środa, 20 września 2017

15 rozdział - Siostra

Wiem, że ten post i kilka kolejnych może być mało interesujących, ponieważ ma nie za wiele wspólnego z postaciami z HP, niemniej jednak mam nadzieję, że choć trochę Was zainteresuje.


_______________________________________________________________________________


Zirothie wstała bardzo wcześnie. W jej dormitorium dziewczyny jeszcze spały i tylko Hermiona siedziała przy swoim kufrze próbując zamknąć swoją walizkę pełną książek.
-Hermiona, - odezwała się Zirothie – czy istnieje jakiś sposób na wydobycie z pamięci wspomnień?
-Wydaje mi się, że czytałam o jednym. Ale nie jestem pewna. Zdaje się, że w Hogwarcie tego nie uczą. Liglimencja czy jakoś tak to się nazywało. Mogę ci sprawdzić po powrocie. Dziś już nie zdążę, po śniadaniu mamy pociąg.
-Po świętach, to raczej nie będzie mi to potrzebne... – powiedziała Zirothie pod nosem.
-Co powiedziałaś?
-Chciałam Ci życzyć wesołych świąt. – uśmiechnęła się.

Wielka Sala była udekorowana choinkami, a z nieba padał sztuczny śnieg. Zirothie wypatrywała swojego przyjaciela, jednak na próżno. Rudzi bliźniacy nie schodzili na śniadanie. Zirothie szybko zjadła jajecznicę i postanowiła sprawdzić czy nie ma ich w pokoju wspólnym. Niestety tam też ich nie znalazła. Popatrzyła na ogromny zegar, który odmierzał czas. Musiała już wychodzić. Ze smutkiem ruszyła w stronę bramy wejściowej. Tam czekały na uczniów powozy bez zaprzęgu, które zawiozły ich prosto na peron stacji. Express Hogwart był naprawdę imponujący i pomimo, że Zirothie nie widziała go po raz pierwszy, wywołał u niej niemały zachwyt. Pospiesznie wgramoliła się do wagonu i zajęła najbliższy przedział. Zanim zdążyła na dobre pogrążyć się w lekturze książki do eliksirów, przed oknem pojawiła się sowa, która domagała się by wpuścić ją do środka. Zirothie niepewnie otworzyła okno i szary ptak usiadł na jednym z foteli. Do nóżki miał przywiązany liścik.

Biegnę właśnie się z Tobą pożegnać, ale gdybym nie zdążył to wiedz, że będę tęsknił za Twoim uśmiechem i na Ciebie czekam. Wesołych Świąt. Fred.

Przyjemne ciepło pojawiło się w okolicy serca.
-Jednak mnie lubi. – powiedziała do siebie.
-Mówisz sama do siebie? – nawet nie zauważyła, że do jej przedziału weszła Hermiona.
-Czasami. – Zirothie zgięła w pół kartkę, na której napisany był list od Freda.
-Słuchaj to wydobywanie wspomnień podchodzi pod czarną magię. W Hogwarcie tego nie uczą. Sama Wiesz Kto opanował tę moc do perfekcji.
-Sama Wiem Kto? Chyba jednak nie wiem.
-No czarnoksiężnik. Ma na imię... – Hermiona zawiesiła głos.
-Jak?
-Nazywa się Voldemort. Nigdy o nim nie słyszałaś?
-Nie, właściwie to mało rzeczy słyszałam o świecie magii.
-No więc ten czarodziej parał się czarną magią. Szukał zwolenników, którzy poprą go w jego ideach. Uważał, że my szlamy, powinniśmy służyć czarodziejom.
-Szlamy? – Zirothie przypomniała sobie, że Marcus nazwał ją tak, podczas jednej z kłótni.
-Brudna krew, to dzieci mugoli, które mają zdolności magiczne. Dobrzy czarodzieje tak nie mówią.
-Marcus raz mnie tak nazwał.
-Typowe dla Ślizgonów.
-Ale ja nie jestem szlamą. To znaczy, chyba nie.
-Twoi rodzice nie są mugolami?
-Nie. Moi rodzice byli czarodziejami. Przynajmniej z tego co wiem. Nie pochodzili z rodziny mugoli.
Hermiona uważnie przyglądała się koleżance.
-Twój ojciec nazywał się Rath, to jeden z bardziej znanych rodów czarodziejów. A Twoja mama?
-Ja... Nie wiem... Ale może moja siostra mi powie. Właśnie do niej jadę.
-Twoja siostra nie chodzi do nas do szkoły?
-Chyba nie ma magicznych mocy. Mnie uważa za potwora. – Zirothie podciągnęła kolana pod brodę i objęła je rękami. –Nie wiem czy była w szkole magii.
-Przykro mi. Ale dlaczego do niej jedziesz, skoro ona uważa cię za potwora?
-Dumbledore mi kazał. A ten czarodziej? – Zirothie próbowała zmienić temat. Odetchnęła z ulgą, kiedy Hermiona przestała wypytywać o jej rodzinę.
-Wiesz dziesięć  lat temu podobno zniknął.
-Zniknął?
-Wiesz, on chciał zwerbować rodziców Harrego Pottera. Kiedy mu się sprzeciwili zabił ich oboje.
-Ale Harry przeżył... – Zirothie zdziwiła się, że tak okrutny czarodziej zostawił przy życiu małe dziecko.
-Nikt nie wie dlaczego. Jeszcze nikt nie przeżył zaklęcia uśmiercającego. Tylko Harry.
-Dlatego jest taki sławny... – Zirothie nareszcie zrozumiała, dlaczego Harry Potter budził taki podziw wśród innych uczniów. – No, a ten czarodziej zginął?
-Podobno tak, ale wszyscy uważają, że ukrywa się gdzieś, czekając na odpowiednią chwilę, żeby zaatakować. – powiedziała Hermiona konspiracyjnym tonem.
-To bez sensu, czekałby aż tyle lat?
-Wiesz, raz udało mi się niepostrzeżenie przejść do działu ksiąg zakazanych w bibliotece. Tam przeczytałam tytuły książek. W jednym dziale jest książka o byciu nieśmiertelnym.
-Przecież nie można stać się nieśmiertelnym.
-Tego nie wiemy. Jest dużo dziedzin magii, których nie rozumiemy. Może Sama Wiesz Kto, znalazł sposób, żeby oszukać śmierć. – Hermiona spojrzała w oknu pociągu i Zirothie poczuła, że nie mówi jej całej prawdy. Była pewna, że koleżanka ukrywa przed nią coś ważnego. Zastanawiała się, czy owy czarodziej mógł mieć jakiś związek z katastrofą, w której zginęli jej rodzice.
-Kiedy dokładnie zniknął? – zapytała w końcu.
-Dziesięć lat temu. Harry był wtedy dzieckiem.
Po chwili Zirothie odrzuciła tę hipotezę, przecież katastrofa miała miejsce cztery lata temu. Gdyby tamten czarodziej odzyskał siły, już dawno by kogoś zaatakował. Nie mogła jednak oprzeć się wrażeniu, że to się jakoś ze sobą wiąże.
-Wszystko w porządku? – z zamyślenia wyrwała ją Hermiona.
-Tak. Słuchaj, jesteś bardzo oczytana, co wiesz o katastrofie moich rodziców? Zginęli też inni czarodzieje. Na pewno gdzieś musieli to zapisać.
-Przykro mi Zirothie, ale o tym nic nie wiem. Nie wymienili tego we współczesnej lekturze i jeszcze się z tym nie spotkałam. – Hermiona zapatrzyła się w okno, a po chwili dodała – Ale pani Pince prowadzi archiwum Proroka Codziennego. Może ma tam artykuł o katastrofie.
-Proroka Codziennego?
-To gazeta czarodziejów. Nie słyszałaś o niej?
-Nie.
-Jak wrócimy do Hogwartu mogę zamówić ci prenumeratę. Na pewno ci się spodoba.
Zirothie poczuła się zaintrygowana słowami Hermiony. Chciała zostać sama, ale głupio było jej wyprosić Hermionę, po tym czego się od niej dowiedziała. Na szczęście, do ich przedziału zajrzała jakaś Puchonka, która bardzo chciała, żeby Gryffonka pomogła jej opanować zaklęcie Wingardium Leviosa. Dalszą podróż Zirothie spędziła w samotności.

