poniedziałek, 6 kwietnia 2015

1 Rozdział - Coś niesamowitego

Mała Zirothie siedziała na ławce, przy dworcu King’s Cross. Nogami próbowała kopać wilgotne powietrze, które wyziębiło jej łydki. Poprawiła swoją brudną i lekko potarganą spódniczkę, a następnie rozejrzała się, wokół siebie. Nad jej głową wisiał szyld z numerem peronu.
-9... Oddałabym wszystko, żeby stało się coś niesamowitego... – szepnęła zamykając oczy. Nagle poczuła lekki wiatr na prawym policzku, a zaraz po tym usłyszała jak coś niedużego usiadło niedaleko niej. Otworzyła oczy i zobaczyła szaro brązową sowę, która przekręciła swoja małą główkę, by lepiej przyjrzeć się dziewczynce. W swoim smukłym dziobie trzymała szarą kopertę. Bez zastanowienia postanowiła sprawdzić do kogo jest ta przesyłka.
-„Zirothie Rath, ławka przy peronie nr 9, dworzec King’s Cross, Londyn.” – przeczytała.
Ze zdziwienia otworzyła swoje wąskie, malinowe usta i podrapała się w tył głowy. Nie sądziła, że ktokolwiek wie o jej istnieniu. No, może z wyjątkiem policji, która co jakiś czas przeganiała ją z dworca. Zirothie od trzech lat była sierotą; jej rodzice zginęli w katastrofie lotniczej. Siostra, która odziedziczyła dom po rodzicach, wyrzuciła ją z domu. Bez podania jakiejkolwiek przyczyny. Co prawda od zawsze jej nienawidziła, ale przecież były rodzeństwem. Przez długie trzy lata dziewczynka nie miała gdzie się podziać.  Zapomniana przez rodzinę postanowiła zamieszkać na dworcu. Codziennie trudziła się żebractwem, by zdobyć pieniądze na pożywienie. Życie bez domu nie było łatwe. Musiała uważać na policyjne patrole, nieuprzejmych ludzi, a czasami nawet złodziei, którzy pozbawiali jej całego zgromadzonego majątku. Pomimo tego nie poddawała się i każdego dnia na nowo zbierała swoja małą fortunę. Chowała ją w różnych miejscach dworca. Ludzie patrzyli na nią z odrazą, ponieważ prawie nigdy nie korzystała z prysznica i po kilku tygodniach bezdomnego tułania się po King’s Cross wyglądała jak długoletni żebrak.
Z niemałego szoku obudziła ją sowa, która lekko dziobnęła koniuszek jej krótkiej spódniczki.
-Chcesz coś do jedzenia? – uśmiechnęła się dziewczynka. Ptak znacząco łypnął na kieszenie w jej kurtce. Dziewczynka wyciągnęła z niej kawałek nadgryzionego precla i pokruszyła obok siebie na ławce. Odwróciła kopertę, szary szorstki papier szeleścił jej w dłoniach. Zielony atrament połyskiwał w świetle letniego słońca. Djaq powoli rozerwała pakunek, wyciągnęła ręcznie napisany list, najdziwniejszy jaki w życiu widziała. 


HOGWART 
SZKOlA
MAGII I CZARODZIEJSTWA


Dyrektor: ALBUS DUMBLEDORE
(Order Merlina Pierwszej Klasy, Wielki Czar., Gł. Mag,
Najwyższa Szycha, Międzynarodowa Konfed. Czarodziejów)

Szanowna Pani Rath
Mamy przyjemność poinformować Panią,
 że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.

Rok szkolny rozpoczyna się 1 września.
Oczekujemy Pani sowy nie później niż 31 lipca.

Z wyrazami szacunku,
Minerwa McGonagall
Minerwa McGonagall,
zastępca dyrektora.

-Oczekujemy pani sowy... – przeczytała ponownie. – Sowy? – popukała się w czoło. Potem spojrzała na niedużego puszczyka, który dostarczył jej list. – Mam ci napisać odpowiedź? – zapytała. Ku jej zdziwieniu ptak skinął głową, jakby rozumiał wszystko co do niego mówi.
Zirothie wyciągnęła z kieszeni bluzy mały ołówek i na odwrocie listu napisała małą notkę:

„Mam nadzieję, że macie ubaw z tego żartu.”

Włożyła kartkę do koperty i oddała sowie.
-Zanieś to tam skąd to przyniosłaś. – powiedziała. Była wściekła. Zastanawiała się komu mogło zależeć na zrobieniu jej takiego numeru. Przecież nikt jej nie znał. Nawet miła pani Amanda, która codziennie daje jej drożdżówkę z serem nie wie jak ma na nazwisko. Absolutnie nikt tego nie wie. Zirothie popatrzyła na nadjeżdżający pociąg, wagony bardzo szybko przemknęły przez peron. Kiedy odjechał ostatni skład dziewczynka wstała. Po drugiej stronie torów zauważyła mężczyznę. Od razu przykuł jej uwagę, ponieważ był ubrany dziwacznie i cały czas wpatrywał się w małą dziewczynkę.
-„Czego on chce? Może to jakiś pedofil?” – pomyślała. Postanowiła przyjrzeć się nieznajomemu, jednak nie przekraczała bezpiecznej odległości. Dziwny człowiek był w długim czarnym płaszczu. Spod rękawów wystawały jedynie końcówki białej koszuli. Jego czarne włosy sięgały aż do ramion. Dziewczyna zauważyła jak obcy nagle zniknął i pojawił się zaraz przed nią. Szybko zrobiła parę kroków w tył. Była przerażona. Już miała uciekać, kiedy usłyszała:
-Zirothie Rath jak mniemam?
-Skąd znasz moje imię? – zapytała cofając się. Nie spuszczała wzroku z tajemniczego osobnika. W myślach już rozważała możliwe drogi ucieczki, spojrzała w lewo i zobaczyła ławkę, na której przed chwilą siedziała. Za nią rosły duże krzaki, zmieściłaby się tam bez problemu. Za roślinami na pewno były tory, mogłaby umknąć przez szyny, aż na następny brzeg peronu. Tak właśnie zrobi w razie niebezpieczeństwa.
-Przysłał mnie ktoś kto cię zna. – powiedział mężczyzna. Jego głos był nieprzyjemny i przyprawiał małą o dreszcze. Czarne oczy świdrowały ją z góry na dół.
-Kim jesteś?
-Nazywam się Severus Snape i jestem nauczycielem w szkole, z której dostałaś list. To nie był żaden żart. – powiedział powoli.
Zirothie rozejrzała się, próbując wypatrzeć kogoś kto jest reżyserem całego tego przedstawienia, jednak żaden z przechodniów nie wydał jej się podejrzany.
-Ze szkoły?
-Tak, Hogwart to szkoła.
-Jakaś specjalna? Łapiecie bezdomne sieroty?
Nauczyciel spojrzał na dziewczynkę.
-Nie, to szkoła dla nadzwyczajnie uzdolnionych. – nauczyciel uniósł prawą brew. Wszystkie swoje słowa wypowiadał powoli, jakby mówienie sprawiało mu trudność.
-Źle pan trafił. Nie stać mnie na żadną edukację. Jakby pan jeszcze nie zauważył jestem bezdomna.
-Dyrektor Hogwartu o tym wie. Zaprasza Cię na herbatę w swoim gabinecie.
-Macie jakiś ukryty klub pedofilów, czy coś?
-Jak na arogancką dziewczynkę masz dosyć bogaty zasób słów.
-Kilka lat temu jeden starszy pan nauczył mnie czytać. Przez rok zostawiał mi różne książki na ławce. Ale potem gdzieś zniknął. Chyba już nie żyje. Czasami jacyś dziwnie ubrani ludzie je przynosili, ale już od trzech miesięcy nic nie czytałam. Raz na jakiś czas tylko wyciągałam z kosza gazety.
Nauczyciel słuchał wypowiedzi małej dziewczynki. Wyciągnął do niej dłoń i powiedział:
-Podaj mi rękę.
Dziewczynka niepewnie wyciągnęła swoją wychudzoną rączkę i położyła ją na dłoni nieznajomego. W tej samej chwili poczuła dziwne ssanie w żołądku i po chwili świat zawirował jej w głowie. Po kolejnych sekundach jej otoczenie zmieniło się. Znajdowała się na jakiejś wieży, z której miała widok na ogromne jezioro. Jednak nie zdążyła nacieszyć nim wzroku bo szturchnął ją mężczyzna.
-Gratulacje. Inni za pierwszym razem wymiotują. Chodź za mną.
Szli ogromnym kamiennym korytarzem, prosto do wielkiego posągu przedstawiającego orła. Nauczyciel wypowiedział hasło i spod ziemi niemal natychmiast zaczęły wysuwać się schody. Weszli na samą górę.
-Idź sama. Dyrektor już cię oczekuje.
-A pan?
-Muszę wracać do swoich zajęć. – mężczyzna znów popatrzył na nią jednym z tych lodowatych spojrzeń, przez które przechodziły ją dreszcze. Dziewczynka odwróciła się i już miała zapukać do drzwi, kiedy same się otworzyły. Niepewnie weszła do środka. W pierwszej chwili nikogo nie zauważyła. Tylko w rogu pokoju, na wysokim stojaku siedział duży czerwony ptak. Łypnął na nią jednym okiem i głośno zaskrzeczał. Zirothie instynktownie się cofnęła.
-Spokojnie Fawkes. – usłyszała głos starszego mężczyzny. Po chwili dostrzegła go wychodzącego z głębi pomieszczenia. Siwy człowiek z monstrualnie długą brodą, na nosie miał założone okulary w kształcie półkola.
-Witaj Zirothie. – mrugnął do niej jednym okiem.
-Ja pana znam. To pan nauczył mnie czytać.
-Zgadza się moje dziecko. Jak się czujesz?
Dziewczynka spojrzała na swoje brudne ciuchy, dziurawe buty, a potem na starszego mężczyznę i z ironicznym uśmiechem powiedziała:
-Cudownie?
-Dziecko nie musisz się kryć za maską cynizmu. W Hogwarcie jest wszystko, czego ci potrzeba.
-No nie wiem. Jakoś nie stać mnie na zakup książek i innych takich. Szczerze powiedziawszy to w ogóle nie mam żadnych funduszy.
-Zanim twoi rodzice odeszli zostawili ci spory spadek.
-A no tak, dom, z którego wyrzuciła mnie siostra. Co mam zrobić? Sprzedać go? A może lepiej ją?
-Nic z tych rzeczy. W Banku Gringotta twój ojciec pozostawił sporą sumę pieniędzy.
-Gdzie?
-W Banku Gringotta. Na ulicy Pokątnej.
-Co tu się właściwie dzieje?
-Jesteś czarownicą. Odziedziczyłaś dar po swoich rodzicach.
-Po moich rodzicach? Oni byli... No wie pan. Inni? – dziewczynka skrzywiła się nieco.
-Owszem, byli inni. Ale to nie oznacza, że byli gorsi.
-Czy ja wiem... Skoro umieli czarować, to czemu nie mogli się uratować? Na pewno znali jakieś dobre czary.
-Nie na wszystko możemy wpłynąć moje dziecko.
Zirothie spuściła wzrok. Na wspomnienie o rodzicach zbierało jej się na płacz, jednak postanowiła sobie, że nie uroni już ani jednej łzy. Po chwili milczenia powiedziała.
-Chyba ma pan rację.

Stary mężczyzna tylko się uśmiechnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz