Mała Zirothie siedziała
na ławce, przy dworcu King’s Cross. Nogami próbowała kopać wilgotne powietrze,
które wyziębiło jej łydki. Poprawiła swoją brudną i lekko potarganą spódniczkę,
a następnie rozejrzała się, wokół siebie. Nad jej głową wisiał szyld z numerem
peronu.
-9... Oddałabym wszystko, żeby stało
się coś niesamowitego... – szepnęła zamykając oczy. Nagle poczuła lekki wiatr
na prawym policzku, a zaraz po tym usłyszała jak coś niedużego usiadło
niedaleko niej. Otworzyła oczy i zobaczyła szaro brązową sowę, która przekręciła
swoja małą główkę, by lepiej przyjrzeć się dziewczynce. W swoim smukłym dziobie
trzymała szarą kopertę. Bez zastanowienia postanowiła sprawdzić do kogo jest ta
przesyłka.
-„Zirothie Rath, ławka przy peronie nr 9, dworzec King’s Cross, Londyn.” – przeczytała.
-„Zirothie Rath, ławka przy peronie nr 9, dworzec King’s Cross, Londyn.” – przeczytała.
Ze zdziwienia otworzyła
swoje wąskie, malinowe usta i podrapała się w tył głowy. Nie sądziła, że
ktokolwiek wie o jej istnieniu. No, może z wyjątkiem policji, która co jakiś
czas przeganiała ją z dworca. Zirothie od trzech lat była sierotą; jej rodzice
zginęli w katastrofie lotniczej. Siostra, która odziedziczyła dom po rodzicach,
wyrzuciła ją z domu. Bez podania jakiejkolwiek przyczyny. Co prawda od zawsze
jej nienawidziła, ale przecież były rodzeństwem. Przez długie trzy lata
dziewczynka nie miała gdzie się podziać. Zapomniana przez rodzinę postanowiła
zamieszkać na dworcu. Codziennie trudziła się żebractwem, by zdobyć pieniądze
na pożywienie. Życie bez domu nie było łatwe. Musiała uważać na policyjne
patrole, nieuprzejmych ludzi, a czasami nawet złodziei, którzy pozbawiali jej
całego zgromadzonego majątku. Pomimo tego nie poddawała się i każdego dnia na nowo
zbierała swoja małą fortunę. Chowała ją w różnych miejscach dworca. Ludzie
patrzyli na nią z odrazą, ponieważ prawie nigdy nie korzystała z prysznica i po
kilku tygodniach bezdomnego tułania się po King’s Cross wyglądała jak
długoletni żebrak.
Z niemałego szoku
obudziła ją sowa, która lekko dziobnęła koniuszek jej krótkiej spódniczki.
-Chcesz coś do jedzenia? –
uśmiechnęła się dziewczynka. Ptak znacząco łypnął na kieszenie w jej kurtce.
Dziewczynka wyciągnęła z niej kawałek nadgryzionego precla i pokruszyła obok
siebie na ławce. Odwróciła kopertę, szary szorstki papier szeleścił jej w
dłoniach. Zielony atrament połyskiwał w świetle letniego słońca. Djaq powoli
rozerwała pakunek, wyciągnęła ręcznie napisany list, najdziwniejszy jaki w
życiu widziała.
HOGWART
SZKOlA
MAGII I CZARODZIEJSTWA
Dyrektor: ALBUS DUMBLEDORE
(Order Merlina Pierwszej Klasy, Wielki Czar., Gł. Mag,
Najwyższa Szycha, Międzynarodowa Konfed. Czarodziejów)
SZKOlA
MAGII I CZARODZIEJSTWA
Dyrektor: ALBUS DUMBLEDORE
(Order Merlina Pierwszej Klasy, Wielki Czar., Gł. Mag,
Najwyższa Szycha, Międzynarodowa Konfed. Czarodziejów)
Szanowna
Pani Rath
Mamy przyjemność poinformować Panią,
że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września.
Oczekujemy Pani sowy nie później niż 31 lipca.
Mamy przyjemność poinformować Panią,
że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września.
Oczekujemy Pani sowy nie później niż 31 lipca.
Z wyrazami szacunku,
Minerwa McGonagall
Minerwa McGonagall,
zastępca dyrektora.
-Oczekujemy pani sowy... – przeczytała
ponownie. – Sowy? – popukała się w czoło. Potem spojrzała na niedużego
puszczyka, który dostarczył jej list. – Mam ci napisać odpowiedź? – zapytała.