Dworzec King Cross był starannie odśnieżony i posypany piaskiem. Zirothie zwróciła na to uwagę, ponieważ starała się odkładać w czasie spotkanie ze swoją siostrą. Za nic w świecie nie chciała iść dalej. Czuła wewnętrzny smutek, na samą myśl o spotkaniu. Bała się, że siostra nigdy nie wybaczy jej tamtego wypadku. Stanęła przed przejściem do świata mugoli. Wzięła głęboki wdech i przeszła na druga stronę. Ludzie stłoczeni na peronie nie zdawali sobie sprawy, że jeszcze przed chwilą z ściany wyszło kilkudziesięciu uczniów. Byli zapatrzeni w swoje gazety, bujali głową w obłokach, jeszcze inni zastanawiali się, co przygotują na obiad swoim pociechom. Zirothie ruszyła ku wyjściu. Jej serce łomotało, jednak czuła, że było to spowodowane czymś innym niż atak paniki. Miała przeczucie, że za chwilę wydarzy się coś złego. Nie myliła się. Kiedy wychodziła z dworca usłyszała potężną eksplozję. Wrodzona ciekawość kazała jej wrócić i dowiedzieć się, co właśnie się wydarzyło, jednak wewnętrzny instynkt wziął górę – zaczęła biec. Poprawiła plecak na ramieniu. Obejrzała się za siebie, stłoczeni ludzie, przerażone dzieci – wszyscy uciekali w stronę wyjścia.
-„Gdzie ona jest!?” zagrzmiał niski, chrapliwy głos.
Zirothie nie wiedziała do kogo należy, jednak z jakiegoś nieznanego powodu bała się, że chodzi właśnie o nią. Kiedy była już niemal przy wyjściu powietrzem wstrząsnęła lekka eksplozja, która odrzuciła ją parę metrów w przód. Upadła na ziemię. Kiedy się podniosła, zobaczyła, że trzech mężczyzn ubranych na czarno, również podnosi się z podłogi.
-Tam jest! – jeden z mężczyzn wskazał na przestraszoną dziewczynę. Chwyciła swój plecak ze zmniejszonymi bagażami i puściła się biegiem przed siebie.
-Zirothie, tutaj! – usłyszała nagle znajomy, kobiecy głos.
Wysoka, ciemnowłosa dziewczyna biegła w jej stronę. Po chwili Zirothie rozpoznała swoją siostrę.
-Sophie, uciekaj! – krzyknęła, ale kobieta dalej pędziła w jej stronę. Kiedy do niej dobiegła złapała ją za rękę i Zirothie poczuła znajome ssanie w żołądku. Nagle znalazły się w ośnieżonym ogródku. Sophie wpatrywała się w siostrę ze łzami.
-Zirothie! – rzuciła się na siostrę, przytulając ją mocno. – Gdzie ty się podziewałaś, szukałam cię tak długo! – kobieta rozpłakała się w ramię swojej siostry.
-Szukałaś mnie? – zapytała niepewnie Zirothie.
-Tak, to nie byłam ja. To... To... To długa historia. Proszę wybacz mi, oni mnie zaczarowali. – kobieta niemal dławiła się swoimi łzami. Zirothie spojrzała na nią. Była zdezorientowana. Cały czas myślała, że jej siostra ją nienawidzi. Nawet Dumbledore tak twierdził, pomagał jej zrozumieć.
-Sophie, wytłumacz mi to.
-Nie teraz... Musimy wejść do domu. Tylko tam będziesz bezpieczna. – zapłakana Sophie pomogła dziewczynce podnieść się z trawy. Rozglądnęła się, jakby sprawdzała czy nikt ich nie obserwuje i zaprowadziła małą do domu. W progu przywitał ją mąż Sophie. Był to niższy od swojej żony niebieskooki blondyn, który z uśmiechem na ustach podszedł do Zirothie.
-Witaj, jestem Marcus. – Zirothie zesztywniała na dźwięk tego imienia. – Dylan za niedługo przyjedzie ze szkoły.
-Dylan?
-Tak, mój syn, Dylan. Nie pamiętasz? – zdziwiła się Sophie.
-Ale... To nie możliwe... We wspomnieniu... Nie... – Zirothie zakręciło się w głowie.
-Zirothie, wszystko w porządku?
-Dumbledore pokazał mi wspomnienie... Byłyśmy w kuchni... Zdenerwowałaś mnie... – Zirothie napłynęły łzy do oczu.  – Byłaś cała we krwi...
Sophie kucnęła obok siostry i przytuliła ją.
-Już dobrze Zirothie. Lekarzom udało się go uratować. Był już na tyle duży, że potrafił samodzielnie oddychać. Ale... Przecież ty go widziałaś... Nie pamiętasz tego?
Zirothie zdała sobie właśnie sprawę z tego, że nie pamięta większości wspomnień od tamtego wydarzenia, aż do wyrzucenia z domu. Jakby miała dziurę w pamięci. Jej wzrok był nieobecny.
-Nie pamiętam niczego. Pamiętam tylko to, co działo się po tym jak wyrzuciłaś mnie z domu.
-Zirothie, to nie byłam ja, nie mów tak. Ci ludzie, zaczarowali mnie. To bardzo złe zaklęcie.
-Ty tez umiesz czarować?
-Cała nasza rodzina umie czarować.
-Cała nasza rodzina?
-No my, nasza babcia, Marcus. Nawet Dylan jest czarodziejem.
-Wszyscy? – Zirothie nie rozumiała absolutnie niczego.
-Wszyscy.
-Ale... Nazwałaś mnie potworem...
Sophie przestała płakać.
-Przepraszam Zirothie... To było zanim się dowiedziałam.
-O czym? Czy ktoś może mi wytłumaczyć co tutaj się dzieje?! – Zirothie zaczęła płakać. Poczuła złość, która nie mogła sobie poradzić. Przez tyle lat była oszukiwana.
-Może zjemy najpierw obiad? – zaproponował Marcus.
Zirothie nie miała ochoty na jedzenie, chciała dowiedzieć się wszystkiego, zaraz, od razu, natychmiast, jednak jej żołądek właśnie zażądał czegoś do przetrawienia.
-No dobrze... Zjedzmy obiad. – powiedziała ocierając łzy.
Usiedli w salonie, przy okrągłym stole. Zirothie wydawało się to znajome, jednak nie potrafiła powiedzieć, czy tak właśnie wyglądało wszystko sprzed wyprowadzki z domu. Nie pamiętała kompletnie nic. Stary zegar z kukułką, wiszący nad drewnianą komodą, wielki telewizor, który zajmował niemal całą komodę. Na nim, położona była biała serwetka, która miała za zadanie go ozdobić.  
-Zirothie, jest tyle spraw do wyjaśnienia, ja nie wiem od której mam zacząć. – Sophie usiadła obok niej. Splotła przed sobą ręce i wzięła głęboki oddech.
-Dylan...
-Odrzuciłaś mnie na ścianę, dostałam krwotoku i zaczęłam rodzić. Na szczęście mama teleportowała mnie do szpitala, gdzie szybko udzielili nam pomocy. Dylan przeżył, nie zabiłaś go.
-Nie pamiętam tego.
-Przykro mi Zirothie. Wszystko jest w porządku, zapomnij o tamtym. Wszystko dobrze się skończyło.
-Dlaczego wyrzuciłaś mnie z domu?
-To nie ja... Wiesz... Jak byłaś w szkole, zjawili się tu źli czarodzieje. Bardzo źli. Nazywamy ich śmierciożercami. Służą najokrutniejszemu czarnoksiężnikowi, jakiego widział świat.
-Voldemort...
-Widzę, że Dumbledore nie oszczędził ci szczegółów.
-Koleżanka mi o nim powiedziała... Właściwie to dzisiaj. To jego ludzie ścigali mnie na dworcu?
-Ścigali was na dworcu?! – Marcus ochlapał się zupą – mówiłaś, że będzie wszystko w porządku.
-Nic się nie stało. – warknęła Sophie na męża i zwróciła się znów do Zirothie. – Tak, to byli jego ludzie. Bo widzisz, ten czarodziej podobno umarł i oni szukają sposobu, żeby go ożywić. Po jego zniknięciu część z nich przeszła na dobrą stronę, ale ma swoich wiernych zwolenników.
-Ale co ja mam z tym wspólnego?
-Ty Zirothie...  – Sophie zawiesiła głos. Bardzo nie chciała wyjawiać siostrze prawdy - Ty jesteś nekromantą.
-Kim jestem?
-Nekromanta ma władzę ożywiania umarłych. – ciągnęła spokojnie Sophie uważnie patrząc na siostrę - Nie może ich przywrócić do żywych, ale może ich tak jakby przywołać z zaświatów.
-Czyli ten pies, który mi się przyśnił... Twoja ręka! – przypomniała sobie nagle Zirothie. Sophie podwinęła rękaw. W okolicy łokcia, jej ręka wyglądała dziwacznie. Miała wielką okalającą bliznę.
-W szpitalu św. Munga nie zdołali jej uratować. Musieli ją amputować i w jej miejsce wyczarowali nową. Czasem czuję się jakby do mnie nie należała, ale póki co sprawuje się bardzo dobrze.
-Przepraszam.
-To nie twoja wina Zirothie. Byłaś dzieckiem.
-Nazwałaś mnie potworem.
-Wtedy nie wiedziałam kim jesteś. Dopiero mama mi powiedziała. Zaraz przed wylotem. Wylecieli, żeby nas chronić.
-Żeby nas chronić? Przed czym? – Zirothie układała sobie wszystko po kolei w głowie. Nie rozumiała tyle rzeczy. Czuła, że to dla niej za dużo jak na jej mały, dziecięcy mózg.
-Tak jak już mówiłam jesteś nekromantą. Tak samo jak nasza mama.
-Mama też umiała wzywać umarłych?
-Tak. Trzymała to w tajemnicy, bo to bardzo rzadka zdolność. I bardzo pożądana przez złe moce. Powiedziała mi dopiero przed tym jak wyleciała. Razem z tatą chcieli lecieć do Durmstrangu. Chodziłam tam do szkoły. – powiedziała Sophie. – Rodzice też chcieli cię tam posłać. Uważali, że Hogwart jest zbyt przyjazną szkołą jak na Twoje zdolności. No, ale...
-Ale co?
-Krótko po katastrofie na zakupach spotkali mnie śmierciożercy. Rzucili na mnie zaklęcie Imperius. Wtedy kazali mi wyrzucić cię z domu, żeby mogli cię złapać. – powiedziała Sophie trochę ciszej.
-Ale nie złapali.
-Bo ty... Zaraz po tym jak wybiegłaś z domu... Zniknęłaś... – powiedziała Sophie. Wpatrywała się w kwiaty ustawione na stole.
Zirothie czuła się, jakby ktoś wbijał jej w serce sztylet. Przez cztery lata żyła w kłamstwie, sama, bez rodziny, przyjaciół.
-Kiedy został zamordowany czarodziej, który rzucił na mnie zaklęcie, próbowałam cię szukać. Nigdzie nie mogłam cię znaleźć.
-A jak mnie znalazłaś?
-Dumbledore tu był. Jakoś w listopadzie. Powiedział, że cię znalazł i że jesteś w szkole w Hogwarcie. Odetchnęłam z ulgą i powiedziałam mu, że ma cię do mnie sprowadzić jak najszybciej się da. – Sophie westchnęła. – Nie mogłam sobie wybaczyć, że dałam się tak podejść. Szukałam cię tak długo.
-Cały czas byłam na King Cross...
-Ja... Tam... Tam cię nie szukałam... Nie przyszło mi to do głowy. Co tydzień dzwoniłam do domów dziecka, sierocińców, szpitali. Zapłaciliśmy kilka tysięcy kary za nękanie. Za wydzwanianie i takie tam. No, ale najważniejsze, że wróciłaś. W twoim pokoju nie zmieniałam nic. Wszystko zostało w nim absolutnie tak jak było.
Zirothie była zaskoczona. Nawet nie pamiętała jak wyglądał jej pokój.
-Co prawda teraz już jesteś większa, będziemy musieli trochę go wyremontować. Powiesz nam co chcesz zmienić w pokoju, a na wakacje będzie już wszystko po twojemu.
-Mogę już iść do pokoju? Muszę to wszystko przemyśleć.
-Oczywiście. Będziemy na dole.
Zirothie zawahała się, jednak stwierdziła, że głupio będzie wyglądać przeglądanie po kolei wszystkich pokoi.
-Yhhmm, gdzie znajduje się mój pokój?
Sophie popatrzyła na nią z politowaniem.
-Naprawdę nie pamiętasz?
Zirothie tylko popatrzyła na siostrę.

-Trzecie drzwi po lewej. – westchnęła kobieta. 

poniedziałek, 10 lipca 2017

14 rozdział - Wspomnienia z dzieciństwa

Zbliżało się Boże Narodzenie. Pewnego ranka w połowie grudnia Hogwart obudził się pokryty grubą warstwą śniegu. Jezioro zamarzło na dobre, a Weasleyowie zostali ukarani za zaczarowanie kilkunastu piguł śniegowych, które ścigały profesora Quirrella, grzmocąc w jego turban. Kilka sów, którym się udało przebić przez zamiecie i zawieje, by przekazać pocztę, musiało przejść kurację u Hagrida. Wszyscy nie mogli doczekać się przerwy świątecznej. W pokoju wspólnym Gryffindoru i w Wielkiej Sali ogień huczał w kominkach, ale na korytarzach panował straszliwy ziąb, a w klasach wiatr łomotał w okna. Najgorsze były zajęcia z profesorem Snape'em, które odbywały się w lochach, gdzie oddech zamieniał się w parę; żeby się ogrzać, trzymali się jak najbliżej gorących kociołków.
Zirothie dostała maść od pani Pomfrey i blizny na jej rękach znikły z dnia na dzień. Tylko blizny na twarzy nie chciały się zagoić. A raczej nie miały prawa się zagoić. Zirothie postanowiła je zostawić. Stanowiły one główny przedmiot żartów bliźniaków, co bardzo poprawiało jej humor. Marcus Flint trzymał się na uboczu. Sprawiał pozory bohatera, który to uratował życie niewdzięcznej Rath. Zirothie nie raz musiała powstrzymywać bliźniaków, od wrzucenia go do kubła na śmieci.
Teraz trójka Gryffonów siedziała w pokoju wspólnym zajadając się czekoladkami.
-Mam ochotę na bitwę śnieżną. – powiedziała Zirothie.
-To nie fair. Ty nie czujesz chłodu. To nienormalne. – powiedział George.
Zirothie czuła, że się rumieni. Przez te wszystkie lata na dworcu, nie zwróciła uwagi, że minusowe temperatury nie działały na nią tak jak na innych ludzi. Kiedy oni maszerowali otuleni płaszczami, ona siedziała na ławce w samym swetrze i spódniczce dygotając z zimna. Nigdy jednak nie miała z tego powodu problemów ze zdrowiem, lub z odmrożeniami.
-George, możesz mi pomóc? – zapytała Angelina.
-Wybaczcie, dama w potrzebie. – George zeskoczył z  fotela, w którym siedział i popędził za koleżanką.
-To może nie bitwa, tylko śnieżny spacer? – zaproponował Fred.
-W zasadzie dobry pomysł. Muszę się trochę przewietrzyć. – Zirothie była zachwycona. Spacer na zimnym powietrzu dobrze jej zrobi. Od paru dni jej głowę zajmuje tysiące myśli. Codziennie przed snem układała idealny scenariusz powrotu do domu siostry. Okropnie bała się tej konfrontacji.
-Coś cię gryzie. – powiedział nagle Fred, kiedy przechodzili obok jeziora.
-Wydaje ci się.
-Dlaczego mi nie ufasz?
-To nie ma nic wspólnego z zaufaniem. Po prostu się boję.
-Boisz się czego? – Fred usiadł na nieoblodzonej części konara, który leżał na brzegu jeziora. Zirothie usiadła obok niego.
-Boję się, że kiedy dowiesz się o mnie prawdy, przestaniesz mnie lubić. – nagle posmutniała. Przyjaźń z Fredem wiele dla niej znaczyła i nie mogła dłużej ukrywać tego kim jest. Bała się stracić tą więź, jednak postanowiła zaryzykować szczerość.
-Co takiego mógłbym dowiedzieć się jeszcze o tobie?
-Wiesz... Ja jestem sierotą...
-To wiedzą wszyscy. O katastrofie twoich rodziców było głośno. – Fred wpatrywał się w taflę zamarzniętej wody.
-Nie mogę się oprzeć dziwnemu wrażeniu, że w jakiś sposób ja do tego doprowadziłam.
-Bzdura. Niby jak? Miałaś wtedy z 7 lat. Po prostu znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Nie obwiniaj się o to. – objął ją ramieniem. Zirothie przełknęła ślinę i zdobyła się na odwagę opowiedzieć o rzeczy, której najbardziej się wstydziła:
-Odkąd skończyłam 7 lat... Mieszkam na dworcu.
-Domyśliłem się.
-Co takiego? – Zirothie aż poderwała się z miejsca. Spojrzała na swojego kolegę.
-Widziałem cię dwa lata temu na King Cross i rok temu w sumie też. Nie wiedziałem, że jesteś czarownicą, dopóki nie wślizgnęłaś się do Wielkiej Sali. – powiedział Fred uśmiechając się na wspomnienie wślizgu, który wykonała Zirothie podczas ceremonii przydziału. – Wyglądałaś na smutną, a jako żartowniś nie mogę dopuścić, żeby ktokolwiek z Gryffindoru chodził smutny. Chyba mi się udało, bo często się śmiejesz. – odpowiedział z dumą.
Zirothie uśmiechnęła się.
-Mogę wiedzieć dlaczego nie mieszkasz w domu swoich rodziców? – zapytał Fred, jednak widząc jak bardzo Zirothie spochmurniała pożałował tego pytania.
-Moja siostra... Wyrzuciła mnie z domu. Zaraz po katastrofie samolotu... Kiedy zginęli nasi rodzice. – powiedziała z trudem hamując łzy.
-Ale przecież katastrofa nie była twoją winą...
-To nie chodzi o to... Zdaje się, że jak byłam mała, to przez przypadek kogoś zabiłam... – Zirothie wyrzuciła z siebie najgorsze wspomnienie, z którym dotychczas musiała radzić sobie sama. – Nie jestem do końca pewna, pamiętam to jak przez mgłę. Byłam w kuchni, moja siostra strasznie mnie denerwowała... Nie mogłam nad sobą zapanować... Nagle wszystko zaczęło wybuchać... – Zirothie zmrużyła oczy, próbując przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów. – Moja siostra... Chyba krwawiła...
Fred nie wiedział co powiedzieć.
-Nie chcę tam jechać Fred. Nie po tym co sobie przypomniałam.
-Pogadaj z dyrektorem, może pojedziesz dopiero na wakacje.
-W przerwie świątecznej muszę podejść do mugolskiego lekarza. I do fryzjera. – złapała się za końcówki włosów.
-Przecież pięknie wyglądasz. – zaśmiał się Fred.
-Nawet ty nie potrafisz kłamać. – Zirothie ulepiła śnieżkę i rzuciła w kolegę. Trafiła w lewy bark. Fred odwdzięczył się obejmując ją i wrzucając w zaspę niedaleko konara, na którym przed chwilą siedzieli. Oboje zaczęli się śmiać. Zirothie leżąc w mokrej zaspie, chwyciła w rękę trochę śniegu i rozmazała koledze na włosach. Fred nagle przestał się śmiać. Odgarnął grzywkę z czoła Zirothie i pocałował ją.
Dziewczyna odwzajemniła ten pocałunek, nigdy nie czuła się tak wyjątkowo.
-Jesteś najbardziej niezwykłą dziewczyną, jaką poznałem. – powiedział Fred głaszcząc bliznę na jej policzku. Zirothie wpatrywała się w jego brązowe oczy. Czuła przyjemne ciepło w okolicy serca. Cały strach przed spotkaniem z siostrą zszedł na dalszy plan. Dziewczyna wstała, nie wierząc w to co przed chwilą się wydarzyło.
-Wiesz, czytałam różne książki, ale jeszcze nigdy autor nie oddał w słowach tego, jak człowiek czuje się podczas pocałunku. – uśmiechnęła się.
-Może jeszcze nie wpadła ci w ręce dobra książka.
-Masz rację. Gust czarodziejów jest do bani.
-Czarodziejów?
-To oni podrzucali mi książki. Wiesz, odkąd zaczęłam mieszkać na dworcu, odwiedzał mnie Dumbledore. Nauczył mnie czytać i czasami podrzucał jakieś książki.
-Jaka książka najbardziej ci się spodobała?
-Makbet Szakspira.
-Nie za wesoła książka, zwłaszcza dla dziecka.
-Wiesz Fred, wcale nie czuję się jak dziecko. Szczerze, jestem zmęczona moim życiem. Czuję się jakbym przeżyła zbyt wiele.
Fred przytulił ją do siebie.
-Od teraz będzie inaczej. Wszystko będzie w porządku. – wyszeptał chłopak.
-Tu jesteście! – usłyszeli nagle. Kiedy się odwrócili zobaczyli Angelinę.
-Zirothie dyrektor cię szuka.
Zirothie zmarszczyła brwi. Wcale nie chciała rozmawiać z tym starym obłąkanym czarodziejem. Fred złapał ją za rękę i ruszyli w stronę zamku. Dziewczyna miała dziwne wrażenie, że z jakiegoś powodu Angelina patrzy na nią ze złością. Pozbyła się tej myśli, zrzucając winę za to na pogodę.

Gabinet dyrektora pachniał lukrecją i pieczonymi babeczkami. Nieopodal schodów, prowadzących na podwyższenie, na którym znajdowało się biurko znajdowała się ogromna srebrna szafa. Dziś była otwarta. Zirothie zbliżyła się do niej i ujrzała srebrną tacę z wodą.
-To myślodsiewnia. – usłyszała głos dyrektora. – Przed wyjazdem do siostry chciałem pokazać ci jedno bardzo ważne wspomnienie. Ale muszę cię ostrzec, że jest ono bardzo smutne.
-Chyba wiem o jakie wspomnienie panu chodzi. – Zirothie spuściła wzrok.
-Nie zrozum mnie źle Zirothie, ale lepiej, żebyś była przygotowana na spotkanie z siostrą.
-Nie moglibyśmy tego wyjazdu odłożyć na wakacje? – zapytała dziewczyna przełykając ślinę.
-Profesor McGonagall zrobiła ci termin w szpitalu św. Munga, za trzy dni. Ale jeżeli nie zależy ci na pozbyciu się stanów lękowych, to oczywiście możesz zostać w Hogwarcie.
Zirothie przez chwilę się zastanawiała, jednak wspomnienie jej paniki zwyciężyło nad strachem przed spotkaniem z siostrą.
-Niech pan robi to co trzeba.
Dumbledore wlał do myślodsiewni zawartość jednej z fiolek stojących na ogromnej tacy naprzeciw szafy. Zirothie zbliżyła się do srebrnej misy i pochyliła nad nią. Mgiełka, która wytworzyła się nad wodą, powoli zaczęła ją wciągać. Po chwili wspomnienie pochłonęło ją do reszty.
Znajdowała się w swoim domu przy kuchennym stole. Rysowała właśnie domek dla lalek, kiedy kredki zaczęły wokół niej tańczyć. Jej mama właśnie gotowała zupę jarzynową. Widok matki wzbudził w Zirothie wielki smutek, poczuła łzy, które powoli spływały po jej policzku. Po chwili do kuchni weszła jej siostra, miała wielki brzuch wskazujący na zaawansowaną ciążę.
-Mamo ona jest potworem. Zrób z nią coś.
-Sophia ona jest całkiem normalna. – powiedziała spokojnie mama.
-Mamo... – jęknęła prawdziwa Zirothie.
-Właśnie, że nie jest! Jesteś dziwolągiem, rozumiesz?! – siostra szturchnęła małą dziewczynkę.
-Mamo, ona mnie dotyka! – pisnęła mała czarownica. Kredki opadły na stół.
-Dziewczyny, nie kłóćcie się. Jesteście siostrami.
-Nie jesteśmy. Nie chce być siostrą takiego potwora. – powiedziała Sophia i połamała kilka kredek należących do dziewczynki.
Mała Zirothie zaczęła płakać, wokół niej pojawiła się niebieska łuna.
-Jesteś potworem, nigdy nie będziesz moją siostrą! Powinni cię zamknąć! – wrzeszczała starsza siostra, łamiąc kolejne kredki.
Mała Zirothie płakała coraz bardziej. Wraz z narastaniem gniewu, łuna zaczęła ciemnieć, aż w końcu stała się czarna. Zirothie chciała odzyskać swoje kredki, więc odepchnęła siostrę. Nieświadoma swojej siły dziewczyna odrzuciła ją aż na dwa metry, gdzie kobieta uderzyła w ścianę. Matka dziewczyn podbiegła do starszej siostry, z przerażeniem patrząc jak jej spodnie pokrywają się krwią.
-Dziecko, co ty zrobiłaś?!
Wspomnienie nagle się zakończyło. Zirothie klęczała zalana łzami pod myślodsiewnią.
-Zabiłam jej dziecko... – jęknęła w rozpaczy. – Zabiłam swojego siostrzeńca... Miał mieć na imię Dylan... Zabiłam go... – Zirothie znów wpadła w panikę. Oddech sprawiał jej ból, a każde uderzenie serca wydawało się uderzeniem o niewyobrażalnej sile. Jej ciśnienie wzrosło, zaczęła boleć ją głowa. Zwymiotowała na posadzkę. Dumbledore wystrzelił z różdżki czerwone iskry w kierunku okna. Po chwili, w jego gabinecie znalazł się profesor Snape i pani Pomfrey.
-Zabierzcie ją do skrzydła szpitalnego. – usłyszała. Wszystko zaczęło znikać za mgłą, otoczyła ją ciemność.

Przyśniło jej się wspomnienie z dzieciństwa. Mała dziewczynka w kraciastej spódnicy. Od razu poznała siebie sprzed lat. Przez chwilę obserwowała siebie jako dziecko, które bawi się w rodzinnym ogródku. Z początku wyglądało to jak zabawa w ogródek i sadzenie warzyw, jednak kiedy zbliżyła się do niej i zajrzała przez ramię, zobaczyła, że dziewczynka właśnie wykopuje szkielet martwego psa.
-Zirothie co ty robisz! – na ganku pojawiła się jej siostra Sophia. Tym razem bez wielkiego brzucha. Musiało to być na długo przed ciążą.
-Sophie zobacz on jest martwy. – dziewczynka podniosła truchło i pokazała siostrze. – Nie chcę żeby on był martwy.
Kiedy Zirothie wypowiedziała te słowa, dotychczas nieruchomy szkielet zaczął się ruszać i obrastać tkanką. Po chwili obie dziewczyny usłyszały szczekanie psa. Zirothie ożywiła zdechłe zwierzę. Ale nie do końca, bowiem pies był pokryty ranami, nie miał włosów, z pyska kapała mu krew i od razu rzucił się na Zirothie. Sophia chcąc bronić siostry, uderzyła go grabiami, które leżały nieopodal ganku. Pies odbił się od ogrodzenia, jednak ponownie ruszył w stronę dziewczyn. Sophia schowała siostrę za sobą i kazała jej uciekać. Pies wgryzł się w jej przedramię. Dziewczyna próbowała go zrzucić, lecz uścisk szczęk był zbyt silny. Z opresji wybawiła ją mama, która zaklęciem odesłała psa z powrotem do krainy śmierci. Sophie patrzyła, jak jej ramię powoli trawi trucizna.
-Mamo, ona jest potworem! – krzyknęła dziewczyna i osunęła się na trawę.
Zirothie obudziła się z przyspieszonym oddechem. Rozglądnęła się po skrzydle szpitalnym. Po swojej prawej stronie, przy łóżku zobaczyła Freda, który wpatrywał się w nią z przerażeniem w oczach. Chłopak przełknął ślinę i zapytał:
-Czy wszystko w porządku?
Zirothie nie bardzo wiedziała co ma odpowiedzieć. Popatrzyła na swojego chłopaka i już miała otworzyć buzię, kiedy on znowu zapytał:
-Zirothie, czy wszystko w porządku? Cała się trzęsłaś... Nad tobą pojawiła się czarna łuna... Wyglądałaś, jakbyś była w transie. – chłopak lekko pobladł.
-Muszę porozmawiać z Dumbledorem! – powiedziała dziewczyna. – Nie mogę do niej pojechać. – Zirothie zeskoczyła z łóżka i lekko się zakołysała pod wpływem zawrotów głowy. Fred przytrzymał ją za ramię. Dziewczyna popatrzyła na niego.
-Zirothie co się stało?
-Ja... Przyśniło mi się wspomnienie. Dumbledore chciał mnie przygotować na spotkanie z siostrą. Pokazał mi jak zabiłam jej dziecko. Teraz przyśniło mi się jak wskrzesiłam psa. Nie mogę jechać do mojej siostry nie znając wszystkich wspomnień. To może jej zagrażać. – chłopak objął ją ramieniem.
-A twoje stany lękowe?
-Myślę, że to się jakoś ze sobą łączy.
-Mogę iść z tobą?

-Jest druga w nocy, jeżeli myślicie, że możecie sobie ot tak wychodzić z łóżek, to grubo się mylicie. – warknęła profesor McGonagall, w nocnej koszuli, blokując przejście do gabinetu dyrektora.
-Ale pani profesor, to ważne. Muszę porozmawiać z profesorem Dumbledorem. – jęknęła Zirothie.
-Co może być ważniejsze od snu panno Rath?
-To sprawa życia i śmierci. – powiedziała Zirothie. – Proszę niech nas pani przepuści.
-Nie ma mowy, możecie poczekać do rana, jak cywilizowani ludzie! – powiedziała profesor McGonagall.
-Co to za hałasy? – zza wielkiego posągu wychylił się profesor Dumbledore. – Zirothie, pan Weasley? Co wy tu robicie?
-Panie profesorze, bo ja... Ja nie mogę teraz pojechać do siostry. – powiedziała Zirothie i mocno ścisnęła dłoń Freda.
-Rath, czy ty oszalałaś? Pół zamku stawiasz na nogi tylko po to, żeby zrezygnować z wyjazdu do siostry? – profesor McGonagall była zdenerwowana.
-Spokojnie Minerwo, czuję, że chodzi tu o coś więcej niż tylko strach przed wizytą u siostry. Wejdźcie na górę. – profesor Dumbledore przepuścił uczniów pomiędzy posągiem. – Dobranoc Minerwo.

-Zirothie, jesteś zdenerwowana. Co się stało?  - Dumbledore wyglądał na zmęczonego.
-Ma pan jeszcze jakieś inne wspomnienia? – zapytała nieśmiało cały czas trzymając zdezorientowanego Freda za rękę.
-Tylko to jedno.
-A czy istnieje jakiś sposób, żeby inne wspomnienia wydobyć, na przykład ze mnie?
-Dlaczego cię to interesuje?
-Bo... Ja chcę się dowiedzieć o wszystkim. Czuję... Nie mogę się oprzeć wrażeniu... Że to ma związek z moimi rodzicami. – Zirothie z trudem powiadomiła dyrektora o swoich przeczuciach.
Dumbledore podrapał się po nosie. Popatrzył na uczennicę i powiedział bardzo powoli:
-Twoi rodzice zginęli w katastrofie lotniczej. – Dumbledore podszedł do portretów i palcem zebrał kurz z jednej z ram.
Zirothie już chciała coś powiedzieć, jednak ugryzła się w język. Popatrzyła na myślodsiewnię, która stała przed szafą.
-A wspomnienia? Gdyby pan poszedł do mojej siostry i poprosił o jej wspomnienia? – zapytała.
-Twoja siostra z trudem zgodziła się na jedno wspomnienie. Nie sądzę, żeby chciała to zrobić ponownie.
-Nie mógłby pan spróbować?
-Zirothie, to nie przywróci do życia twoich rodziców. W domu siostry będziesz całkowicie bezpieczna.
Zirothie zmarszczyła brwi. Zastanawiała się, dlaczego miałaby się nie czuć bezpieczna w swoim rodzinnym domu. Dlaczego Dumbledore o tym wspomniał?
-Chodź Fred, to nie ma sensu. – odezwała się nagle. Oboje wyszli z gabinetu.

-Nie znam cię zbyt długo, ale czuję, że coś kombinujesz. – powiedział nagle Fred, kiedy wracali do dormitorium pustym korytarzem.
-Nie ufam Dumbledorowi. – powiedziała krótko dziewczyna i schowała ręce do kieszeni. Nie za bardzo wiedziała co o tym wszystkim myśleć.
-Pojedziesz do siostry?
-Zmieniłam zdanie Fred. Muszę pojechać do siostry. Mam nadzieję, że ona mi wszystko opowie. – westchnęła.
-Świński ryj. – powiedział Fred, kiedy znaleźli się przed portretem grubej damy.
-Ocz, dzieciaki! Przez was nie można się wyspać. – jęknęła kobieta na płótnie niechętnie odsłaniając przejście do pokoju wspólnego.

-Do zobaczenia jutro na śniadaniu. – powiedziała Zirothie i pomaszerowała do swojej komnaty. 

niedziela, 9 lipca 2017

13 Rozdział - Zemsta Marcusa Flinta

Listopad był w tym roku bardzo zimny. Z okien zamku można było zobaczyć Hagrida jak oczyszcza oblodzone tyczki bramkowe na boisku. Rozpoczął się sezon quidditcha i uczniowie od kilku dni rozmawiali tylko o tym. Ponieważ Fred i George byli pochłonięci treningami Zirothie musiała sama pracować nad swoją mocą. Pani Pince była bardzo pomocna, wyszukała cztery książki, które Zirothie powoli zaczynała przeglądać. Dwie od razu odrzuciła. Peleryna niewidka w praktyce, Jak uszyć pelerynę.
-Nie podobają ci się? – zainteresowała się Pani Pince.
-Pewnie są ciekawe, ale szukam informacji o znikaniu ludzi.
-Och, ludzie nie znikają. Jeszcze Ministerstwo Magii nie zarejestrowało takiego przypadku.
-Tak, czy owak dziękuję. Mogę je zabrać do siebie? – Zirothie wskazała dwie pozostałe książki; Badania nad niewidzialnością, Jak stać się niewidzialnym.
-Oczywiście, podpisz tylko karty.
Zirothie spakowała wypożyczone książki do torby i ruszyła w kierunku wieży Gryffindoru. Po drodze minęła parę uczniów z Huffelpuff, którzy namiętnie całowali się w końcu korytarza. Skrzywiła się na samą myśl, że i ona kiedyś pozna „tego jedynego” i będzie musiała z nim wymienić się śliną.
-Ohyda. – powiedziała na głos za co została spiorunowana wzrokiem dziewczyny z domu Borsuka. Pospiesznie oddaliła swoje kroki. Na zakręcie wpadła na Irytka.
-Rath, Rath!  - krzyknął do niej.
-Zjeżdżaj!
-Powiedz samolot.
-Lot.
-Psujesz mi zabawę. – Irytek naburmuszony zacisnął wargi. Wyciągną zza kamizelki coś co przypominało różową bombę i cisnął nią w przestraszoną dziewczynę. Bomba powiększyła się kilkukrotnie i oblepiła Zirothie ciepłą różową mazią. – To za karę! – krzyknął i za śmiechem udał się męczyć kolejnych uczniów.
-Super. – jęknęła Zirothie strzepując kolorową maź z szaty.
-O Rath, wyglądasz uroczo! – zaśmiał się Marcus Flint, który przechodził tamtędy w towarzystwie kolegów.
-Zjeżdżaj! – ryknęła do niego Zirothie.
-Uważaj na język wredna szlamo. – syknął podchodząc do niej na niebezpieczną odległość. Zirothie nie znała znaczenia tego słowa, wiedziała tylko, że jest ono bardzo obraźliwe. W zasadzie nic co powiedziałby Marcus w kierunku Zirothie nie mogło być komplementem. Zirothie zgarnęła na dłoń trochę różowej mazi i z całej siły cisnęła nią w twarz Ślizgona. Czym prędzej uciekła z miejsca zdarzenia.
-Dopadnę cię Rath! – krzyczał Flint, ale Zirothie była już daleko. Słyszała jeszcze tylko śmiechy Ślizgońskich towarzyszy Marcusa.
-Ja się kiedyś wpakuję w kłopoty. – szepnęła do siebie.
-Kłopoty? A któż ich nie ma? – Zirothie na dźwięk tego głosu aż podskoczyła. Odwróciła się, lecz nie zobaczyła właściciela. Po chwili dostrzegła obraz na ścianie. Zza złotych ram uśmiechał się do niej rycerz ubrany w czarną zbroję. Zaczęła się uspokajać, choć serce nadal waliło jej jak szalone. Wycofała się do pokoju wspólnego. Gruba dama na początku nie chciała jej przepuścić.
-Poczekaj, zobacz jaki mam głos. – powiedziała i zaczęła piszczeć. Dosłownie piszczeć, Zirothie nigdy nie nazwałaby tego śpiewaniem. Kieliszek, który Gruba Dama trzymała w dłoni, za nic nie chciał pęknąć, więc został rozbity o mur, przy którym stała kobieta.
-Pięknie. – powiedziała dziewczyna. – A teraz Świński ryj, przepuść mnie. – syknęła. – Proszę. – dodała jednak po chwili.
Rama obrazu odsłoniła przejście do pokoju wspólnego.
-Zirothie, jak ty wyglądasz? – zdziwił się Dean.
-To pewnie Irytek. – powiedziała Lavender.
-Dokładnie. – powiedziała Zirothie uśmiechając się.
Po chwili do pokoju wspólnego wszedł Seamus zanosząc się śmiechem.
-Zirothie, Marcus cię szuka. Goni cię po całej szkole. – usiłował nie przewrócić się od śmiechu.
-Chyba potrzebuję pomocy... – jęknęła Zirothie.
-Dlaczego? – zainteresowała się Parvati.
Seamus zaczął opowiadać o tym, jak zobaczył Zirothie ciskającą różową maź prosto w twarz Marcusa.
-I ona wtedy uciekła! A on tam został wycierając oczy i krzycząc, że ją dopadnie! – nie mógł przestać się śmiać. Parę osób pogratulowało Zirothie, jednak znaleźli się też tacy, którzy ostrzegali ją przed zemstą ślizgonów.
Zirothie wzięła szybki prysznic i w magiczny sposób uprała swoje szaty. Zeszła do pokoju wspólnego już w normalnych ciuchach. Postanowiła usiąść na sofie, jak najdalej od rozmawiających Gryffonów. Chciała przeczytać książkę, którą wypożyczyła z biblioteki. Kiedy zagłębiła się w parę rozdziałów, poczuła dziwny dreszcz. Miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. I nie myliła się. Zaraz przed nią stał Fred, trzymał w ręce jakieś pudełko.
-Jak idzie rozpracowanie twojej mocy? – zapytał.
-Powoli. A jak wasze treningi? –Zirothie zrewanżowała się pytaniem.
-Oh... Wood stara się nas przerobić na maszyny do zdobywania punktów. Ostatnio stał się bardziej wymagający.
Zirothie nie wiedziała co powiedzieć. Zamknęła książkę i objęła ją ramionami.
-Słyszałem o Marcusie. – powiedział z  uśmiechem Fred.
-No tak, to nie było zbyt mądre...
-Ale zabawne. Hej, mam coś dla ciebie. – rudzielec potrząsnął małym pakunkiem.
-Dla mnie? Z jakiej okazji? – Zirothie niepewnie przyjęła podarunek.
-Bez okazji, otwórz. – ponaglał ją kolega.
Kiedy Zirothie otworzyła pudełko, musiała je odsunąć na kilkanaście centymetrów, bo zaczęły się z niego wydobywać zimne ognie. Pomyślała, że to głupi kawał, niemniej jednak rozbawiło ją to.
-Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. – zachichotał Fred, najwyraźniej dobrze się bawiąc. – A teraz prezent właściwy. – powiedział odsuwając dno pudełka. Pod cienkim drewnem znajdowała się brązowa lornetka, ze złotymi wykończeniami.
-Lornetka?
-Pomyślałem, że przyda ci się na meczu quidditcha. Z reguły nie widać tam za wiele. To czarodziejska lornetka. Możesz przybliżyć obraz, oddalić, cofnąć, zobaczyć powtórkę, zwolnić akcję, przyspieszyć i parę innych bajerów.
-Jest ładna. – powiedziała Zirothie uśmiechając się. Nie wiedziała co ma powiedzieć. Wcale nie zamierzała iść na stadion w taki chłód, jednak ten prezent sprawił, że zaczęła się nad tym zastanawiać.
-Co tam gołąbeczki? – jak spod ziemi wyrósł obok nich George. – Fred, Wood chce z nami omówić strategię na jutrzejszy mecz.
-Znowu? Przecież znamy ją na pamięć.

Poranek był słoneczny, ale mimo to mroźny. Zirothie wstała dziś wcześniej niż zwykle, wzięła szybki prysznic i wyciągnęła swoje najlepsze ciuchy. Chciała wyglądać dobrze, sama nie wiedząc dlaczego. Przejrzała się w lustrze, jej włosy dawno nie widziały fryzjera. Próbowała je upiąć, niestety marnie jej to wychodziło. Postanowiła nie przejmować się swoim wyglądam. Spakowała do torby lornetkę, różdżkę i ciepły szalik.
W wielkiej Sali czuć było pieczone kiełbaski i inne smakołyki przygotowane przez zamkową kuchnię. Podniecony gwar zdradzał, że dziś wydarzy się coś wielkiego. Uczniowie zawsze byli podekscytowani każdym meczem quidditcha. Zirothie zajęła najbardziej oddalone miejsce od drzwi. Nałożyła sobie jajecznicę i wyciągnęła swoją książkę.
-Cześć, dawno nie było okazji do rozmowy. – zaczepiła ją Hannah. Była ubrana cała na pomarańczowo. – Wiesz, mamy nadzieję, że Gryffindor zwycięży.
-My też mamy taką nadzieję.
-Twój chłopak chyba jest pałkarzem, prawda? – zapytała.
Zirothie omal nie zadławiła się kolejnym kęsem.
-To ja mam chłopaka? – zdziwiła się ocierając łzy, które napłynęły jej do oczu z powodu kaszlu.
-No ten rudy, jeden z bliźniaków. – Hannah wskazała na miejsce, gdzie siedziała cała drużyna.
-To nie jest mój chłopak. Przyjaźnimy się tylko.
-Ahh, przepraszam. Bo wiesz, Irytek wspominał, że widział was poza murami zamku i pomyślałam...
-Ale to było dawno. Jakoś na początku szkoły.
-W każdym razie gdybyś chciała go oczarować, wiesz gdzie się zgłosić. Mam dużo różnych kosmetyków. Możemy podkreślić twoją urodę. – Hannah uśmiechnęła się bardzo sympatycznie. Zirothie odwzajemniła uśmiech.
-Jeżeli będę chciała go oczarować, to zgłoszę się do ciebie. – powiedziała, mając nadzieję, że Hannah odczepi się od niej. Wcale nie chciała paradować po szkole jak wymalowany klaun.
-Idę do swojego domu. Trzymamy za was kciuki. – odeszła trzymając w górze zaciśnięte kciuki.
-Dzięki. – rzuciła jeszcze Zirothie i dokończyła swój posiłek.
-O czym rozmawiałyście? – niespodziewanie podszedł do niej George.
-To chyba nie jest twoja sprawa.
-A jeżeli powiem, że widziałem jak patrzycie na Freda?
-To tym bardziej. – uśmiechnęła się Zirothie. – Chcesz ode mnie czegoś konkretnego?
-Właściwie to mam sprawę. Tylko to musi zostać między nami.
-To brzmi jak narodowy spisek.
-Poniekąd jest to spisek. Fred jest trochę rozkojarzony. Przez cały trening nie mógł skupić się na grze.
-Coś go martwi?
-Ty go martwisz.
Zirothie popatrzyła na rudzielca. Nie do końca wiedziała o czym on mówi.
-Nie bardzo rozumiem.
-Zirothie on się zakochał.
-On się zakochał... Czekaj, zaraz, co?! – Zirothie analizowała informację, którą przekazał jej George. Do tej pory z miłością spotkała się tylko na kartach książek, które ludzie przynosili jej na dworzec. Nie przypuszczała, że kiedyś może ją spotkać coś tak pięknego.
-On się zakochał we mnie? – zapytała nieśmiało.
-Inaczej by mnie tu nie było.
-No, ale co ja mam teraz zrobić?
-Nie podzielasz jego uczucia?
Zirothie milczała. Nigdy nie zaznała miłości, nawet od rodziny. A nawet jeżeli zaznała, to musiało to być dawno i niczego takiego nie pamiętała. George świdrował ją wzrokiem, więc po chwili namysłu odpowiedziała.
-Lubię go, bardziej niż innych, ale nie wydaje mi się, żeby to wystarczyło.
-Wiesz co Zirtohie, po prostu daj mu nadzieję...
-Mam kłamać? – oburzyła się nie czekając aż rudzielec skończy swoją wypowiedź.
-Albo mu ją odbierz.
Zirothie wstała i wybiegła z Wielkiej Sali. Tuż przed wejściem do zamku wpadła na Hagrida. Nawet się nie zatrzymała. Ominęła go i pobiegła nad jezioro. Zapłakana usiadła na kamieniu i wpatrywała się w taflę zamarzniętego jeziora.
-Zirothie? – za zamyślenia wyrwał ją głos, który tak dobrze już znała. Czuła się zakłopotana, nie wiedziała jak ma się zachować.
-Nie jesteś na meczu? – zapytała ocierając łzy rękawem kurtki.
-Mam jeszcze trochę czasu. Wszystko w porządku? Widziałem jak wybiegłaś ze śniadania.
-Źle się poczułam. Chodźmy na mecz, wszyscy na was liczą. – dziewczyna złapała Freda za rękę i pociągnęła za sobą w kierunku boiska.
-Zirothie zaczekaj! – Fred zatrzymał ją. – Czy George cię obraził?
Zirothie spojrzała na chłopca. Dopiero teraz zwróciła uwagę na to jak piękne są jego oczy. Zawsze patrzył na nią inaczej. To spojrzenie było zarezerwowane tylko dla niej. Poczuła lekkie ukłucie ciepła w okolicy serca. Uśmiechnęła się.
-Jeśli wygracie, to powiem ci co usłyszałam od twojego brata. – Zirothie przytuliła go, szybko odwróciła się na pięcie i odeszła.
-A jak przegramy? – usłyszała za sobą.
-Po prostu daj z siebie wszystko. – odkrzyknęła i pomachała do kolegi.

Obie drużyny wybiegły na boisko, w otoczeniu głośnych wiwatów. Sędziowała Pani Hooch. Stała pośrodku boiska, czekając na obie drużyny. Zirothie wyciągnęła swoją lornetkę i zobaczyła jak Olivier Wood i Marcus Flint z zaciekłością ściskają swoje dłonie. Wyglądali jakby chcieli sobie nawzajem połamać palce. Za jej plecami usłyszała podniecone głosy, odwróciła się i zobaczyła, że Ron i Hermina rozpostarli wielki transparent z napisem „Potter na prezydenta”. Zawodnicy dosiedli mioteł i wzbili się w powietrze.
-Angelina Johnson natychmiast przejmuje kafla... cóż za wspaniały ścigający, ta dziewczyna, no i przy tym taka ładna...
-JORDAN!
-Przepraszam pani profesor.
Lee Jordan był komentatorem, a profesor McGonagall kontrolowała jego popisy. Nie raz zdarzyło się, że musiała interweniować, kiedy Jordan zachwycał się urokami żeńskiej części składu Gryffonów.
- Świetne prowadzenie, zgrabny przerzut do Alicji Spinnet, to nowe odkrycie Olivera Wooda, w zeszłym roku była w rezerwie... z powrotem do Johnson i... nie, Gryfoni tracą piłkę, kapitan Ślizgonów, Marcus Flint przejmuje kafla i natychmiast podrywa się w górę... szybuje jak orzeł... zamierza strze... nie, Wood, obrońca Gryfonów, znakomicie wyłapuje kafla, oddaje Katie Bell, co za wspaniały zwód, ograła Flinta, już jest wysoko, nurkuje i... OCH!... to musiało zaboleć, tłuczek rąbnął ją w tył głowy... kafel w posiadaniu Ślizgonów... to Adrian Pucey szybuje ku słupkom bramkowym, ale... tak, zablokowany przez drugi tłuczek, podbity tam przez Freda albo George’a Weasleya, trudno powiedzieć, którego... w każdym razie to bardzo ładne zagranie pałkarza i Johnson znowu ma kafla, przed nią nie ma nikogo, rusza do przodu... naprawdę, mknie jak jastrząb... wyminęła pędzący ku niej tłuczek... słupki są już blisko... strzelaj, Angelino!... obrońca Bletchey nurkuje... nie trafia... GOL DLA GRYFONÓW!
Rozległy się radosne wiwaty Gryfonów i jęki zawodu Ślizgonów.
- Ruszajcie się! Śmiało! – usłyszała Zirothie.
- Hagrid! - Ron i Hermiona ścisnęli się, by zrobić Hagridowi miejsce obok siebie.
- Patrzyłem z mojej chaty - rzekł Hagrid, klepiąc wielką lornetę, wiszącą mu na szyi - ale to nie to, co być tutaj, w tłumie. Znicz jeszcze się nie pokazał, co?
- Nie - odrzekł Ron. - Na razie Harry nie ma wiele do roboty.
- Unika kłopotów, bardzo dobrze - powiedział Hagrid, podnosząc lornetkę do oczu i wpatrując się w plamkę na niebie. To samo zrobiła Zirothie. Ale w przeciwieństwie do innych, ona wpatrywała się w pałkarza drużyny Gryffonów. Przez lornetkę wydawał się bardziej umięśniony. Zirothie zastanawiała się czy to zasługa magii, czy po prostu wcześniej nie zwracała na to uwagi.
ŁUUUP! Ryk wściekłości wydarł się z gardeł Gryfonów na trybunach - Marcus Flint umyślnie zablokował Harry’ego, tak że ten ledwo się utrzymał na miotle, która zboczyła z kursu.
- Faul! - krzyczeli Gryfoni.
Pani Hooch skarciła ostro Flinta i zarządziła rzut wolny dla Gryfonów. Zrobiło się małe zamieszanie, a złoty znicz ponownie gdzieś zniknął.
- Usunąć go z boiska! Czerwona kartka! - ryczał Dean Thomas z tyłu trybun.
- O czym ty mówisz? - zdziwił się Ron.
- Czerwona kartka! W piłce nożnej pokazują ci czerwoną kartkę i musisz zejść z boiska!
- Ale to nie jest piłka nożna - przypomniał mu Ron. Hagrid poparł jednak Deana.
- Powinni zmienić przepisy. Flint mógł strącić Harry’ego z miotły.
Zirothie przewróciła oczami i znowu zaczęła wypatrywać przez lornetkę swojego ulubionego zawodnika.
Lee Jordan miał problemy z bezstronnością.
- Tak więc... po tym oczywistym i odrażającym oszustwie...
- Jordan! - warknęła profesor McGonagall.
- To znaczy... po tym jawnym, oburzającym faulu...
- Jordan, ostrzegam cię...
- No dobrze już, dobrze. Flint o mały włos nie zabił szukającego Gryfonów, co mogło się zdarzyć każdemu, to jasne, więc rzut wolny dla Gryfonów, wybija Spinnet, bez kłopotów, gra toczy się dalej, kafel wciąż w posiadaniu Gryfonów...
To się stało, gdy Harry uniknął jeszcze jednego tłuczka, który śmignął mu tuż koło głowy. Nagle jego miotła pochyliła się gwałtownie, tak że przez ułamek sekundy był pewny, że z niej spadnie. Ścisnął mocno kij dłońmi i kolanami. Jeszcze nigdy nie poczuł czegoś takiego.
To stało się ponownie - jakby miotła próbowała go z siebie zrzucić. Co się dzieje? Przecież Nimbus Dwa Tysiące nie może ni stąd ni zowąd postanowić, że będzie zrzucał z siebie jeźdźców. Harry zdał sobie sprawę, że miotła w ogóle go nie słucha. Nie mógł jej zawrócić. W ogóle nie mógł nią kierować. Robiła zygzaki w powietrzu, a co jakiś czas podrygiwała raptownie, co sprawiało, że z wielkim trudem utrzymywał się na kiju. Lee wciąż komentował.
Zirothie nie zwracała zbyt dużej uwagi na to co dzieje się na boisku, dopóki Hermiona nie potrąciła jej przez przypadek wybiegając z trybun. Wtedy zobaczyła Harrego, który nie może zapanować nad swoją miotłą. Wystraszyła się. Od razu pomyślała, że ktoś rzuca na Harrego zły urok. Wypatrywała lornetką czegoś dziwnego w sekcji trybuny dla Ślizgonów, jednak nikt nie wyglądał podejrzanie.
Nagle wybuchł pożar w sektorze dla nauczycieli i Harry odzyskał władzę nad miotłą. Szybował już w dół. Wszyscy zobaczyli, jak zakrywa sobie usta rękami, jakby miał zwymiotować - wylądował prawie na czworakach - zakaszlał - i coś złotego spadło mu na dłoń.
- Mam znicz! - krzyknął, wymachując nim nad głową.
Mecz zakończył się ogólnym zamieszaniem.

Zirothie czekała na drużynę w pokoju wspólnym. Po chwili chłopcy i dziewczyny wpadli do dormitorium z okrzykami radości. George podszedł do Zirothie i rzucił jej krótkie:
-Dzięki. – by ponownie zniknąć w tłumie.
Zirothie wypatrywała jego brata, jednak na próżno. Poczuła, że ktoś złapał ją za nadgarstek. Była to Fay Dunbar, przyciągnęła ją i szepnęła jej na ucho.
-Ktoś czeka na ciebie przed pokojem życzeń.
Zirothie pospiesznie wyszła z wieży Gryffindoru, jednak nie dotarła do Pokoju życzeń. Na schodach wpadła na Marcusa Flinta.
-No proszę. – uśmiechnął się Ślizgon.
Zirothie starała się uciec, jednak Flint był o wiele szybszy od niej. Dopadł ją tuż obok znienawidzonej przez nią toalety dla dziewczyn. Zasłonił jej usta dłonią, tak by nie mogła krzyczeć i wciągnął do ubikacji.
-Czego tu chcecie?! – niemal od razu po przekroczeniu progu łazienki, zza kranów i umywalek wypłynął duch Marty.
-Ona się z ciebie naśmiewa, przyszedłem ją ukarać. – krzyknął Marcus. Dziewczyna chciała potrząsnąć głową, jednak uścisk Ślizgona był zbyt silny. Marta zbliżyła się do Zirothie.
-Jesteś okropna! – krzyknęła, a jej oczy znów zmieniły się w ciemność, której tak bała się Gryffonka.

Zirothie była kompletnie sparaliżowana. Nie potrafiła się ruszyć, pomimo, że Marcus już dawno poluzował uścisk. Nadal zasłaniał jej usta, jakby bał się, że zaraz zacznie krzyczeć na alarm. Nie docierały do niej słowa ani Marcusa, ani przerażającego ducha jęczącej Marty. Serce niebezpiecznie przyspieszyło, każde mrugnięcie powiekami sprawiało jej ból. W głowie huczało jej od pulsującej krwi, a każdy wdech powodował kłucie w klatce piersiowej. Pod nosem poczuła ciecz i kątem oka zobaczyła, jak Marcus wyciera zakrwawioną dłoń o swoją szatę. Próbowała krzyczeć, jednak zabrakło jej tchu, upadła na mokrą podłogę. Od tego momentu docierały do niej tylko pojedyncze bodźce. Czuła, że Marcus pozbawia ją garderoby, lecz była zbyt spanikowana, żeby go powstrzymać. Spodziewała się najgorszego, jednak Flint w ogóle nawet nie dotknął jej bielizny. Za to na każdym odkrytym skrawku ciała zaczął wypisywać coś swoją różdżką. Zirothie czuła palący ból przy każdym dotknięciu różdżki. Po trzech minutach tortur straciła przytomność.

