niedziela, 26 lipca 2015

9 rozdział - Tak bardzo potrzebowała przyjaciela

Zirothie obudziła się nad ranem w skrzydle szpitalnym. Pani Pomfrey krzątała się wokół niej. Poprawiała pościel, zmieniała kwiaty w małym wazonie i zmiatała zeschnięte liście i płatki poprzednich roślin.
-„Co tu w ogóle robią kwiaty?” – zapytała się w myślach.
Pani Pomfrey nuciła pod nosem jakąś piosenkę o czarodziejach. Dobry humor dopisywał jej już od samego rana, kiedy to profesor Snape przyniósł jej nowe eliksiry.
-Kurwa... – szepnęła podnosząc się na rękach. Ból w lewym nadgarstku pulsował, aż do łokcia. Dodatkowo bolały ją plecy.
-Ale ty brzydko mówisz. – zwróciła jej uwagę pielęgniarka.
-Przepraszam.
Do jej głowy znowu zaczęły napływać myśli.
„I co teraz? Wyślą cię do psychiatry. Wyrzucą ze szkoły.  Jak mogłaś nie przewidzieć, że krew razem z wodą wypłynie na korytarz? Bezmyślna szmata. Wrócisz  na ten twój zasrany dworzec. I znowu nie będziesz miała przyjaciół. „
„Ja w ogóle nie mam przyjaciół.” – kłóciła się ze sobą.
„Daj spokój, tutaj jest twój dom. Ludzie się o ciebie martwią. Sama słyszałaś jak przychodzili tu i życzyli ci zdrowia.”
„Byli ciekawi czy jeszcze nie zdechłam.”
„Zirothie, ale ty jesteś głupia. Pozbieraj się i nigdy więcej tego nie rób.”
-Zirothie! – krzyknęła Pani Pomfrey wyrywając ją z zamyślenia.
-Tak? – powiedziała wystraszona.
-Mówię do ciebie.
-Przepraszam, zamyśliłam się.
-Nie szkodzi. – odparła już swoim normalnym, ciepłym głosem.
-To co pani mówiła?
-Wieczorem możesz wrócić do dormitorium. Ale myślę, że przed tym czeka cię jeszcze wizyta dyrektora. Bardzo się zmartwił.
-O nie... – jęknęła.
-O tak. Takie rzeczy w Hogwarcie są nie do pomyślenia. Co się stało dziecko? Dlaczego to zrobiłaś?
-Nie wiem. – odparła uciekając wzrokiem gdzieś pod kołdrę. Oczywiście, że wiedziała. Chciała ze sobą skończyć. Ot tak po prostu. Zakończyć jej gówniane życie. Bo co jej pozostało? Cały czas bała się Ślizgonów. I ich opiekuna. I że sobie nie poradzi. I w ogóle to jest jakaś taka odmienna.
-Musisz wziąć syrop. Rany już się zagoiły, ale jeszcze zrobimy tak, żeby nawet nie było śladu po bliznach.
-Nie...
-Nie ma się czego bać. Smak nie jest najlepszy, ale da się przełknąć.
-Nie o to chodzi Pani Pomfrey. – powiedziała bawiąc się palcami.
Pielęgniarka przystanęła badawczo przyglądając się dziewczynce.
-Po prostu chcę, żeby te blizny zostały. Będą mi przypominać, że nie powinnam tego robić.
„Gówno prawda” – warknęła na siebie w myślach.
-No dobrze dziecko. Jeżeli blizny będą dla ciebie lekcją to możemy się na to zgodzić. Ale co na to twój chłopak?
-Mój chłopak?! – oczy Zirothie prawie wyskoczyły z orbit.
-Ten sympatyczny chłopiec od Weasley’ów. Codziennie przychodzi, żeby sprawdzić czy się obudziłaś.
-O nie...
-Zaraz pewnie też przyjdzie. – zignorowała jej jęknięcie spoglądając na zegarek. – No nic, ja już skończyłam, wieczorem przyjdę i będziesz mogła wrócić do siebie.
-Dziękuję.- uśmiechnęła się. Położyła się na prawym boku. Usłyszała jak za jej plecami otwierają się wielkie drzwi skrzydła szpitalnego.
-Hermiona daj spokój. Po prostu się o nią martwię. Wiesz, wydaje mi się, że ona nie ma nikogo oprócz nas. – do jej uszu dobiegł ciepły, znajomy głos.
-Oprócz nas? Przecież nawet jej nie znamy. – usłyszała dziewczęcy głos.
-Ale zawsze możemy ja poznać.
-Fred ja się chyba na to nie nadaję. Mam sporo nauki. Siedź sobie sam przy niej. Przecież ona jeszcze się nie obudziła. – powiedziała dziewczyna i prawdopodobnie wyszła.
-Eh... kobiety. – westchnął. Usiadł na krześle obok łóżka Zirothie. Widział tylko jej plecy i nie zorientował się, że nie wstała. Przynajmniej Zirothie tak myślała.– Nie mogłabyś się już obudzić? – zapytał.
Zrobiło jej się głupio, obróciła się na drugi bok.
-Obudziłeś mnie. – powiedziała, starając się, żeby jej głos był jak najbardziej zaspany.
-Żartowałem. Pani Pomfrey mi powiedziała, że już nie śpisz. Sprawdzałem tylko, czy jestem tu mile widziany. – chłopak się uśmiechnął.
Zirothie poczuła, że lekko czerwienią się jej policzki. Od razu postanowiła przeprosić Freda, za tamtą awanturę nad jeziorem.
-Fred, chciałam ci coś powiedzieć...
-Nie przejmuj się, ja ciebie też. – zaśmiał się.
-Mógłbyś być poważny? Przez chwilę? Chciałam cię przeprosić. – zirytowała się.
-Ale ty się szybko denerwujesz. No dobra, ale przez chwilę mogę być poważny. Słucham.
-Przepraszam cię, za tamtą awanturę nad jeziorem. Trochę mnie poniosło. No i w zasadzie nie miałam żadnego powodu. – powiedziała szurając wzrokiem po płytkach na podłodze.
-Nie ma sprawy. Ale faktycznie, to było trochę nieuzasadnione. Nic nie zrobiłem.
-Wy faceci nigdy nic nie robicie. – stwierdziła.
-O widzę, komuś się język wyostrzył.
-Zdarza się.
-W ogóle Zirothie to myślałem, że za coś innego mnie przeprosisz. – nagle wstał i usiadł na krawędzi łóżka.
-Słucham?! – zdenerwowała się -  Co ja ci niby zrobiłam?
Chwycił ją za rękę i podwinął rękaw jej piżamy, odkrywając blizny.
-Co masz mi do powiedzenia?
-Wyjdź. Nie muszę ci się spowiadać. – Zirothie opuściła rękaw koszuli nocnej i schowała ręce pod kołdrę.
-Nie wyjdę dopóki mi tego nie wytłumaczysz. Będę tu siedział nawet do jutra.
-Jutro mnie tu nie będzie.
-Powiedz mi co ludzie ci zrobili, że im tak nie ufasz? – zapytał bardzo stanowczo. Zirothie czuła zakłopotanie. Nie lubiła się odkrywać przed nikim, a zwłaszcza przed kimś kto z łatwością ją rozpracowywał. Zakryła twarz kołdrą i od razu poczuła, że jej oczy same z siebie uwalniają łzy.
„Nie płacz.” – skarciła się w myślach.
Nagle poczuła, jak Fred nie odkrywając kołdry przytula ją. Przed jej oczami od razu pojawiło się wspomnienie mamy, która robiła tak gdy Zirothie była mała. Postanowiła wygrzebać się z pościeli i przytulić do jedynej osoby na świecie, która teraz się o nią martwi.
-Przepraszam. – szepnęła.
-Wszystko gra Zirothie. Jesteś w domu. – szepnął jej do ucha. Położył się obok niej i pozwolił jej zasnąć na swoim ramieniu. Jej sen był bardzo niespokojny. Co chwilę ściskała pięścią rękaw koszuli Freda.
Po chwili do skrzydła szpitalnego wszedł Dumbledore oraz profesor McGonagall.
-Widzisz Minerwo, mówiłem ci, że nie my tu jesteśmy potrzebni. Młodzi ludzie nie chcą zwierzać się starym. Najlepszym dla niej lekarstwem będzie obecność, naszego rudego przyjaciela. – powiedział, kiedy zauważył uczniów leżących na jednym łóżku.
-Panie Weasley, tylko bez żadnych numerów. – powiedziała głośniej McGonagall.
-Spokojnie, mam ręce przy sobie. – uśmiechnął się szeroko.
Nauczyciele podeszli do łóżka Zirothie, kiedy ta niespodziewanie się przebudziła.
-Dzień dobry. – powiedziała zaspana mrugając oczami.
-Dzień dobry Zirothie. Chciałem ci przekazać, że po wyjściu ze szpitala zapraszam cię na herbatkę do mojego gabinetu. – mrugnął do niej porozumiewawczo zza swoich okularów.
-Dobrze profesorze.
-Jak się teraz czujesz Zirothie? – zapytała profesor McGonagall.
-Całkiem w porządku pani profesor.
-Czy mogłabyś mi wytłumaczyć dlaczego to zrobiłaś?
-Nie wiem.
-Zirothie takich rzeczy nie robi się z niewiedzy. Musiałaś mieć jakiś powód.
-Ale... ja naprawdę nie wiem... To było tak o... Po prostu był tam kawałek szkła i tyle...
McGonagall zacisnęła swoje usta i pokręciła głową. Doskonale wiedziała, że uczennica ją okłamuje. Zastanawiała się kogo ukrywa, albo kogo aż tak się boi.
-Nie widzę powodu, żeby dalej męczyć naszą uczennicę profesor Mc Gonagall – odezwał się Dumbledore. – Za chwilę będzie kolacja. – uśmiechnął się.
Kiedy nauczyciele wyszli, Fred zwrócił się do Zirothie.
-A czy mi powiesz o co chodzi? – zapytał Fred.
Zirothie popatrzyła na niego nie odzywając się. Zastanawiała się czy i jak bardzo mogła ufać swojemu rudemu koledze. Rozważała wszystkie za i przeciw.
-Zirothie. Możesz mi zaufać. – położył jej rękę na ramieniu.
-Wiesz Fred... Ja panicznie się wszystkiego boję. Lekcje ze Ślizgońskim Księciem sprawiają, że czuję się jak mały karaluch, w kręgu ludzi z packami.
-Ślizgoński Książę... Rozbawiłaś mnie. On nie może być żadnym księciem.
-Tak go tylko sobie nazwałam. Po każdej lekcji wychodzę do łazienki i płaczę. Mam stany lękowe, w których nie umiem się odnaleźć. Nie panuję nad sobą, nie pamiętam co wtedy robię. Zazwyczaj budzę się wtedy na ziemi zalana łzami i z trudem próbuję łapać oddech. Nabiłam sobie tysiąc siniaków odkąd zaczęłam się tu uczyć. Nie wiem co robić.
-To dlatego się pocięłaś? – zapytał kładąc jej obie dłonie na ramionach.
Zirothie milczała a pojedyncze krople łez spływały po jej policzkach. Pokręciła głową.
-Zirothie powiedz mi. Jeżeli ktoś cię skrzywdził postaram się by cierpiał do końca życia. Albo przynajmniej do końca szkoły.
-Ja, poszłam po lekcji do łazienki prefektów porozmawiać z przyjacielem. Mam dzwonki marudnych. To Anthi, poznałam go w banku Gringotta. Kiedy rozmawialiśmy zjawił się duch.
-Jęcząca Marta...
-Zaczeła krzyczeć, że przyszłam się z niej nabijać. Była przerażająca.
-I dlatego to zrobiłaś?
-Uciekłam.
-To w jaki sposób znów trafiłaś do łazienki?
-Wpadłam na grupkę uczniów. Widzieli jak wybiegłam przerażona z tej łazienki. Zaczęli mnie popychać i wyzywać, a potem...
-Zirothie co potem?
-Potem wrzucili mnie do tej łazienki i zatrzasnęli drzwi. Nie mogłam się wydostać i z przerażenia straciłam przytomność... – rozpłakała się na dobre.
-Pamiętasz ich? Pożałują tego. Czy to wtedy zaczęłaś się ciać?
Zirothie skinęła głową.
-Mój stan lękowy ciągle trwał, czułam w swojej głowie w jakim tempie pulsuje moja krew, wymiotowałam. Zobaczyłam wtedy szkło i po prostu wzięłam je do ręki. A później to już jakoś tak samo poszło.
-Zirothie... Głowa do góry. Ślizgoni zapłacą za to co zrobili.
-Ale ja nie pamiętam, którzy to...
-Zapłacą wszyscy.
Zirothie przetarła oczy i spojrzała na kolegę.
-Ale ja nie powiedziałam, że to byli Ślizgoni.
-Nie musiałaś. Nikt w tym zamku nie jest tak podły jak oni. – Zirothie poczuła jak Fred ją przytula. Nie opierała się temu. Tak bardzo teraz potrzebowała kogoś bliskiego.  - Chodźmy do wieży. Tam jest o wiele przytulniej niż w szpitalu. – zaproponował. Zirothie powoli wygramoliła się z łóżka, przebrała w swoje ciuchy i razem z Fredem poszli do pokoju wspólnego.