Ku jej zdziwieniu ptak skinął głową, jakby rozumiał wszystko co do niego mówi.
Zirothie wyciągnęła z kieszeni bluzy mały ołówek i na odwrocie listu napisała małą notkę:
Zirothie wyciągnęła z kieszeni bluzy mały ołówek i na odwrocie listu napisała małą notkę:
„Mam nadzieję, że macie ubaw z
tego żartu.”
Włożyła kartkę do koperty i oddała sowie.
-Zanieś to tam skąd to przyniosłaś. –
powiedziała. Była wściekła. Zastanawiała się komu mogło zależeć na zrobieniu
jej takiego numeru. Przecież nikt jej nie znał. Nawet miła pani Amanda, która
codziennie daje jej drożdżówkę z serem nie wie jak ma na nazwisko. Absolutnie
nikt tego nie wie. Zirothie popatrzyła na nadjeżdżający pociąg, wagony bardzo szybko
przemknęły przez peron. Kiedy odjechał ostatni skład dziewczynka wstała. Po
drugiej stronie torów zauważyła mężczyznę. Od razu przykuł jej uwagę, ponieważ
był ubrany dziwacznie i cały czas wpatrywał się w małą dziewczynkę.
-„Czego on chce? Może to jakiś
pedofil?” – pomyślała. Postanowiła przyjrzeć się nieznajomemu, jednak nie
przekraczała bezpiecznej odległości. Dziwny człowiek był w długim czarnym
płaszczu. Spod rękawów wystawały jedynie końcówki białej koszuli. Jego czarne
włosy sięgały aż do ramion. Dziewczyna zauważyła jak obcy nagle zniknął i
pojawił się zaraz przed nią. Szybko zrobiła parę kroków w tył. Była przerażona.
Już miała uciekać, kiedy usłyszała:
-Zirothie Rath jak mniemam?
-Skąd znasz moje imię? – zapytała
cofając się. Nie spuszczała wzroku z tajemniczego osobnika. W myślach już
rozważała możliwe drogi ucieczki, spojrzała w lewo i zobaczyła ławkę, na której
przed chwilą siedziała. Za nią rosły duże krzaki, zmieściłaby się tam bez
problemu. Za roślinami na pewno były tory, mogłaby umknąć przez szyny, aż na
następny brzeg peronu. Tak właśnie zrobi w razie niebezpieczeństwa.
-Przysłał mnie ktoś kto cię zna. –
powiedział mężczyzna. Jego głos był nieprzyjemny i przyprawiał małą o dreszcze.
Czarne oczy świdrowały ją z góry na dół.
-Kim jesteś?
-Nazywam się Severus Snape i jestem
nauczycielem w szkole, z której dostałaś list. To nie był żaden żart. – powiedział
powoli.
Zirothie rozejrzała się, próbując
wypatrzeć kogoś kto jest reżyserem całego tego przedstawienia, jednak żaden z
przechodniów nie wydał jej się podejrzany.
-Ze szkoły?
-Tak, Hogwart to szkoła.
-Jakaś specjalna? Łapiecie bezdomne
sieroty?
Nauczyciel spojrzał na dziewczynkę.
-Nie, to szkoła dla nadzwyczajnie uzdolnionych. – nauczyciel uniósł prawą brew. Wszystkie swoje słowa wypowiadał powoli, jakby mówienie sprawiało mu trudność.
-Nie, to szkoła dla nadzwyczajnie uzdolnionych. – nauczyciel uniósł prawą brew. Wszystkie swoje słowa wypowiadał powoli, jakby mówienie sprawiało mu trudność.
-Źle pan trafił. Nie stać mnie na żadną
edukację. Jakby pan jeszcze nie zauważył jestem bezdomna.
-Dyrektor Hogwartu o tym wie.
Zaprasza Cię na herbatę w swoim gabinecie.
-Macie jakiś ukryty klub pedofilów,
czy coś?
-Jak na arogancką dziewczynkę masz
dosyć bogaty zasób słów.
-Kilka lat temu jeden starszy pan nauczył mnie czytać. Przez rok zostawiał mi różne książki na ławce. Ale potem gdzieś zniknął. Chyba już nie żyje. Czasami jacyś dziwnie ubrani ludzie je przynosili, ale już od trzech miesięcy nic nie czytałam. Raz na jakiś czas tylko wyciągałam z kosza gazety.
