I przepraszam, że tak długo czekacie. Postaram się częściej pisać.
***
Wszystko
powoli wracało do normy. Zirothie już zapomniała o wypadku z duchem i miała
nadzieję, że szkoła też szybko przestanie o tym rozmawiać. Gdzieniegdzie
słyszała jeszcze szepty ludzi o psychiatrach, o szpitalu jakiegoś Świętego
Munga. Niektórzy szeptali, że przydałoby się jej porządne lanie i wszystko by
jej przeszło. No cóż, ludzie są różni. Zirothie coraz częściej spędzała czas z
Fredem, co od razu zauważyli jego bracia. Czasami docinali jej, zapraszając na
rodzinną herbatkę, ale uznała, że takimi pozytywnymi komentarzami nie powinna
się przejmować. Powoli zaczynała odzyskiwać wiarę w samą siebie.
W czwartek
od samego rana czuła podniecenie. Dzisiejszego dnia miała odbyć się pierwsza
lekcja latania. Od zawsze o tym marzyła, chociaż wiedziała, że fizycznie to nie
możliwe. Teraz wszystko miało się odmienić. Miała szybować w przestworzach,
ponad ziemią. Szła na lekcję kiedy właśnie drogę zastąpił jej dyrektor szkoły.
-O moja
droga, właśnie cię szukałem.
-Mnie? –
zdziwiła się, a po chwili przypomniała sobie, że od pamiętnego pobytu w
skrzydle szpitalnym jeszcze nie była u dyrektora. Jej twarz pobladła. Przez
swoje roztargnienie ominie ją pierwsza lekcja latania. Cicho jęknęła.
-No tak, o
ile dobrze pamiętam, zapraszałem cię na herbatkę. – popatrzył ponad swoimi
połówkami wyczekując na reakcję.
-Ale teraz
mam lekcję latania... I to pierwszą...
-Zirothie
to była poważna sprawa i zaniedbana może doprowadzić do wielkiej katastrofy.
Pani Hooch się nie pogniewa, jeżeli nie będzie cię na jednej lekcji.
-Eh –
westchnęła – no dobrze...
Razem z
dyrektorem poszli do jego gabinetu. Zirothie od razu przywitała się z ogromnym feniksem.
-Zdaje się,
że Fawkes Cię polubił. – powiedział Dumbledore kiedy kolorowy ptak przytulał
się do ręki dziewczynki. -Usiądź droga
Zirothie. – wskazał jej miejsce przy biurku. – Zapewne domyślasz się dlaczego
jesteś teraz u mnie.
-Tak, wiem,
ale to było tylko jednorazowo. Już więcej tego nie zrobię. – powiedziała
Zirothie.
-Oh, nie o
tym chciałem z tobą porozmawiać. Wierzę w radosne zdolności pana Weasleya. Jest
bardzo odpowiedzialny, to miło, że wziął cię pod swoje skrzydła. Jednak, jeżeli
zauważę coś co mnie nie pokoi, wrócimy do tej rozmowy.
Zirothie
milczała. Nie miała pojęcia o czym mówi do niej dyrektor. Popatrzyła na niego.
-Domyślasz
się dlaczego tu jesteś? – Dumbledore machnał ręką i prosto z komody na stół
przyleciał srebrny dzbanek z malinową herbatą. Zirothie była zaabsorbowana tymi
czarami. Były one niezwykle piękne. Po chwili do dzbanka dołączyły kolorowe
filiżanki. Zanim opadły beztrosko na stół zatańczyły w powietrzu co chwilę
stukając o siebie uchwytami. Wydawały przy tym delikatny i melodyjny dźwięk.
Kiedy widowisko się skończyło, Zirothie zauważyła dwoje oczu, które świdrowały
ją od dłuższego czasu. Poczuła się nie swojo. Nie była pewna dlaczego, ale coś
nie podobało jej się w dyrektorze Hogwartu.
-Odpowiesz
mi, czy nie? – zapytał starając się, by brzmiało to równie ciepło jak
pozdrowienie starego znajomego.
-O to, że
mieszkam na dworcu tak? Chcecie mnie upchnąć do jakiegoś domu dla sierot? –
olśniło ją nagle.
-Nie
nazwałbym tego w ten sposób, ale rzeczywiście o to chodzi. Podczas kiedy inni
uczniowie wrócą na wakacje do swoich domów, nie możemy pozwolić, byś wałęsała
się samotnie między torami. To dla twojego dobra.
-Zawsze się
tak mówi. Nie mogę po prostu zostać w zamku przez te dwa miesiące?
-Niestety
Zirothie, ale regulamin tego zakazuje.
-Nie wydaje
mi się, żeby był pan osobą trzymającą się zasad. Gdyby tak było, większość
ludzi już dawno wyleciałaby ze szkoły za nieprzestrzeganie regulaminu. Nie
wspominając o tym, że ludzie byliby niepocieszeni faktem, że w tej szkole uczył
się także wilkołak. Przestaliby Pana traktować poważnie. Wylądowałby Pan w tym
szpitalu, o którym wszyscy mi mówią. Na oddziale specjalnej troski.
Dumbledore
nie wiedział co powiedzieć. Popatrzył na Zirothie i uśmiechnął się.
-Zdemaskowałaś
mnie. Naprawdę jesteś bardzo inteligentna. To aż fenomenalne, że masz tylko 11
lat. Skąd wiesz, że uczył się tu wilkołak?