Obudziła się w skrzydle szpitalnym , zegar na ścianie wskazywał godzinę trzecią. Było ciemno, a pomieszczenie oświetlała tylko mała lampka naftowa ustawiona obok łóżka dziewczyny. Zirothie wygrzebała się z pościeli i próbowała wstać, jednak zakręciło jej się w głowie. Spojrzała na swoje ręce. Marcus wyrył na nich napisy: Szlama, Brudna krew, Mugolski bękart i jeszcze parę innych obraźliwych określeń. Po policzkach zaczęły płynąć jej łzy. Wróciła do pozycji leżącej i nakryła głowę kołdrą.
Około godziny czwartej nad ranem do skrzydła szpitalnego przyszła pani Pomfrey. Zirothie siedziała na łóżku otulona kołdrą. Oczy miała zapuchnięte od płaczu i bardzo chciało jej się pić.
-Jak się czujesz Zirothie?
-Chciałabym wrócić do swojego łóżka.
-Lekarstwo na blizny będzie gotowe dopiero za tydzień, do tego czasu możesz zostać tutaj.
-Ale to tylko blizny.
Pani Pomfrey podała jej lusterko. Na prawym policzku Marcus wyrył jej trzy głębokie szramy. Zirothie zamknęła oczy. Pomyślała, że przyjazd do Hogwartu to najgorsze, co ją do tej pory spotkało.
-Rano przyjdzie do ciebie dyrektor. Chce porozmawiać z tobą na temat Terrego.
-Terrego?
-Nic nie pamiętasz? To on ci to zrobił. Przyznał się do wszystkiego. Biedny Marcus Flint, był przerażony kiedy cię tu przyniósł. Od razu powiadomiliśmy dyrektora. Maltretowanie uczniów w Hogwarcie jest surowo zabronione i Tarry Harvis poniesie tego konsekwencje. Jutro mają go odebrać rodzice i trafi na obserwację w szpitalu św. Munga.
-Ale to Marcus mi to zrobił.
-Zirothie miałaś napad paniki. Na pewno kiedy zobaczyłaś jak Marcus cię tu niesie, pomyślałaś, że to on cię tak urządził. Terry do wszystkiego się przyznał. Nawet Jęcząca Marta potwierdziła, że to był on.
Zirothie czuła się skołowana. Już nie była pewna, czy to faktycznie dzieło Marcusa. Znów spojrzała w lustro.
-Jak długo spałam?
-Dopiero kilka godzin. Jest niedziela.
-Czy ktoś tu był, kiedy spałam? – Zirothie bardzo chciała wiedzieć, czy Fred dowiedział się, dlaczego nie dotarła pod Pokój Życzeń.
-Przykro mi. Poza Marcusem nikogo nie było.
Zirothie posmutniała. Wygląda na to, że George kłamał i Freda nawet nie obeszło zniknięcie dziewczyny. Sama nie wiedziała dlaczego, ale zrobiło jej się bardzo przykro. Zabrała ręcznik i poszła pod prysznic.

Około godziny szóstej do skrzydła szpitalnego przyszedł Marcus Flint. Zirothie wcale się go nie bała. Czuła narastającą w niej złość.
-Czego chcesz? – wycedziła przez zęby.
-Słyszałem, że się obudziłaś.
-Nie spałabym, gdybyś mnie nie oszpecił. – Zirothie wstała z łóżka.
-Przecież to nie byłem ja. – odpowiedział z najbardziej parszywym uśmiechem na jaki było go stać.
-O czym ty mówisz? – Zirothie omal nie rzuciła się na niego z pięściami. – Miej chociaż odrobinę ślizgońskiego honoru i przyznaj się.
-Nie muszę. Wspomnienie tych tortur od paru godzin gości w umyśle Terrego Harvisa. Biedaczek, zdaje się, że jutro wyleci ze szkoły.
-Przecież to byłeś Ty! – Zirothie zamachnęła się pięścią, jednak Flint był szybszy i złapał ją za nadgarstek.
-Problem w tym, że Terry przyznał się, że oszpecił piękną pierwszoklasistkę. – mówiąc to pogłaskał ją zewnętrzną stroną dłoni po bliznach na policzku. Aż trudno było jej uwierzyć, że ten delikatny i czuły chłopak, jeszcze parę godzin temu zgotował jej takie piekło.
-Jesteś chory.
Marcus odepchnął Zirothie od siebie.
-Jestem sprytny. Nie igraj ze mną więcej, bo skończy się to dla ciebie jeszcze gorzej.
-Co ja ci takiego zrobiłam?!
-Upokorzyłaś mnie! – ryknął Flint i nagle Zirothie poczuła się bardzo mała. Zaczęła się go bać.
-Nie wierzę... Nie wierzę, że za tą różową maź zemściłeś się w taki sposób.
-Byłaś zbyt ładna jak na szlamę.
Zirothie zakrztusiła się śliną. Chciała coś powiedzieć, jednak do skrzydła szpitalnego wszedł profesor Dumbledore.
-Pilnuj się, bo skończy się to dla ciebie jeszcze gorzej. – szepnął jej do ucha wychowanek Slytherinu.
Zachłysnęła się powietrzem. Znów zaczynała panikować.
-Panno Rath, widzę, że ma pani gościa. – powiedział dyrektor.
-Ja już znikam, upewniałem się tylko czy wszystko  porządku. – powiedział Marcus i puścił Zirothie oczko. Wystraszona Zirothie próbowała zwrócić się o pomoc do Dumbledora.
-To on profesorze. To on mnie tak oszpecił. – do oczu napłynęły jej łzy.
-To niemożliwe. Po podaniu Verita Serum, Terry Harvis przyznał się do wszystkiego.
-Ale to nie on.
-Zirothie, to musiał być dla ciebie szok. Verita Serum nie można oszukać ot tak, zwłaszcza przez tak niedoświadczonego czarodzieja jak Marcus. To nie mógł być on. Poza tym, profesor Snape zaręcza, że Marcus w tamtej chwili odpracowywał szlaban.
-Profesor Snape tez jest w zmowie?
-W jakiej zmowie? Dużo przeszłaś. Musisz odpoczywać, połóż się do łóżka. Powiem nauczycielom, że na lekcje wrócisz dopiero w przyszłym tygodniu.  – powiedział dyrektor spoglądając na Zirothie zza swoich okularów.
-Nie ma mowy, nie zostanę tu sama. – Zirothie otworzyła szafkę obok łóżka z nadzieją, że znajdzie tam ubranie, które w magiczny sposób zawsze lądowało tam, gdzie było potrzebne. Z ulgą stwierdziła, że ktoś przyniósł jej ciuchy.
-Uczniowie, zwłaszcza ci młodsi, są okropni, nie chcemy żebyś cierpiała przez komentarze na temat twoich blizn.
-Nie będę tu siedzieć sama.
-Zirothie zostań tu. – dyrektor starał się być stanowczy. Zirothie popatrzyła na niego. Przez chwilę myślała, że Dumbledore jest w zmowie razem z Marcusem i profesorem Snapem, jednak szybko wyrzuciła tę myśl z głowy.
-Chcę porozmawiać z przyjacielem.
-Mogę tu przysłać pana Weasleya.
-Naprawdę nic mi nie jest, nie obchodzi mnie czy ktoś będzie mówił do mnie czy jestem brzydka czy nie. Jutro wracam na lekcje.
-Niech tak będzie. Uczniowie są na śniadaniu.

 Zirothie pobiegła korytarzem prowadzącym do Wielkiej Sali. Po drodze minęła profesor McGonagall. Kobieta nawet jej nie zauważyła, a to oznaczało, ze Zirothie znów stała się niewidzialna. Było jej to na rękę. Niepewnie przekroczyła próg Wielkiej Sali. Uczniowie zwrócili swoje oczy na drzwi, jednak nikogo tam nie zobaczyli. Zirothie zaczęła się rozglądać za swoim przyjacielem. Siedział razem ze swoim bratem między innymi Gryffonami. Zirothie zastanawiała się jak zwrócić jego uwagę tak, by pozostali uczniowie nie dowiedzieli się, że jest niewidzialna. Po chwili jej problem rozwiązał się sam. Korzystając z zamieszania, jakie wywołały sowy przynoszące poranną pocztę, podeszła szybko do Freda i szepnęła mu na ucho:
-Pomóż mi.
Fred gwałtownie się odwrócił, jednak nie zobaczył nikogo.
-Fred wszystko w porządku? – zapytał George.
Fred nie wiedział co ma odpowiedzieć. Wstał od stołu.
-Muszę do łazienki. – powiedział i skierował się w stronę wyjścia. Zirothie złapała go za rękę i pociągnęła za sobą tak, żeby nikt się nie zorientował. Weszli do pustej klasy.
-Zirothie? – zapytał Fred.
-To ja. Przepraszam za wczoraj. Słyszałam, że czekałeś na mnie pod pokojem życzeń.
-Może Marcus na ciebie czekał, a nie ja. – powiedział chłopak krzyżując ręce na piersiach.
-Co to ma znaczyć?
-Mogłabyś się pokazać? Głupio mi się rozmawia z powietrzem. – Fred był wyraźnie zdenerwowany.
-Próbuję. Co masz na myśli, że Marcus na mnie czekał?
-Nie było mnie wczoraj pod pokojem życzeń. Wróciłem do pokoju wspólnego później niż reszta bo profesor McGonagall poinformowała mnie o szlabanie z Nocy Duchów. Myślałem, że chciałaś porozmawiać, ale Georg powiedział, że wybiegłaś z dormitorium. Sprawdziłem na mapie, byłaś w łazience dziewczyn z Marcusem. Wiedziałem, że boisz się tam wchodzić, więc chciałem to sprawdzić. Później skierowaliście swoje kroki do skrzydła szpitalnego, więc poszedłem za wami.
-I dlatego jesteś zły?
-Okłamałaś mnie. Powiedziałaś, że się go boisz, a jakoś w skrzydle szpitalnym na to nie wyglądało.
-Fred, nie rozumiem o czym mówisz. Widać mnie już? – Zirothie próbowała machać rękami, jakby chciała zrzucić niewidzialną powłokę, która ją otoczyła.
-Nie widać. Wiesz, ja nie boję się ludzi, z którymi się całuję.
-Że co robię?! – Zirothie była kompletnie skołowana. Odwróciła się w stronę okna.
-No, całowaliście się... – powiedział Fred. – Już cię widać.
-Całowaliśmy się?
-Raczej to tak wyglądało, jakby on pocałował ciebie...
Zirohie odwróciła się twarzą do przyjaciela.
-Nie wydaje ci się trochę chore, żebym dobrowolnie dała się pocałować komuś, kto mnie tak oszpecił? – Zirothie wskazała na swój policzek. Fred był zszokowany. Chciał coś powiedzieć, ale nic mądrego nie przychodziło mu do głowy.
-Ale przecież... Wszyscy mówią, że to Terry cię napadł...
-Fred ja nie zwariowałam. Doskonale wiem co się ze mną dzieje kiedy wpadam w panikę. Dziś w szpitalu... Marcus mnie odwiedził. Powiedział, że przekazał jakoś Terremu to wspomnienie.
-No ale jak.
Zirothie wyprostowała się i spojrzała na Freda.
-Czy ty nie powiedziałeś, że widziałeś mnie na jakiejś mapie z Marcusem?
-No tak.
-Terrego tam nie było.
Fred popatrzył na przyjaciółkę.
-Zabiję go. – powiedział i ruszył w stronę drzwi. Zirothie zatrzymała go łapiąc za nadgarstek.
-Fred nie, prawdopodobnie Marcus para się czarną magią, nie wiemy do czego jest zdolny.
-Jak cię dotknie jeszcze raz to nie będzie do niczego zdolny, bo mu ręce połamię.
-To słodkie, że tak się przejmujesz.
-Chodź wracamy na śniadanie. Pewnie nic jeszcze nie jadłaś.
-Wolałabym nie wychodzić do ludzi z taką twarzą.
-Zwariowałaś? Harry Potter ma bliznę w kształcie błyskawicy, a ty się będziesz trzech wielkich podłużnych linii wstydzić? – powiedział Fred rozśmieszając koleżankę. – Chodź bo nam wszystko zjedzą. – chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą.
W Wielkiej Sali większość oczu było skierowane na Zirothie, która próbowała ukryć się za Fredem. Pojedyncze szepty, które dobiegały jej uszu, dotyczyły trzech wielkich szram na twarzy. Poczuła się jeszcze mniejsza niż była. Usiadła razem z Gryffonami, zaraz obok swojego rudego przyjaciela. Próbowała zakryć blizny grzywką, ale sądząc po minach współtowarzyszy marnie jej to wychodziło. Spojrzała na stół, przy którym siedzieli Ślizgoni. Marcus Flint świdrował ją wzrokiem oblizując przy tym wargi. Dziewczyna natychmiast opuściła wzrok i przybliżyła się do Freda. Fred dostrzegł Marcusa i złapał rękę Zirothie tak, żeby nikt tego nie zobaczył.
-Nigdy, ale to nigdy nie wychodź z dormitorium sama. – powiedział do niej półszeptem.


sobota, 8 lipca 2017

12 Rozdział - Noc Duchów

Ranek był dosyć chłodny jak na tę porę roku. W całym zamku czuć było pieczoną dynię, a i uczniowie zdawali się być zbytnio pobudzeni. Noc Duchów. Do tej pory Zirothie słyszała tylko pogłoski o wspaniałej uczcie, która łączy wszystkich uczniów szkoły, bez względu na przynależność do domów.
-Zirothie, jak tam twój brzuch? – zapytała Hermiona, kiedy wyszła spod prysznica.
-Już lepiej, dzięki. Pani Pomfrey dała mi lekarstwa, w razie gdyby zabolał mnie podczas lekcji.
-Nie chwal się tym przed innymi uczniami.
Zirothie nie zapytała dlaczego, ale postanowiła zrobić tak jak radziła jej Hermiona.
Lekcje minęły dosyć szybko i bez żadnych wypadków. Zirothie nawet udało się wprawić w ruch piórko na ćwiczeniach z zaklęć.
-Proszę nie zapominać o tym lekkim ruchu nadgarstka, który tak długo ćwiczyliśmy. – ciągnął profesor Flitwick. Ledwo było go widać znad ambony, chociaż stał na stosie książek. – Smagnąć i poderwać, pamiętajcie smagnąć i poderwać i wypowiadać zaklęcie dokładnie, to bardzo ważne... Nie zapominajcie o czarodzieju Baruffo, który źle wypowiedział spółgłoskę i znalazł się na podłodze przygnieciony bawołem. Po chwili na jednej z przednich ławek nastąpił mały wybuch. To piórko Seamusa zapaliło się pod wpływem dotknięcia różdżką. Cała klasa ryknęła śmiechem, kiedy Seamus odwrócił się i pokazał wszystkim osmoloną twarz. Harry ugasił pożar swoją tiarą.
-Źle to wymawiasz, Wingardium Leviosa. – Zirothie usłyszała słowa Hermiony, która próbowała pomóc Ronowi. Ku zaskoczeniu wszystkich jej piórko z wielką gracją poszybowało ku górze. Gryffindor znów zarobił dodatkowe punkty.
-Wspaniale! – krzyknął profesor klaszcząc w dłonie. Niech wszyscy popatrzą, pannie Granger już się udało.
Naburmuszony Ron nie odzywał się do nikogo, aż do końca lekcji. Na kolejnych zajęciach Zirothie nie dostrzegła Hermiony i powoli zaczęła się martwić, co takiego się stało.
-Hej, gdzie jest Hermiona? – zapytała Seamusa.
-Parvati powiedziała, że zamknęła się w łazience i ryczy. Nie chce nikogo widzieć.
-Co jej się stało?
-Ron powiedział, że jest koszmarna i nikt nie może jej znieść. Chyba to usłyszała.
Zirothie zaczęła się nad tym zastanawiać. Miała nadzieję, że Hermiona wróci do pokoju wspólnego, ponieważ chciała zapytać ją o wskazówki do zaklęcia, ale niestety tam jej nie zastała. Siedząc w fotelu wpatrywała się w ogień. Postanowiła jej poszukać. Kiedy zbliżyła się do toalety dla dziewczyn niemiły dreszcz przeszedł jej po plecach...
-Marta... – szepnęła. Lubiła Hermionę, ale wolała nie ryzykować kolejnego napadu paniki. Odwróciła się na pięcie i odeszła. Przez całą drogę do Wielkiej Sali, zarzucała sobie, że jest egoistyczną świnią, która nie może przezwyciężyć strachu dla koleżanki.
Kiedy dotarła do celu, szybko zapomniała o Hermionie. Ze ścian i sklepienia zwisało z tysiąc żywych nietoperzy, a kolejne tysiąc przelatywało nad głowami uczniów, powodując migotanie płomieni świec ukrytych w dyniach. Tym razem potrawy pojawiły się na złotych półmiskach, tak samo jak podczas bankietu powitalnego. Zirothie próbowała właśnie usiąść na ławce kiedy do Wielkiej Sali z krzykiem wpadł profesor Quirrell. Dobiegł do krzesła profesora Dumbledora i wysapał:
-Troll... w lochach... uznałem, że powinien pan wiedzieć. – po tych słowach stracił przytomność.
Wybuchło zamieszanie, profesor Dumbledore musiał kilka razy wystrzelić purpurowe rakiety ze swojej różdżki, żeby uciszyć salę. Zirothie patrzyła na innych uczniów, którzy w panice rzucali się do ucieczki. Odgryzła kawałek jabłka. Doszła do wniosku, że są w Wielkiej Sali, pod opieką nauczycieli, troll jest dopiero w lochach, więc nic nie mogło się im przydarzyć.
-Prefekci! – zagrzmiał głos dyrektora. – Natychmiast zaprowadzić swoje domy do dormitoriów!
Rudowłosy uczeń natychmiast wstał i zaczął poganiać swoją grupę.
-Za mną! Pierwszoroczni, trzymać się razem! Nie musicie bac się trolli, jeśli będziecie wypełniać moje polecenia. Teraz trzymać się tuż za mną. Przejście! Najpierw wychodzą pierwszoroczni.
Zirothie wzięła w dłoń drugie jabłko i pospiesznie udała się za grupą kolegów. Po drodze mijali różne grupy, spieszące w różnych kierunkach. Kiedy przepychali się przez tłum, Zirothie kątem oka zauważyła, że Harry i Ron odłączają się od grupy. Natychmiast pomyślała o Hermionie.
-Fred! George! –krzyknęła. Rudzi bracia niemal natychmiast się obrócili. – Hermiona... Nie było jej na uczcie.
Bliźniacy rozglądnęli się, jakby mieli nadzieję znaleźć Hermionę w tłumie śpieszącym do dormitorium.
Nagle George popchnął Zirothie za blaszaną zbroję. O dziwo nie wpadła na ścianę, tylko wylądowała pupą na podłodze. Za zbroją był korytarz.
-Może by tak delikatniej. – mruknęła.
-Przepraszam, nie chciałem, żeby ktoś nas zobaczył. – powiedział i wychylił głowę zza zbroi, żeby sprawdzić czy wszyscy uczniowie są już daleko.
-Gdzie może być Hermiona? – zapytał Fred.
-Seamus powiedział, że Parvati widziała ją w łazience dla dziewczyn.
-No to chodźmy.
-Ale tam jest Marta... – jęknęła Zirothie.
-Jęcząca Marta?
Zirothie kiwnęła głową. George zachichotał, za co został uderzony przez brata.
-Marta pewnie boi się trolli więc będzie ukrywała się w rurach. – powiedział Fred.
Zirothie niepewnie zrobiła krok do przodu.
-Poczekaj, tam jest Snape. Chyba biegnie na trzecie piętro. – powiedział George.
-Niech biegnie, łazienka jest na pierwszym. – powiedział Fred i po chwili cała trójka biegła już na ratunek Hermionie. Na jednym z zakrętów wpadli na profesora Dumbledora. Stanęli jak wryci i zaczęli się cofać.
-Panowie! – powiedział jakby Zirothie z nimi nie było - Jeżeli biegniecie na ratunek pannie Granger, to wiedzcie, że wasz brat i pan Potter właśnie otrzymali punkty za unieszkodliwienie trolla. Wy dostaniecie szlaban za złamanie zasad. Zgłoście się później do profesor McGonagall. Wracajcie do dormitorium. Ucziowie kończą tam swoją kolację.
Zirothie spojrzała na swoje odbicie w oknie. Znów stała się niewidzialna. Kiedy profesor odszedł na bezpieczną odległość George syknął do brata.
-A według ciebie jest taka w porządku, ona też powinna dostać szlaban. Gdzie ona jest?
-Nie wiem. Może ją zgubiliśmy?
-Chłopaki jestem tu. – powiedziała Zirothie.
Chłopcy popatrzyli w stronę skąd dobiegał głos Zirothie. Popatrzyli po sobie.
-Odjazd! – powiedzieli na równo przybijając sobie piątki.
Zirothie powoli wracała do widzialnej postaci.
-Jak ty to robisz? Można się tego nauczyć? – zapytał Fred z podziwem patrząc na koleżankę.
-Eeee... Właściwie to nie mam nad tym kontroli. Nikt nie może się dowiedzieć. – powiedziała Zirothie.
George uśmiechnął się do siebie. Niewidzialna koleżanka mogłaby wiele napsocić.
-Zirothie oficjalnie jesteś przyjęta do drużyny. Ale nikt nie może się o tym dowiedzieć, wtedy żarty nie miałyby sensu.
-Ale ja nie mam nad tym kontroli. – powtórzyła.
-Nauczymy się. W końcu, czego nie robi się dla dobrej zabawy. Będziesz mogła wykradać składniki do eliksirów. – zafascynował się George.
-Najpierw musimy to ogarnąć.
-Chodźmy do dormitorium. Przy odrobinie szczęścia kolacja będzie w wieży. – powiedział Fred trzymając się za brzuch.