimno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz