środa, 8 kwietnia 2015

5 Rozdział - Ślizgiem stulecia

Przepraszam za wszystkie błędy i niedociągnięcia, ale staram się pisać szybko. W niektórych rozdziałach możecie zobaczyć fragmenty z książki (właściwie z pdf) Harrego Pottera. Nie pytajcie dlaczego.

***

Zirothie wpatrywała się w swój bilet.
-Peron 9 i ¾... To chyba jednak żart. – powiedziała na głos. Popatrzyła na swoje bagaże. Przez ostatnie dni zdążyła już kupić walizki, do których spakowała książki i ubrania. Pomyślała, że to była strata czasu. Zmięła swój bilet i już miała wyrzucić go do kosza kiedy zauważyła niewysokiego chłopaka, który pchał wózek z bagażami. Na samej górze stosu walizek była wielka klatka z białą sową. Przyjrzała mu się bliżej. Zwykły nastolatek z czarnymi włosami, na nosie miał połamane okrągłe okulary. W jego zielonych oczach nawet z daleka można było dostrzec niepewność i przerażenie. Kroczył niepewnie przez dworzec. W końcu coś odwróciło jego uwagę. Teraz przyglądał się jednej rodzinie. Przynajmniej wyglądali jak jedna wielka rodzina. Absolutnie każdy jej członek miał rude włosy. Czterech chłopców, oraz jedna dziewczynka na czele ze swoją matką. Każdy z nich przeszedł przez ścianę pomiędzy peronem 9 oraz 10. Zirothie nie mogła uwierzyć w to co przed chwilą zobaczyła. Podeszła do ściany, za którą zniknęli tamci ludzie. Chciała dotknąć owej ściany, jednak kiedy tylko zbliżyła do niej rękę, ściana jakby się rozpływała pod naporem jej ręki. Rozglądnęła się wokół siebie. Absolutnie nikt na nią nie patrzył. Przeszła przez ścianę z zaciśniętymi powiekami.
Kiedy otworzyła oczy znajdowała się obok wielkiego pociągu z napisem „Hogwart Express”. Wielki czerwony, napędzany parą. Widziała kiedyś taki w jednej książce. Nie był tak wspaniały jak ten przed nią. Ogromna maszyna emitująca niezliczone kłęby pary wodnej.
-Cudo...
Zajęła miejsce w pustym przedziale. W duszy modliła się, żeby nikt się do niej nie dosiadł. Niestety po chwili drzwi od przedziału otworzyły się. Na początku ujrzała tylko krótkie i bardzo ciemne włosy. Dopiero potem zwróciła uwagę na twarz. Piegowata dziewczynka mniej więcej jej wzrostu usiadła obok niej.
-Cześć. Jestem Hannah. – powiedziała.
-Zirothie.
-Czy ten przedział jest wolny?
-Tak. – mruknęła Zirothie patrząc w okno.
-Wszystko w porządku? Wyglądasz na smutną.
-Tak, wszystko gra. Po prostu się boję. – odpowiedziała żałując, że nie ugryzła się w język. Odkrywanie się przed nieznajomymi nie należało do jej zwyczajów.
-Czego? Przecież jedziesz do Hogwartu.
-Nic nie wiem o Hogwarcie. Ani o magii.
-Spokojnie. Dużo czarodziejów przed przybyciem do Hogwartu nie ma pojęcia o magii. Ci z rodziny mugoli, przed dostaniem listu nawet nie podejrzewali, że istnieje coś takiego jak magia. Wszystkiego się nauczysz. – uspokajała ją nowa znajoma.
-Chyba masz rację.
-Na pewno mam. – zakończyła swoją wypowiedź bardzo stanowczo. Zirtothie odeszła ochota na rozmowę z tą dziewczyną. Nie zrobiła na niej najlepszego wrażenia.
-Jestem trochę zmęczona, obudzisz mnie jak dojedziemy? – zapytała.
-Jasne. Nie ma problemu.
Dziewczynka zamknęła oczy i przez następną godzinę udawała, że śpi. Do jej głowy napływało tysiąc myśli. Zastanawiała się jaki jest Hogwart, czy ludzie są tam mili, jacy są nauczyciele. I najważniejsze, jak w ogóle wygląda szkoła? Do tej pory nie miała okazji skorzystać z fenomenu edukacji społecznej. W szkole była tylko przez rok i to w klasie, w której nic konkretnego się nie nauczyła. Więcej czasu spędzała na zabawie z innymi dziećmi.

Po jakimś czasie Zirothie została szturchnięta przez swoją nową znajomą.
-Przebierz się w swoją szatę. Za niedługo Hogwart. – usłyszała.
Pospiesznie zmieniła ciuchy. Ze zdenerwowaniem i lekką ekscytacją czekała na koniec podróży.
- Pirszoroczni! Pirszoroczni tutaj! – usłyszała na peronie. Spojrzała w stronę skąd dobiegał głos. Ten człowiek był wyższy od niej chyba z trzy razy. Był bardzo włochaty i spod jego włosów z trudem można było dostrzec jego oczy. Machał małą naftową lampą ponad głowami innych pierwszoroczniaków.
-To Hagrid. Jest gajowym w Hogwarcie. – powiedziała jakaś dziewczyna stojąca w środku szeregu. Przez chwilę rozmawiał z jakimś chłopcem w czarnych włosach, ale Zirothie była zbyt podekscytowana, żeby teraz się na tym skupić. Kiedy ogromny przewodnik zebrał wszystkich nowych uczniów, ruszyli bardzo wąską i bardzo ciemną ścieżką. Drogę oświetlał jedynie mały płomyk z lampki Hagrida. W końcu dotarli do wielkiego, czarnego jeziora.
-Po czterech do łodzi, ani jednego więcej! – powiedział Hagrid podniesionym głosem, żeby wszyscy go słyszeli.
Zirothie poczuła ucisk w sercu. Panicznie bała się pływać. Nigdy tego nie robiła i bała się, że szybko by się utopiła. Nikt inny nie wyraził niezadowolenia z pomysłu by przeprawiać się łódkami do szkoły, toteż postanowiła zacisnąć zęby i nie dać po sobie poznać, że się boi. Z podniesioną głową weszła do jednej z łódek.
- Wszyscy siedzą? - krzyknął Hagrid ze swojej łódki. – No to... NAPRZÓD!
Zamek był naprawdę imponujący. Kolosalna twierdza, w nocy wydawała się bardzo piękna. Prawie w każdym oknie świeciło się światło. Zirothie była tak bardzo zapatrzona w budynek, że nie usłyszała kiedy gajowy krzyknął aby pochylić głowy. Poczuła jak gałązki bluszczu smagają ją po policzkach. Pospiesznie pochyliła się, ale poczuła jak jedna z gałęzi rozcina jej prawy policzek. Syknęła z bólu.
-Hej, co ty wyprawiasz? – zapytała dziewczyna siedząca naprzeciwko niej.
-Zagapiłam się. – przykładając dłoń do twarzy. Kiedy ją odchyliła zauważyła krew.
-„Normalka.” - pomyślała.
-Uważaj na siebie. – nawet nie usłyszała kiedy dziewczyna ponownie coś do niej powiedziała.
Po przeprawie łódkami i obejrzeniu zamku od strony zewnętrznej nowi uczniowie stłoczyli się w wielkim korytarzu.
-Pierwszoroczni proszę za mną. – na korytarzu zjawiła się wysoka kobieta z włosami upiętymi w kok.
-Pani profesor McGonagall. – przywitał się Hagrid.
- Dziękuję Hagridzie, już się nimi zajmę. – odpowiedziała, następnie kierując się do nowoprzybyłych - Witajcie w zamku Hogwart. Bankiet rozpoczynający nowy rok wkrótce się zacznie, ale zanim zajmiecie swoje miejsca w Wielkiej Sali, zostaniecie przydzieleni do domów. Ceremonia przydziału jest bardzo ważna, ponieważ podczas całego pobytu w Hogwarcie wasz dom będzie czymś w rodzaju rodziny. Będziecie mieć zajęcia razem z innymi mieszkańcami waszego domu, będziecie spać z nimi w dormitorium i spędzać razem czas wolny w pokoju wspólnym. - Są cztery domy: Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin. Każdy dom ma swoją zaszczytną historię i z każdego wyszli na świat słynni czarodzieje i znakomite czarodziejki. Tu, w Hogwarcie, wasze osiągnięcia będą chlubą waszego domu, zyskując mu punkty, a wasze przewinienia będą hańbą waszego domu, który przez was utraci część punktów. Dom, który osiągnie najwyższą liczbę punktów przy końcu roku, zdobędzie Puchar Domów, co jest wielkim zaszczytem. Mam nadzieję, że każde z was będzie wierne swojemu domowi, bez względu na to, do którego zostanie przydzielone. Ceremonia przydziału odbędzie się za kilka minut w obecności całej szkoły. Zalecam wykorzystanie tego czasu na zadbanie o swój wygląd. – zakończyła zerkając wymownie na kogoś z pierwszego rządu.
Zirothie zaczęła myśleć nad ceremonią przydziału.
-„Ale jak to ma wyglądać? Jak to przed całą szkołą? Zrobią nam jakiś test? O Boże gdzie moja różdżka? Chyba jest w bagażach! A co będzie jak trzeba będzie jej użyć? Matko, wracam do domu! Natychmiast!!!” – jej głowa huczała od myśli. Jej wewnętrzną walkę przerwał zduszony okrzyk rówieśników. Spojrzała w stronę źródła ich zaskoczenia. Z jednej ze ścian jak gdyby nigdy nic wychodziły duchy. Dwa spośród nich nad czymś się mocno spierali. Mówili o jakichś szansach i chyba o jakimś innym duchu, ale Zirothie nie słuchała.
-Czyli o tym mówił Michael... – szepnęła.
-Dobrze się czujesz? – zapytał ją pyzowaty chłopczyk. Zirothie nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem.
Przed uczniami ponownie pojawiła się profesor McGonagall i wszyscy zebrani pomaszerowali za nią do Wielkiej Sali. Zirothie rozejrzała się po ogromnym pomieszczeniu. Jej uwagę od razu przykuł zaczarowany sufit. Pod sklepieniem wisiało tysiące zapalonych świeczek. Chwilę się na niego zapatrzyła. Wróciła do rzeczywistości, kiedy poczuła jak ktoś szturchnął ją ręką. Popatrzyła na człowieka , który to zrobił. Uśmiechnięty chłopak o płomiennie rudych włosach puścił do niej oczko i wskazał na grupę rówieśników, która była już w sporej odległości od niej. Wystraszona Zirothie postanowiła do nich podbiec. Niestety, jakiś człowiek, który siedział przy stole, w czarnozielonej szacie podstawił jej nogę w efekcie czego upadła na podłogę i całą drogę do końca sali pokonała ślizgając się na brzuchu. Wszyscy, którzy to widzieli wybuchli śmiechem. Niesamowity ryk przeszedł echem po komnacie. Dyrektor z trudem opanował sytuację uciszając rozbrykaną młodzież. Kiedy Zirothie wstawała, zeszkliły się jej oczy. Czuła gorąco, które właśnie pojawia się na jej policzkach. Spuściła wzrok i stanęła za jakimś chłopakiem w blond włosach. McGonagall ustawiła przed nimi stołek o czterech nogach. Na stołku spoczywała spiczasta tiara czarodzieja, wystrzępiona, połatana i okropnie brudna. Zirothie pomyślała, że ta czapka pasowałaby do jej poprzedniego wizerunku.
Nagle tiara poruszyła się. Szew w pobliżu krawędzi rozpruł się szeroko jak otwarte usta i tiara zaczęła śpiewać:
Może nie jestem śliczna,
Może i łach ze mnie stary,
Lecz choćbyś świat przeszukał,
 Tak mądrej nie znajdziesz tiary.
Możecie mieć meloniki,
 Możecie nosić panamy,
 Lecz jam jest Tiara Losu,
Co jeszcze nie jest zbadany.
Choćbyś swą głowę schował
Pod pachę albo w piasek,
 I tak poznam kim jesteś,
 Bo dla mnie nie ma masek.
Śmiało, dzielna młodzieży,
Na głowy mnie wkładajcie,
A ja wam zaraz powiem,
Gdzie odtąd zamieszkacie.
Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męstwa cnota,
 Gdzie króluje odwaga
 I do wyczynów ochota.
A może w Hufflepuffie,
 Gdzie sami prawi mieszkają,
 Gdzie wierni i sprawiedliwi
Hogwartu szkoły są chwałą.
A może w Ravenclawie
 Zamieszkać wam wypadnie
Tam płonie lampa wiedzy,
Tam mędrcem będziesz snadnie.
 A jeśli chcecie zdobyć
Druhów gotowych na wiele,
To czeka was Slytherin,
Gdzie cenią sobie fortele.
Więc bez lęku, do dzieła!
Na głowy mnie wkładajcie,
Jam jest Myśląca Tiara,
Los wam wyznaczę na starcie!
Młodzi ludzie po kolei siadali na krześle i mieli zakładaną Tiarę na głowę. W pewnym momencie przeczytano nazwisko, po którym wszyscy nagle zaczęli szeptać i każdy chciał zobaczyć owego człowieka. Niepozorny chłopak o czarnych włosach usiadł na krześle. Zirothie wydawało się, że gdzieś go już wcześniej widziała. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że to on był właścicielem białej sowy i to jego widziała na dworcu. Za jego okrągłymi okularami chowały się jego przestraszone zielone oczy. Zaczął coś szeptać do siebie. Wyglądał jakby modlił się o cud. W końcu po dłuższej chwili tiara wykrzyczała: „Gryffindor!” i po sali znów rozległ się gwar. Stół do którego podszedł chłopiec zaczął klaskać i krzyczeć z radości.
-„Chyba ktoś ważny...” – pomyślała dziewczyna.
-Zirothie Rath. – w końcu usłyszała swoje nazwisko. Niepewnie podeszła do małego stołka i usiadła na nim. Z zamkniętymi oczami czekała na wybór tiary. Czuła się jakby czekała na wyrok swojej śmierci.
-No, no. Duża odwaga... Inteligencja – no można by było spekulować... Wielki spryt... Pasujesz dziewczyno do wszystkich domów w Hogwarcie.
-Czy mogłabyś już skończyć? – zapytała niepewnie dziewczynka.
-Skończyć? Ja dopiero zaczynam. Czuję, że będą z tobą kłopoty. O tak, wszyscy cię zapamiętają...
-No skończ już... – powiedziała Zirothie otwierając oczy.
-Gryffindor!
Zirothie powoli podeszła do ogromnego stołu. Ludzie, którzy tam siedzieli również bili brawo i przywitali ją uśmiechami. Ona jednak usiadła na skraju i wlepiła swoje oczy w blat stołu. Ktoś ją szturchał i coś do niej mówił, ale ona nawet nie słuchała. Wzięła parę głębokich oddechów, żeby się uspokoić i podniosła swój wzrok. Naprzeciw niej siedział chłopak, na którego zwróciła uwagę wcześniej. Znowu się do niej uśmiechał.
-Hej Mała, wszystko z tobą w porządku? – zapytał.
Zirothie kiwnęła głową.
-No, to masz jakieś imię?
Znowu kiwnęła głową.
-Umiesz mówić?
To pytanie otrzeźwiło dziewczynę.
-Tak, mam na imię Zirothie.
-Piękny ślizg. Zawsze chciałem taki zrobić, ale zawsze zatrzymywałem się w połowie. Gratuluję. – powiedział rudowłosy.
-Daj mi spokój, ok? – powiedziała Zirothie znów spuszczając wzrok na blat stołu.
Kiedy wszyscy już zostali przydzieleni do swoich domów, znad stołu nauczycielskiego powstał dyrektor Hogwaru Albus Dumbledore.
-Witajcie! - powiedział. - Witajcie w nowym roku szkolnym w Hogwarcie! Zanim rozpoczniemy nasz bankiet, chciałbym wam powiedzieć kilka słów. A oto one: Głupol! Mazgaj! Śmieć! Obsuw! Dziękuję wam!
-O kurwa... – jęknęła Zirothie.
-Nie za młoda jesteś na takie słownictwo? – skarcił ją chłopak siedzący obok niej. Był całkowicie rudy i sprawiał wrażenie ważniaka.
-Odwal się co?
-Jestem prefektem, życzę sobie więcej szacunku. – odpowiedział jej.
Zirothie miała ochotę znów powiedzieć bardzo brzydko, ale nie do końca wiedziała kim jest „prefekt” w tej szkole i czy narażanie mu się jest dobrym pomysłem. Odwróciła głowę. Jej wzrok napotkał znowu napotkał na rudego chłopca, który przed chwilą gratulował jej ślizgu. Uniósł kciuk do góry i pokazał brodą na prefekta siedzącego obok niej. Lekko się uśmiechnęła.
Po całej kolacji cała sala odśpiewała hymn. Cała sala oprócz Zirothie. Ona tylko patrzyła z niedowierzaniem na innych.
-„Jak ktoś mógł wymyślić tak durny tekst hymnu?” – pomyślała.





poniedziałek, 6 kwietnia 2015

4 Rozdział - Ja się tam nie nadaję

Zirothie po raz kolejny musiała wrócić na ulicę Pokatną. Przecież nie kupiła jeszcze wszystkich potrzebnych przedmiotów. Jako pierwszy odwiedziła sklep MADAME MALKIN - SZATY NA WSZYSTKIE OKAZJE. Madame Malkin była przysadzistą, uśmiechniętą czarownicą ubraną na fiołkoworóżowo. Sprawiała wrażenie sympatycznej i od razu kazała wskoczyć dziewczynce na stołek.
-Ale po co?
-No przecież musimy zmierzyć jak długa ma być szata, kochana.
-A no tak... Przepraszam. – powiedziała Zirothie lekko zakłopotana. Pospiesznie wspięła się na mały taboret.
-Nie szkodzi. Ty też do Hogwartu? Ostatnio coraz więcej uczniów tam przychodzi. Mam pełne ręce roboty.
-To chyba dobrze. Zarabia pani.
-Oh, no tak. Kto by się nie cieszył. Jak masz na imię moje dziecko?
-Zirothie... Zirothie Rath proszę pani.
-Wielkie nieba... – Madam Malkin aż otworzyła usta. Po chwili zdała sobie sprawę ze swojego nietaktu i pospiesznie przyłożyła dłoń do buzi. – Przykro mi z powodu twoich rodziców. – powiedziała.
-Dziękuję... Już się z tym pogodziłam. – powiedziała dziewczynka z trudem powstrzymując łzy, które cisnęły jej się do oczu.
Madam Malkin chyba zorientowała się, że to nie prawda, ale była na tyle uprzejma, że nie podejmowała tego tematu.
-A więc co? Hogwart. Twoje pierwsze profesjonalne czary. Jakie są twoje umiejętności? Czarowałaś już coś?
-Niestety nie wiem. Starałam się nie używać czarów. Jakoś nie musiałam z nich korzystać.
-Bardzo dobre podejście. Teraz nawet my uzależniliśmy się od czarów i nie możemy najprostszej rzeczy wykonać bez małej pomocy. Należy korzystać z dzieciństwa póki nie jest zmącone przez magię.
-Też tak myślę proszę pani.
-Ależ ty jesteś dobrze wychowana.
-Dziękuję bardzo.
-No, gotowe. Będą przepięknie leżeć. Od razu zrobimy trzy komplety. Zdaje się, że Hogwart wymaga teraz aż trzech. Za chwilę będziesz mogła przymierzyć tiary. Płaszcz uszyjemy na miarę. A rękawiczki, leżą tam obok wystawy, koło wejścia. Możesz przymierzyć. Polecam te ze smoczej skóry. Są naprawdę wyśmienite.
-Dziękuję bardzo.
Po kilkunastu minutach Zirothie już miała ze sobą komplet szat, płaszcz, rękawice oraz szpiczastą tiarę. Postanowiła ją założyć od razu.
W księgarni, parę osób dziwnie na nią patrzyło, ale postanowiła się tym nie przejmować. Wiedziała, że chodziło im o jej dziwny strój. Męski podkoszulek, spodnie, oraz podarte do niczego niepasujące trampki. Cicho westchnęła i spojrzała na listę. „Standardowa księga zaklęć (l stopień) Mirandy Goshawk; Dzieje magii Bathildy Bagshot; Teoria magii Adalberta Wafflinga; Wprowadzenie do transmutacji (dla początkujących) Emerika Switcha; Tysiąc magicznych ziół i grzybów Phyllidy Spore
Magiczne wzory i napoje Arseniusa Jiggera; Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć Newta Scamandera; Ciemne moce: Poradnik samoobrony Quentina Trimble’a”. Zirothie spokojnie podeszła do lady i podała wymięty list ekspedientce.
-Poproszę te wszystkie. – powiedziała spokojnie.
-Nowe?
-No tak... – powiedziała jakby to było coś normalnego. Pytanie ekspedientki wydało jej się dziwne.
-A gdzie twoi rodzice?
-Nie potrzebuje niańki. Ile mam zapłacić?
Po podaniu kwoty Zirothie odliczyła potrzebne monety. Wyszła z księgarni z ośmioma książkami. Po wizycie w tym sklepie czuła się dziwnie. Po chwili stwierdziła, że czarodzieje jednak są tacy sami jak pozostali ludzie. Kiedy podążała do sklepu z kociołkami i innymi przyrządami, które mogą się przydać na lekcjach, ktoś ją potrącił wytrącając z rąk wszystkie książki.
-Przepraszam, spieszę się. – powiedział wysoki mężczyzna w długim płaszczu. Biegł tak szybko, że Zirothie nie zdążyła mu się lepiej przyjrzeć.
-Pomóc ci? – usłyszała klęcząc nad książkami. Podniosła wzrok w górę. Przed nią stała dziewczyna, mniej więcej jej wzrostu. Miała bujne brązowe loki, które opadały aż na jej ramiona. Ciągle się uśmiechała.
-Chyba sobie poradzę.
-Może jednak. Jestem Hermiona Grenger. Myślę, że powinnaś użyć zaklęcia zmniejszającego, żeby zmieścić te wszystkie książki do kieszeni. To łatwe. Pokazać ci? – wypaliła, bardzo szybko i zanim Zirothie się zorientowała, nieznajoma machnęła różdżką pomniejszając jej rzeczy. Była trochę zszokowana takim rodzajem pomocy i też wstyd jej było przyznać, że nie umie rzucić takiego zaklęcia, ani nie wie jak je później odwrócić.
-Idziesz do Hogwartu? – zapytała Hermiona.
-Tak.
-Ooo, ja też. Mam nadzieję, że Tiara Przydziału przydzieli mnie do Gryffindoru.
-Czy mogłabyś mi powiedzieć jak moje książki odczarować z powrotem?
-Oh musisz machnąć różdżką i wypowiedzieć „engorgio”, to proste.
-Mogła byś mi to zapisać? Jestem raczej kiepska w zapamiętywaniu.
-Oczywiście. Polecam Ci Standardową księgę zaklęć. Można w niej znaleźć bardzo przydatne rzeczy. Sama wypróbowałam już kilka z nich. Mam nadzieję, że trafisz do tego samego domu co ja. Całkiem przyjemnie mi się z tobą rozmawiało. A teraz muszę już iść. Chcę się jeszcze pouczyć w drodze powrotnej do domu. Do zobaczenia w pociągu.
-W pociągu... – szepnęła Zirothie i już patrzyła na plecy dopiero co poznanej dziewczyny.
No nie, ja się tam nie nadaję.” – pomyślała.
Postanowiła jednak zaryzykować. Dokupiła ostatnie brakujące rzeczy. Ostatnim sklepem jaki odwiedziła był sklep z różdżkami. Tam dostała różdżkę z cisu, o 12 calach, giętką. Rdzeń z włosa ogona testrala. Podobno była to jedyna różdżka o takim rdzeniu w sklepie pana Olivandera. Od razu różdżka jej pasowała. Poczuła lekką wibrację w prawej ręce.
-Cudownie. – powiedział sprzedawca.

Kiedy Zirothie skończyła zakupy poczuła lekkie zmęczenie. Postanowiła zmniejszyć pozostałe przedmioty i schować je do kiszeni. Wróciła znowu na swój dworzec. 

3 Rozdział - Duchy Michaela

W banku Gringotta Zirothie wymieniła trochę czarodziejskich monet na pieniądze używane przez Mugoli. Postanowiła kupić trochę ubrań, żeby nie wyróżniać się z tłumu. Kiedy weszła do jednego ze sklepów, ekspedientka zmierzyła ją wzrokiem. Kiedy przeglądała ubrania dla dziewczynek podeszła do niej.
-Przepraszam bardzo, ale chyba nie zamierzasz przymierzać tych ubrań?
-Na tym chyba to polega, prawda? Przymierzam, jeżeli jest dobre to kupuję.
-Nie możesz przymierzać tych ciuchów. Jesteś brudna.
Słowa ekspedientki ugodziła dziewczynkę w samo serce. Momentalnie poczerwieniały jej policzki.
-Ja nie mam domu... Szmato. – syknęła ze złości i wybiegła ze sklepu. Usiadła na ławce przed galerią handlową i zaczęła płakać. Ludzie, którzy ją mijali byli obojętni na jej cierpienie. Pomyślała wtedy, że powszechna znieczulica jest gorsza niż wszystkie kataklizmy razem wzięte. Bardzo zapragnęła, żeby ktoś jej teraz pomógł. Schowała ręce do kieszeni. Nagle podszedł do niej może 5 letni chłopczyk.
-Cześć. – powiedział, przyglądając jej się badawczo. Wyciągnął ku niej rączkę i Zirothie wtedy zobaczyła swój zielony kamyk. – Zgubiłaś to. Mama powiedziała, że powinniśmy ci to oddać.
-Dziękuję bardzo. – powiedziała Zirothie.
-Dlaczego płaczesz?
-Pani w sklepie była dla mnie nie miła. Chyba muszę wziąć prysznic.
-No tak. Trochę śmierdzisz. Ciężko mi koło ciebie siedzieć.
Dziewczynę rozbawiła bezpośredniość chłopczyka.
-Nie mam gdzie. – powiedziała ocierając łzy.
-Dlaczego? Nie masz domu?
-Niestety nie.
-Poczekaj chwilę. – mały chłopczyk podbiegł do wysokiej eleganckiej kobiety. Przez chwilę o czymś z nią rozmawiał żywo gestykulując. Dziecięce ruchy były dla Zirothie bardzo przyjemne. Przez chwilę dziecko wyglądało, jakby opisywało jakąś katastrofę. Kiedy skończył złapał swoją mamę za rękę i pociągnął ją w stronę dziewczyny.
-Michael powiedział, że masz problem, z którym mogę ci pomóc. Potrzebujesz pieniędzy? – zapytała kobieta wpatrując się swoimi zielonymi oczami w dziewczynkę.
-Nie... Mam pieniądze. Pani ze sklepu powiedziała, że nie mogę przymierzyć ciuchów, bo jestem brudna. Nie mam domu i nie mogę wziąć prysznica... Oddałabym wszystko za ciepłą kąpiel.
-A gdzie twoi rodzice?
-Zginęli w wypadku.
-Dlaczego nie jesteś w domu dziecka?
-Mam siostrę.
-Dlaczego nie jesteś u niej?
-Wyrzuciła mnie z domu.
-A jak masz na imię?
-Ma na imię Zirothie. – powiedział nagle chłopczyk.
-Skąd wiesz? – zapytała dziewczynka. Nie przypominała sobie, żeby mu się przedstawiała.
-Duchy mi powiedziały.
-Duchy?
-Michael nie zaczynaj znowu. – jego mama była wyraźnie poirytowana. – Ubzdurał sobie, że jest czarodziejem i widzi duchy.
-Może ma rację? Nie powiedziałam mu jak mam na imię.
-To na pewno przypadek.
Zirothie wzruszyła ramionami. Wiedziała, że dorośli nie wierzą w magię.
-Jeżeli chcesz możesz u nas wziąć prysznic. A później zadzwonimy do domu dziecka i powiemy im o twoim przypadku. Co ty na to?
-Nie do domu dziecka. Ja w tym roku zaczynam szkołę. – chwilę się zawahała, żeby użyć słowa magiczną, ale jednak zrezygnowała z tego pomysłu. – Taką specjalną. Dla dzieci takich jak ja.
-Rozumiem. A czy ktoś wie o tej szkole?
-Tak, wczoraj rozmawiałam z dyrektorem.
-No dobrze. Chodź, mieszkam tu niedaleko. Zjesz coś i weźmiesz kąpiel.

Zirothie zgodziła się pójść z nieznajomą. Razem z synem, mieszkała ona na przedmieściach w bardzo ekskluzywnej dzielnicy. Wpuściła dziewczynkę do swojego domu. Od razu pokazała jej wspaniałą łazienkę z ogromną wanną. Ściany były pokryte zielonymi płytkami, z motywem białych kwiatów. Wszędzie utrzymywany był wysoki porządek. Zirothie czuła się w tym miejscu dziwnie. Nawet bardzo dziwnie.
-Napuszczę ci wody. W szafce są nowe gąbki, możesz wziąć jedną. Umiesz czytać? – Zirothie nawet nie usłyszała, kiedy pani domu weszła do łazienki.
-Tak, dyrektor tej szkoły mnie nauczył.
-W takim razie będziesz wiedzieć, które płyny są do czego. Zaraz przyniosę ci ręcznik.
-Dziękuję proszę pani. Naprawdę bardzo dziękuję.  – powiedziała patrząc w ziemię. Czuła wstyd, który palił ją w policzki. Wiedziała, że od razu rumieńce pojawiły się na twarzy.
-Nie ma za co dziękować.

Kąpiel była dla Zirothie jedną z najprzyjemniejszych rzeczy w życiu, ale bała się nadużywać gościnności i szybko się wyszorowała. Kiedy skończyła, zobaczyła, że woda jest prawie czarna. Pospiesznie umyła włosy pod deszczownicą, opłukała się i wyszła z wanny. Dokładnie się wycierała. Znowu zapiekły ją policzki kiedy zobaczyła, jak na ręczniku zostają jeszcze brudne ślady. Do oczu napłynęły jej łzy. Nagle ktoś zapukał do łazienki.
-Tak? – zapytała dziewczynka.
-Mogę wejść? – usłyszała przyciszony głos Michaela.
-Tak. – odpowiedziała zakrywając się ręcznikiem.
Do łazienki wkroczył chłopczyk trzymając w ręku kilka ubrań.
-Mam coś dla ciebie. To mojego brata, ale powiedział, że go nie lubi i że jak tylko mama nie będzie patrzeć to go wyrzuci. Powiedziałem mu, że na ciebie będzie dobry. –powiedział z uśmiechem wręczając ubranie dziewczynce. – Niestety on nie chodzi w spódniczkach, ale powiedział, że dziewczyny też chodzą w spodniach. Dał ci swoje najlepsze. – podał jej jeansowe spodnie. – To znaczy on powiedział, że są najlepsze. I mama tak mówi. Ale jak dla mnie są brzydkie, są całe potargane. Dobrze, że jest lato, bo byłoby ci w nich zimno.
-Dziękuję Ci bardzo Michael.
-Nie ma za co. Duchy powiedziały, że musisz uciekać. Mama zadzwoniła na policję. Duchy twierdzą, że jak złapie cię policja to nie będziesz mogła pójść do szkoły.– powiedział nagle.
-Jesteś bardzo mądry, dziękuję, że mi o tym powiedziałeś. Pozdrów twoje duchy.
-Ty w nie wierzysz?
-Oczywiście. Czuję, że się jeszcze spotkamy. – mrugnęła do niego porozumiewawczo. Chłopczyk uśmiechnął się i wyszedł.
Zirothie pospiesznie się ubrała. Jej dziurawe buty nijak nie pasowały do schludnego ubrania, które przed chwilą dostała. Podkoszulek starszego brata Michaela był trochę za duży, ale za to spodnie pasowały jakby były szyte na miarę. Zirothie usłyszała wycie syren. Wiedziała, że nie zdąży wybiec przez drzwi. Przez chwilę rozważała ucieczkę oknem. Zamknęła drzwi do łazienki na klucz i wspięła się na pralkę. Otworzyła maleńkie okno i spojrzała w dół. Nie było wysoko, ale na ziemi było kilka dużych głazów i co gorsze – róże. Zirothie przez chwilę się zawahała. Wtedy rozległo się pukanie do drzwi.
-Zirothie, skończyłaś już? – usłyszała głos pani domu.
Bez odpowiadania skoczyła w dół. Upadek skończył się dla niej niefortunnie. Prawą nogą wylądowała na kamieniu, w dodatku była cała poharatana przez róże. Chwilę zajęło jej wygrzebanie się z tej pułapki. Kiedy jej się to udało zaczęła biec w stronę centrum miasta. Usłyszała jeszcze jak matka Michaela i policjanci krzyczeli jej imię. Nie zwracała na to uwagi.
Po piętnastu minutach biegu zaczęła ją boleć prawa kostka. Postanowiła schować się w parku.
Minęła godzina zanim Zirothie poczuła się bezpiecznie i wyszła spod gąszczu krzaków. Chmury na niebie były już szare i zanosiło się na burzę. Dziewczynka postanowiła poszukać innego sklepu z ciuchami.
Przechodząc obok centrum zauważyła sklep z ciuchami z drugiej ręki.
-„Zawsze coś.” – pomyślała. Kiedy otworzyła drzwi usłyszała lekki grzmot, który rozległ się gdzieś na obrzeżach miasta.
-„Pięknie... Znowu czeka mnie kaszel...” – westchnęła...


2 Rozdział - Sympatyczny Mieszaniec

Teraz Zirothie musiała już tylko zdobyć pieniądze i potrzebne przedmioty. Spojrzała na świstek, który dał jej dyrektor. „Dziurawy Kocioł, ul. Moncastle Londyn”. Przez chwilę wpatrywała się w obskurny szyld pubu. Wejście było tak małe, że przechodzący obok ludzie zdawali się go nie zauważać. Po dłuższym przyglądaniu się Zirothie zrozumiała, że tak naprawdę inni nie widza tej knajpy.
-Mało to zachęcające. – mruknęła wchodząc do środka. Gdyby ktoś kazał jej opisać to miejsce, Zirothie z czystym sumieniem mogłaby powiedzieć, że nigdy w życiu nie widziała brudniejszej speluny. Kurz, w którym chodzący ludzie odbijali swoje buty, pająki, które tworzyły sieci w najróżniejszych zakamarkach, smród alkoholu. Zirtohie poczuła, że tu pasuje.
Przy stolikach siedzieli ludzie ubrani w długie kolorowe szaty. Niektórzy z nich na swoich głowach mieli pozakładane szpiczaste tiary charakterystyczne dla ich profesji. Szczególną uwagę Zirothie przykuł mężczyzna siedzący przy oknie, popijający coś w rodzaju piwa. Przynajmniej ona tak to określiła.  Po prawej stronie dziewczynka zauważyła starsze kobiety popijające sherry z niewielkich szklanek. Wyglądały na stałe bywalczynie tego pubu. Za ladą do klientów uśmiechał się stary i łysy mężczyzna. O ile można było nazwać uśmiechem to co prezentował. Zdaniem Zirothie człowiek ten od urodzenia nie widział dentysty. Jego twarz była całkowicie pomarszczona. Wyglądał jakby miał ze sto lat.
W pubie nikt nie zwracał uwagi na dziewczynkę. Każdy zajęty był swoimi sprawami i nawet nie raczył obdarzyć jej jakimkolwiek spojrzeniem. Zirothie poczuła się jeszcze mniejsza niż zwykle. Wzięła głęboki oddech.
Przed barem stał młody chłopiec zupełnie nie pasujący do całego towarzystwa. Ubrany w wzorzysty sweterek i ciemne zamszowe spodnie. Jego fryzura była uporządkowana i tylko twarz nie pasowała do jego stylu ubierania się. Blada skóra, wielkie sińce pod oczami i przekrwione gałki oczne. Wyglądał makabrycznie, jednak Zirothie postanowiła do niego podejść. Z bliska nie wyglądał już tak przerażająco. Właściwie wzbudzał w dziewczynce pewną troskę.
-Cześć, wszystko gra? – zapytała.
Chłopiec uśmiechnął się i odpowiedział:
-Tak, jestem tylko trochę zmęczony. Mogę ci w czymś pomóc?
-Wiesz może gdzie jest ulica Pokątna?
-Oczywiście. Chodź za mną.
Razem z chłopcem Zirothie poszła na zaplecze sklepu.
-Przecież tu jest tylko mur. Nic więcej. – powiedziała Zirothie. Zaczynała podejrzewać, że nieznajomy jest lekko upośledzony.
-Poczekaj. – chłopiec z kieszeni swojej marynarki wyciągnął krótki patyk, którym stuknął w niewielka wyrwę pomiędzy cegłami. Odpowiednia kombinacja sprawiła, że przed Zirothie otworzyło się przejście do magicznego świata.
-Zapraszam na ulicę Pokatną. – powiedział chłopiec.
Zirothie przeszła pod kamiennym łukiem, ale zaraz potem odwróciła się.
-Mam na imię Zirothie. – powiedziała wyciągając swoją wychudzoną rękę.
-Amir. Miło mi cię poznać.
-Do zobaczenia następnym razem.
-Wszystkiego dobrego.

Zatłoczona ulica wzbudzała pewien niepokój w sercu Zirothie. Od zawsze bała się ludzi, byli dla niej bardzo niemili. Odwróciła się na pięcie chcąc uciec i zrezygnować, ale z przerażeniem stwierdziła, że przejście się zamknęło.
-„Może czarodzieje nie będą tacy źli.” – pomyślała przypominając sobie chłopca, który wskazał jej drogę. Znów wzięła głęboki oddech.
Kiedy weszła w głąb tłumu zauważyła wielki szyld banku Gringotta. Potężny biały budynek mocno wyróżniał się na tle sklepów. Kiedy Zirothie podeszła bliżej dostrzegła ostrzeżenie:
Wejdź tu, przybyszu, lecz pomnij na los,
Tych, którzy dybią na cudzy trzos.
Bo ci, którzy biorą, co nie jest ich,
Wnet pożałują żądz niskich swych.
Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch
I wykraść złoto, obrócisz się w proch.
Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon
Co ci zwiastuje pewny, szybki zgon.
Jeśli zagarniesz cudzy trzos,
Znajdziesz nie złoto, lecz marny los.
Z lekkim niepokojem pchnęła ogromne drzwi. W środku zobaczyła stworzenia, które dotąd spotykała tylko w książkach. Każdy goblin zdawał się jej być odpychającym stworzeniem. Ich wzrok przeszywał na wylot, a sama Zirothie czuła się kompletnie odkryta przed nimi. Niepewnie podeszła do jednego ze stołów.
-D...Dzień dobry... – wyjąkała. – Ch...chciałabym wypłacić trochę s...swoich pieniędzy.
-A czy ma pani klucz? – zapytał jeden z pracowników. Chyba najmniejszy ze wszystkich goblinów, z wielkim zakrzywionym nosem i czarnymi jak noc oczami.
Zirothie sięgnęła do kieszeni.
-Dyrektor szkoły dał mi ten klucz. Powiedział, że należał do moich rodziców. – powiedziała nabierając powietrza. Im dłużej przebywała w tym miejscu tym bardziej czuła się nieswojo.
-Skrytka numer 53... Państwo Rath. A czy ma pani jakiś dowód potwierdzający pani tożsamość?
-Dyrektor dał mi ten list... – Zirothie wręczyła zapieczętowaną kopertę goblinowi. Na jego plakietce odczytała imię „Remigiusz”.
Remigiusz uważnie czytał słowa, które napisał stary czarodziej. Po chwili zamruczał coś pod nosem i zawołał jednego z pracowników.
Anthi przybiegł najszybciej jak mógł. Wyglądał na bardzo młodego goblina. Właściwie wyglądał dosyć dziwnie jak na goblina. Był wyższy od swoich współpracowników, o co najmniej 20 centymetrów. Jego rysy twarzy były łagodniejsze. Nawet jego nos, był mniej zakrzywiony. Po zbadaniu sprawy młodej dziewczynki zmierzył ją swoimi oczami i zamruczał:
-Za mną.
Zirothie chwilę się zastanawiała. Coś w oczach Anthi było dla niej niezrozumiałe. Z zamyślenia wyrwał ją goblin, który rozpatrywał jej sprawę. Szturchnął ją różdżką leżącą na blacie. Zirothie i Anthi weszli przez wielkie drzwi wprost do ciemnego kamiennego korytarza. Swoją drogą, bank przypominał wyglądem kopalnię, którą Zirothie widziała dwa lata temu na zdjęciach w gazecie. Po przejściu kilkunastu metrów napotkali tory. Gdy Anthi gwizdnął, ku nim podjechał mały wózek, który przypominał część kolejki górskiej. Goblin otworzył drzwi.
-Panie przodem.
-Jesteś dżentelmenem?
-Nie tylko ludzi obowiązują zasady kultury.
-Mogę zadać pytanie? – Zirothie wpatrywała się w ciemne oczy Anthi. Kiedy ten uruchomił kolejkę poczuła lekkie szarpnięcie.
-Jeżeli nie jest nie bezpieczne.
-Czy wszystkie gobliny mają czarne oczy?
-Nie spotkałem jeszcze żadnego innego goblina, który nie ma czarnych oczu.
-Ale twoje prawe oko jest ciemnobrązowe.
-To niemożliwe.
Dziewczynka wyciągnęła z kieszeni kurtki mały odłamek lusterka. Znalazła go kiedyś na Dworcu.
-Zobacz. W ogóle nie wyglądasz jak goblin.
-Słuchaj mała, nie mam ochoty o tym rozmawiać. Wszyscy tylko się czepiają, że wyglądam inaczej, mówią, że jestem odmieńcem! – goblin podniósł głos. Zirothie była przestraszona i przysunęła się do ściany wagonu.
-Nie ma niczego złego w byciu odmiennym. – rzekła po chwili ciszy. Zrobiła krok w jego stronę i złapała go za rękę. – Ja też nie mam przyjaciół... – szepnęła.
Anthi ciężko westchnął. Nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś go dotykał. Bez słowa zaprowadził dziewczynkę przed jej skrytkę i otworzył drzwi. Jej oczom ukazały się góry złotych monet i sterty kosztowności.
-Ile mogę wziąć? – zapytała nieśmiało.
-Ile zechcesz.
-A jaką one mają wartość? Wiesz... Ja używam tylko niemagicznych monet. I to też nie za często.
-Widzę. Te złote to galeony - wyjaśnił. - Siedemnaście srebrnych syklów to jeden galeon, a dwadzieścia jeden knutów to sykl. To łatwe.
Zirothie wzięła trzy sakiewki ze złotymi monetami. Rozglądnęła się po pomieszczeniu. Było ciemne, ale zadziwiające. Wszystkie kosztowności były oświetlone światłem, ale Zirothie na próżno szukała jego źródła. Po chwili pomyślała, że tak właśnie działa magia.
Kiedy już miała wychodzić, kątem oka zauważyła dwa małe, zielone kamienie. Obok nich leżała karteczka.
Dzwonek marudnych.”
-Czy wiesz co to jest? – zapytała.
-Myślę, że to coś jak mugolski telefon. Po wypowiedzeniu zaklęcia możesz się porozumieć z osobą, która ma odpowiedni kamień z pary.
-Mugolski? – skrzywiła się. Słowo wydawało jej się trochę obraźliwe.
-Znaczy niemagiczny.
-To coś obraźliwego?
-Nie sądzę. Możesz się pospieszyć?
-Anthi... Czy mogę ci dać jeden z kamieni? – zapytała.
-Mnie? Dlaczego? – goblin był bardzo zdziwiony.
-Chcę żebyś został moim przyjacielem.
-Ja?
-Dlaczego nie? – Zirothie trochę posmutniała. Gdyby ktoś zaproponował jej przyjaźń zgodziłaby się od razu. Teraz tego nie rozumiała.
-Czarodzieje raczej toczą z nami wojny.
-Ale Anthi, przecież nie można tak wiecznie...
-Czy ty na pewno masz 11 lat?
-Uważasz, że jestem przemądrzała?
-Nie... Po prostu jesteś trochę za bardzo dojrzała jak na 11 lat...
-Wiesz... Bo ja nie mam nikogo...
-Wiem o tym. Dużo ludzi w naszym świecie cię zna. Głośno było o katastrofie, w której zginęli twoi rodzice. – nagle Anthi nie wydawał się dziewczynie taki dziwaczny. Jego oczy trochę posmutniały.
-Czy ty też straciłeś kogoś w tej katastrofie? – Zirothie podeszła do niego i spojrzała w jego czarno brązowe oczy.
-Moja matkę... – szepnął...
-Przykro mi Anthi. I właśnie dlatego myślę, że dobrze by było gdybyś wziął jeden z tych kamieni.
-Naprawdę tego chcesz?
-Tak. – dziewczynka podała mu zielony kamień.
-Dziękuję.
-Chodźmy stąd, trochę mi zimno.


1 Rozdział - Coś niesamowitego

Mała Zirothie siedziała na ławce, przy dworcu King’s Cross. Nogami próbowała kopać wilgotne powietrze, które wyziębiło jej łydki. Poprawiła swoją brudną i lekko potarganą spódniczkę, a następnie rozejrzała się, wokół siebie. Nad jej głową wisiał szyld z numerem peronu.
-9... Oddałabym wszystko, żeby stało się coś niesamowitego... – szepnęła zamykając oczy. Nagle poczuła lekki wiatr na prawym policzku, a zaraz po tym usłyszała jak coś niedużego usiadło niedaleko niej. Otworzyła oczy i zobaczyła szaro brązową sowę, która przekręciła swoja małą główkę, by lepiej przyjrzeć się dziewczynce. W swoim smukłym dziobie trzymała szarą kopertę. Bez zastanowienia postanowiła sprawdzić do kogo jest ta przesyłka.
-„Zirothie Rath, ławka przy peronie nr 9, dworzec King’s Cross, Londyn.” – przeczytała.
Ze zdziwienia otworzyła swoje wąskie, malinowe usta i podrapała się w tył głowy. Nie sądziła, że ktokolwiek wie o jej istnieniu. No, może z wyjątkiem policji, która co jakiś czas przeganiała ją z dworca. Zirothie od trzech lat była sierotą; jej rodzice zginęli w katastrofie lotniczej. Siostra, która odziedziczyła dom po rodzicach, wyrzuciła ją z domu. Bez podania jakiejkolwiek przyczyny. Co prawda od zawsze jej nienawidziła, ale przecież były rodzeństwem. Przez długie trzy lata dziewczynka nie miała gdzie się podziać.  Zapomniana przez rodzinę postanowiła zamieszkać na dworcu. Codziennie trudziła się żebractwem, by zdobyć pieniądze na pożywienie. Życie bez domu nie było łatwe. Musiała uważać na policyjne patrole, nieuprzejmych ludzi, a czasami nawet złodziei, którzy pozbawiali jej całego zgromadzonego majątku. Pomimo tego nie poddawała się i każdego dnia na nowo zbierała swoja małą fortunę. Chowała ją w różnych miejscach dworca. Ludzie patrzyli na nią z odrazą, ponieważ prawie nigdy nie korzystała z prysznica i po kilku tygodniach bezdomnego tułania się po King’s Cross wyglądała jak długoletni żebrak.
Z niemałego szoku obudziła ją sowa, która lekko dziobnęła koniuszek jej krótkiej spódniczki.
-Chcesz coś do jedzenia? – uśmiechnęła się dziewczynka. Ptak znacząco łypnął na kieszenie w jej kurtce. Dziewczynka wyciągnęła z niej kawałek nadgryzionego precla i pokruszyła obok siebie na ławce. Odwróciła kopertę, szary szorstki papier szeleścił jej w dłoniach. Zielony atrament połyskiwał w świetle letniego słońca. Djaq powoli rozerwała pakunek, wyciągnęła ręcznie napisany list, najdziwniejszy jaki w życiu widziała. 


HOGWART 
SZKOlA
MAGII I CZARODZIEJSTWA


Dyrektor: ALBUS DUMBLEDORE
(Order Merlina Pierwszej Klasy, Wielki Czar., Gł. Mag,
Najwyższa Szycha, Międzynarodowa Konfed. Czarodziejów)

Szanowna Pani Rath
Mamy przyjemność poinformować Panią,
 że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.

Rok szkolny rozpoczyna się 1 września.
Oczekujemy Pani sowy nie później niż 31 lipca.

Z wyrazami szacunku,
Minerwa McGonagall
Minerwa McGonagall,
zastępca dyrektora.

-Oczekujemy pani sowy... – przeczytała ponownie. – Sowy? – popukała się w czoło. Potem spojrzała na niedużego puszczyka, który dostarczył jej list. – Mam ci napisać odpowiedź? – zapytała. Ku jej zdziwieniu ptak skinął głową, jakby rozumiał wszystko co do niego mówi.
Zirothie wyciągnęła z kieszeni bluzy mały ołówek i na odwrocie listu napisała małą notkę:

„Mam nadzieję, że macie ubaw z tego żartu.”

Włożyła kartkę do koperty i oddała sowie.
-Zanieś to tam skąd to przyniosłaś. – powiedziała. Była wściekła. Zastanawiała się komu mogło zależeć na zrobieniu jej takiego numeru. Przecież nikt jej nie znał. Nawet miła pani Amanda, która codziennie daje jej drożdżówkę z serem nie wie jak ma na nazwisko. Absolutnie nikt tego nie wie. Zirothie popatrzyła na nadjeżdżający pociąg, wagony bardzo szybko przemknęły przez peron. Kiedy odjechał ostatni skład dziewczynka wstała. Po drugiej stronie torów zauważyła mężczyznę. Od razu przykuł jej uwagę, ponieważ był ubrany dziwacznie i cały czas wpatrywał się w małą dziewczynkę.
-„Czego on chce? Może to jakiś pedofil?” – pomyślała. Postanowiła przyjrzeć się nieznajomemu, jednak nie przekraczała bezpiecznej odległości. Dziwny człowiek był w długim czarnym płaszczu. Spod rękawów wystawały jedynie końcówki białej koszuli. Jego czarne włosy sięgały aż do ramion. Dziewczyna zauważyła jak obcy nagle zniknął i pojawił się zaraz przed nią. Szybko zrobiła parę kroków w tył. Była przerażona. Już miała uciekać, kiedy usłyszała:
-Zirothie Rath jak mniemam?
-Skąd znasz moje imię? – zapytała cofając się. Nie spuszczała wzroku z tajemniczego osobnika. W myślach już rozważała możliwe drogi ucieczki, spojrzała w lewo i zobaczyła ławkę, na której przed chwilą siedziała. Za nią rosły duże krzaki, zmieściłaby się tam bez problemu. Za roślinami na pewno były tory, mogłaby umknąć przez szyny, aż na następny brzeg peronu. Tak właśnie zrobi w razie niebezpieczeństwa.
-Przysłał mnie ktoś kto cię zna. – powiedział mężczyzna. Jego głos był nieprzyjemny i przyprawiał małą o dreszcze. Czarne oczy świdrowały ją z góry na dół.
-Kim jesteś?
-Nazywam się Severus Snape i jestem nauczycielem w szkole, z której dostałaś list. To nie był żaden żart. – powiedział powoli.
Zirothie rozejrzała się, próbując wypatrzeć kogoś kto jest reżyserem całego tego przedstawienia, jednak żaden z przechodniów nie wydał jej się podejrzany.
-Ze szkoły?
-Tak, Hogwart to szkoła.
-Jakaś specjalna? Łapiecie bezdomne sieroty?
Nauczyciel spojrzał na dziewczynkę.
-Nie, to szkoła dla nadzwyczajnie uzdolnionych. – nauczyciel uniósł prawą brew. Wszystkie swoje słowa wypowiadał powoli, jakby mówienie sprawiało mu trudność.
-Źle pan trafił. Nie stać mnie na żadną edukację. Jakby pan jeszcze nie zauważył jestem bezdomna.
-Dyrektor Hogwartu o tym wie. Zaprasza Cię na herbatę w swoim gabinecie.
-Macie jakiś ukryty klub pedofilów, czy coś?
-Jak na arogancką dziewczynkę masz dosyć bogaty zasób słów.
-Kilka lat temu jeden starszy pan nauczył mnie czytać. Przez rok zostawiał mi różne książki na ławce. Ale potem gdzieś zniknął. Chyba już nie żyje. Czasami jacyś dziwnie ubrani ludzie je przynosili, ale już od trzech miesięcy nic nie czytałam. Raz na jakiś czas tylko wyciągałam z kosza gazety.
Nauczyciel słuchał wypowiedzi małej dziewczynki. Wyciągnął do niej dłoń i powiedział:
-Podaj mi rękę.
Dziewczynka niepewnie wyciągnęła swoją wychudzoną rączkę i położyła ją na dłoni nieznajomego. W tej samej chwili poczuła dziwne ssanie w żołądku i po chwili świat zawirował jej w głowie. Po kolejnych sekundach jej otoczenie zmieniło się. Znajdowała się na jakiejś wieży, z której miała widok na ogromne jezioro. Jednak nie zdążyła nacieszyć nim wzroku bo szturchnął ją mężczyzna.
-Gratulacje. Inni za pierwszym razem wymiotują. Chodź za mną.
Szli ogromnym kamiennym korytarzem, prosto do wielkiego posągu przedstawiającego orła. Nauczyciel wypowiedział hasło i spod ziemi niemal natychmiast zaczęły wysuwać się schody. Weszli na samą górę.
-Idź sama. Dyrektor już cię oczekuje.
-A pan?
-Muszę wracać do swoich zajęć. – mężczyzna znów popatrzył na nią jednym z tych lodowatych spojrzeń, przez które przechodziły ją dreszcze. Dziewczynka odwróciła się i już miała zapukać do drzwi, kiedy same się otworzyły. Niepewnie weszła do środka. W pierwszej chwili nikogo nie zauważyła. Tylko w rogu pokoju, na wysokim stojaku siedział duży czerwony ptak. Łypnął na nią jednym okiem i głośno zaskrzeczał. Zirothie instynktownie się cofnęła.
-Spokojnie Fawkes. – usłyszała głos starszego mężczyzny. Po chwili dostrzegła go wychodzącego z głębi pomieszczenia. Siwy człowiek z monstrualnie długą brodą, na nosie miał założone okulary w kształcie półkola.
-Witaj Zirothie. – mrugnął do niej jednym okiem.
-Ja pana znam. To pan nauczył mnie czytać.
-Zgadza się moje dziecko. Jak się czujesz?
Dziewczynka spojrzała na swoje brudne ciuchy, dziurawe buty, a potem na starszego mężczyznę i z ironicznym uśmiechem powiedziała:
-Cudownie?
-Dziecko nie musisz się kryć za maską cynizmu. W Hogwarcie jest wszystko, czego ci potrzeba.
-No nie wiem. Jakoś nie stać mnie na zakup książek i innych takich. Szczerze powiedziawszy to w ogóle nie mam żadnych funduszy.
-Zanim twoi rodzice odeszli zostawili ci spory spadek.
-A no tak, dom, z którego wyrzuciła mnie siostra. Co mam zrobić? Sprzedać go? A może lepiej ją?
-Nic z tych rzeczy. W Banku Gringotta twój ojciec pozostawił sporą sumę pieniędzy.
-Gdzie?
-W Banku Gringotta. Na ulicy Pokątnej.
-Co tu się właściwie dzieje?
-Jesteś czarownicą. Odziedziczyłaś dar po swoich rodzicach.
-Po moich rodzicach? Oni byli... No wie pan. Inni? – dziewczynka skrzywiła się nieco.
-Owszem, byli inni. Ale to nie oznacza, że byli gorsi.
-Czy ja wiem... Skoro umieli czarować, to czemu nie mogli się uratować? Na pewno znali jakieś dobre czary.
-Nie na wszystko możemy wpłynąć moje dziecko.
Zirothie spuściła wzrok. Na wspomnienie o rodzicach zbierało jej się na płacz, jednak postanowiła sobie, że nie uroni już ani jednej łzy. Po chwili milczenia powiedziała.
-Chyba ma pan rację.

Stary mężczyzna tylko się uśmiechnął.

Prolog

„24 września samolot typu Boeing 737 lecący do Norwegii wleciał w pył wulkaniczny wydobywający się z Islandzkiego Eyjafjallajökull. W wyniku niewłaściwej decyzji pilota samolot wpadł w potężne turbulencje, po  których doszło do uszkodzenia silników. Wrak samolotu utonął u wybrzeży Morza Północnego. Samolotem podróżowało 178 pasażerów w tym 27 dzieci. Nikt nie przeżył.”