-W swojej
komodzie znalazłam list. Ktoś przykleił go do wewnętrznej strony blatu i o nim
zapomniał. Ale to nie zmienia faktu, że nie w tego powodu Pan mnie tu wezwał.
-No tak...
Wyjaśnij mi tylko skąd u ciebie taki chłodny pogląd na świat. Jako dziecko
powinnaś mieć wybujałą wyobraźnię, być optymistą, cieszyć się życiem jak inne
dzieci.
-Musi pan
pamiętać, że nie miałam takiego dzieciństwa jak wszyscy. Moi rodzice zaginęli.
– W tym momencie Dumbledore niefortunnie potrącił ręką filiżankę, która rozbiła
się w drobny mak. Po chwili jednak znów posklejała się w całość, wydając przy
tym dźwięk spalanego drewna. Zirothie wpatrywała się w dyrektora i kontynuowała
swój monolog. – Siostra wyrzuciła mnie z domu, mieszkałam na dworcu. W tak
młodym wieku mam stany lękowe, codziennie boli mnie brzuch i nikt mi nie jest w
stanie powiedzieć dlaczego. Ludzie w klasie są lepsi ode mnie, na wszystko
muszę pracować ciężej niż oni. Kosztuje mnie to więcej wysiłku. Z czego mam się
cieszyć?
-Masz
bardzo szeroki zasób słów. – na te słowa Zirothie przewróciła oczami. Pomimo
opinii Dumbledora, że jest najmądrzejszym czarodziejem swojej ery, dziewczyna
miała wrażenie, że rozmawia z kimś, kto posiada inteligencję sznurówki. Wolała
już nie wracać do poprzedniego tematu, poddając się spokojnie zmianie
zaproponowanej przez dyrektora.
-Zdaje mi
się, że nauczyły mnie tego książki od pana.
-No tak,
nie przewidziałem, że zaczniesz je czytać między wierszami. Czy była jakaś
książka, która spodobała ci się najbardziej?
-Makbet
Williama Szekspira. Bardzo ciekawy obraz narodzin zbrodniarza. Dużo krwi,
mordu. Bardzo piękna.
-Tak, ta
książka akurat dostała się w twoje ręce przez przypadek. Miałem dać ci baśnie
braci Grimm. Nie wiem gdzie ja miałem głowę.
-Zapewne
tam gdzie zawsze. – mruknęła Zirothie.
-Oh
Zirothie, ale przejdźmy do meritum. Nie możesz mieszkać na dworcu.
-Rozumiem.
Czy wybrał już pan dla mnie jakiś sensowny sierociniec?
Dyrektor
był zaskoczony odpowiedzią małej Gryffonki. Prędzej spodziewał się, że będzie protestować
i wymyślać różne zastępcze środki. Dlatego z tym większym trudem wypowiedział
te słowa.
-Rozmawiałem
z twoją siostrą.
-Nie ma
mowy! – Zirothie wstała z krzesła. – To ja już wolę ten sierociniec! Tam są
przynajmniej jakieś imitacje rodziny!
-Zgodziła
się ciebie przyjąć.
-Za żadne
skarby!
-Zirothie,
to twoja jedyna rodzina.
-W życiu
panie profesorze. Powiedziałam, że już wolę sierociniec. I jeżeli nie ma mi pan
nic więcej do powiedzenia, to ja już pójdę na lekcje. – Zirothie wstała i
poprawiła swoją torbę.
-Zirothie.
– Dumbledore podniósł głos i dziewczyna momentalnie się zatrzymała. Nie
odwracając się czekała, aż profesor do niej podejdzie.
-Twoja
siostra powiedziała, że możesz wrócić do domu.
-Nie wrócę
tam. Może pan o tym zapomnieć. – powiedziała.
-Jeżeli tam
nie wrócisz, możesz zapomnieć o powrocie do Hogwartu.
-Jest pan
okrutny. – powiedziała Gryffonka, naciskając na klamkę.
-Rath,
jestem Twoim profesorem! – dyrektor znów podniósł głos. – Minimum szacunku.
Dziewczyna
stanęła w drzwiach. Chwilę zastanawiała się co powiedzieć, ale nic sensownego
nie przychodziło jej do głowy. Odwróciła się.
-Na święta
pojedziesz do swojej siostry.
-Dziękuję,
że poświęcił mi pan swój czas. – odpowiedziała ironicznie.
Kiedy już
uciekła z tego potwornego pomieszczenia łzy same spływały po jej policzkach.
-„Uspokój
się.” – karciła samą siebie, jednak to nie pomagało. Miała ochotę zapaść się
pod ziemię. Oparła się o ścianę głównego korytarza i powoli opadła na ziemię.
Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Usłyszała kroki. Jedyne o czym pomyślała, to
być niewidzialnym. Nie chciała, żeby ktoś widział ją w takim stanie. Zza rogu
zauważyła dwóch chłopców. Od razu ich poznała. Nikt inny w Hogwarcie nie miał
tak płomiennie rudych włosów. Jednak oni zdawali się jej nie zauważyć. Nawet
kiedy przechodzili zaraz przed nią.
-„To
niemożliwe.” – pomyślała.
Spojrzała
na swoje dłonie, wyglądały całkiem normalnie. Wyciągnęła z kieszeni malutkie
lusterko, jednak nie zobaczyła w nim swojego odbicia.
-Super... –
szepnęła. Uśmiech powoli wkradał się na jej twarz. – Mogę być niewidzialna...