Nauczyciel słuchał wypowiedzi małej dziewczynki. Wyciągnął do niej dłoń i powiedział:
-Kilka lat temu jeden starszy pan nauczył mnie czytać. Przez rok zostawiał mi różne książki na ławce. Ale potem gdzieś zniknął. Chyba już nie żyje. Czasami jacyś dziwnie ubrani ludzie je przynosili, ale już od trzech miesięcy nic nie czytałam. Raz na jakiś czas tylko wyciągałam z kosza gazety.
Nauczyciel słuchał wypowiedzi małej dziewczynki. Wyciągnął do niej dłoń i powiedział:
-Podaj mi rękę.
Dziewczynka niepewnie wyciągnęła
swoją wychudzoną rączkę i położyła ją na dłoni nieznajomego. W tej samej chwili
poczuła dziwne ssanie w żołądku i po chwili świat zawirował jej w głowie. Po
kolejnych sekundach jej otoczenie zmieniło się. Znajdowała się na jakiejś
wieży, z której miała widok na ogromne jezioro. Jednak nie zdążyła nacieszyć
nim wzroku bo szturchnął ją mężczyzna.
-Gratulacje. Inni za pierwszym razem wymiotują. Chodź za mną.
-Gratulacje. Inni za pierwszym razem wymiotują. Chodź za mną.
Szli ogromnym kamiennym korytarzem,
prosto do wielkiego posągu przedstawiającego orła. Nauczyciel wypowiedział
hasło i spod ziemi niemal natychmiast zaczęły wysuwać się schody. Weszli na
samą górę.
-Idź sama. Dyrektor już cię oczekuje.
-A pan?
-Muszę wracać do swoich zajęć. –
mężczyzna znów popatrzył na nią jednym z tych lodowatych spojrzeń, przez które
przechodziły ją dreszcze. Dziewczynka odwróciła się i już miała zapukać do
drzwi, kiedy same się otworzyły. Niepewnie weszła do środka. W pierwszej chwili
nikogo nie zauważyła. Tylko w rogu pokoju, na wysokim stojaku siedział duży
czerwony ptak. Łypnął na nią jednym okiem i głośno zaskrzeczał. Zirothie
instynktownie się cofnęła.
-Spokojnie Fawkes. – usłyszała głos
starszego mężczyzny. Po chwili dostrzegła go wychodzącego z głębi
pomieszczenia. Siwy człowiek z monstrualnie długą brodą, na nosie miał założone
okulary w kształcie półkola.
-Witaj Zirothie. – mrugnął do niej
jednym okiem.
-Ja pana znam. To pan nauczył mnie
czytać.
-Zgadza się moje dziecko. Jak się
czujesz?
Dziewczynka spojrzała na swoje brudne
ciuchy, dziurawe buty, a potem na starszego mężczyznę i z ironicznym uśmiechem
powiedziała:
-Cudownie?
-Dziecko nie musisz się kryć za maską
cynizmu. W Hogwarcie jest wszystko, czego ci potrzeba.
-No nie wiem. Jakoś nie stać mnie na
zakup książek i innych takich. Szczerze powiedziawszy to w ogóle nie mam
żadnych funduszy.
-Zanim twoi rodzice odeszli zostawili
ci spory spadek.
-A no tak, dom, z którego wyrzuciła
mnie siostra. Co mam zrobić? Sprzedać go? A może lepiej ją?
-Nic z tych rzeczy. W Banku Gringotta
twój ojciec pozostawił sporą sumę pieniędzy.
-Gdzie?
-W Banku Gringotta. Na ulicy
Pokątnej.
-Co tu się właściwie dzieje?
-Jesteś czarownicą. Odziedziczyłaś
dar po swoich rodzicach.
-Po moich rodzicach? Oni byli... No
wie pan. Inni? – dziewczynka skrzywiła się nieco.
-Owszem, byli inni. Ale to nie
oznacza, że byli gorsi.
-Czy ja wiem... Skoro umieli
czarować, to czemu nie mogli się uratować? Na pewno znali jakieś dobre czary.
-Nie na wszystko możemy wpłynąć moje
dziecko.
Zirothie spuściła wzrok. Na
wspomnienie o rodzicach zbierało jej się na płacz, jednak postanowiła sobie, że
nie uroni już ani jednej łzy. Po chwili milczenia powiedziała.
-Chyba ma pan rację.
Stary mężczyzna tylko się uśmiechnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz