środa, 20 września 2017

15 rozdział - Siostra

Wiem, że ten post i kilka kolejnych może być mało interesujących, ponieważ ma nie za wiele wspólnego z postaciami z HP, niemniej jednak mam nadzieję, że choć trochę Was zainteresuje.


_______________________________________________________________________________


Zirothie wstała bardzo wcześnie. W jej dormitorium dziewczyny jeszcze spały i tylko Hermiona siedziała przy swoim kufrze próbując zamknąć swoją walizkę pełną książek.
-Hermiona, - odezwała się Zirothie – czy istnieje jakiś sposób na wydobycie z pamięci wspomnień?
-Wydaje mi się, że czytałam o jednym. Ale nie jestem pewna. Zdaje się, że w Hogwarcie tego nie uczą. Liglimencja czy jakoś tak to się nazywało. Mogę ci sprawdzić po powrocie. Dziś już nie zdążę, po śniadaniu mamy pociąg.
-Po świętach, to raczej nie będzie mi to potrzebne... – powiedziała Zirothie pod nosem.
-Co powiedziałaś?
-Chciałam Ci życzyć wesołych świąt. – uśmiechnęła się.

Wielka Sala była udekorowana choinkami, a z nieba padał sztuczny śnieg. Zirothie wypatrywała swojego przyjaciela, jednak na próżno. Rudzi bliźniacy nie schodzili na śniadanie. Zirothie szybko zjadła jajecznicę i postanowiła sprawdzić czy nie ma ich w pokoju wspólnym. Niestety tam też ich nie znalazła. Popatrzyła na ogromny zegar, który odmierzał czas. Musiała już wychodzić. Ze smutkiem ruszyła w stronę bramy wejściowej. Tam czekały na uczniów powozy bez zaprzęgu, które zawiozły ich prosto na peron stacji. Express Hogwart był naprawdę imponujący i pomimo, że Zirothie nie widziała go po raz pierwszy, wywołał u niej niemały zachwyt. Pospiesznie wgramoliła się do wagonu i zajęła najbliższy przedział. Zanim zdążyła na dobre pogrążyć się w lekturze książki do eliksirów, przed oknem pojawiła się sowa, która domagała się by wpuścić ją do środka. Zirothie niepewnie otworzyła okno i szary ptak usiadł na jednym z foteli. Do nóżki miał przywiązany liścik.

Biegnę właśnie się z Tobą pożegnać, ale gdybym nie zdążył to wiedz, że będę tęsknił za Twoim uśmiechem i na Ciebie czekam. Wesołych Świąt. Fred.

Przyjemne ciepło pojawiło się w okolicy serca.
-Jednak mnie lubi. – powiedziała do siebie.
-Mówisz sama do siebie? – nawet nie zauważyła, że do jej przedziału weszła Hermiona.
-Czasami. – Zirothie zgięła w pół kartkę, na której napisany był list od Freda.
-Słuchaj to wydobywanie wspomnień podchodzi pod czarną magię. W Hogwarcie tego nie uczą. Sama Wiesz Kto opanował tę moc do perfekcji.
-Sama Wiem Kto? Chyba jednak nie wiem.
-No czarnoksiężnik. Ma na imię... – Hermiona zawiesiła głos.
-Jak?
-Nazywa się Voldemort. Nigdy o nim nie słyszałaś?
-Nie, właściwie to mało rzeczy słyszałam o świecie magii.
-No więc ten czarodziej parał się czarną magią. Szukał zwolenników, którzy poprą go w jego ideach. Uważał, że my szlamy, powinniśmy służyć czarodziejom.
-Szlamy? – Zirothie przypomniała sobie, że Marcus nazwał ją tak, podczas jednej z kłótni.
-Brudna krew, to dzieci mugoli, które mają zdolności magiczne. Dobrzy czarodzieje tak nie mówią.
-Marcus raz mnie tak nazwał.
-Typowe dla Ślizgonów.
-Ale ja nie jestem szlamą. To znaczy, chyba nie.
-Twoi rodzice nie są mugolami?
-Nie. Moi rodzice byli czarodziejami. Przynajmniej z tego co wiem. Nie pochodzili z rodziny mugoli.
Hermiona uważnie przyglądała się koleżance.
-Twój ojciec nazywał się Rath, to jeden z bardziej znanych rodów czarodziejów. A Twoja mama?
-Ja... Nie wiem... Ale może moja siostra mi powie. Właśnie do niej jadę.
-Twoja siostra nie chodzi do nas do szkoły?
-Chyba nie ma magicznych mocy. Mnie uważa za potwora. – Zirothie podciągnęła kolana pod brodę i objęła je rękami. –Nie wiem czy była w szkole magii.
-Przykro mi. Ale dlaczego do niej jedziesz, skoro ona uważa cię za potwora?
-Dumbledore mi kazał. A ten czarodziej? – Zirothie próbowała zmienić temat. Odetchnęła z ulgą, kiedy Hermiona przestała wypytywać o jej rodzinę.
-Wiesz dziesięć  lat temu podobno zniknął.
-Zniknął?
-Wiesz, on chciał zwerbować rodziców Harrego Pottera. Kiedy mu się sprzeciwili zabił ich oboje.
-Ale Harry przeżył... – Zirothie zdziwiła się, że tak okrutny czarodziej zostawił przy życiu małe dziecko.
-Nikt nie wie dlaczego. Jeszcze nikt nie przeżył zaklęcia uśmiercającego. Tylko Harry.
-Dlatego jest taki sławny... – Zirothie nareszcie zrozumiała, dlaczego Harry Potter budził taki podziw wśród innych uczniów. – No, a ten czarodziej zginął?
-Podobno tak, ale wszyscy uważają, że ukrywa się gdzieś, czekając na odpowiednią chwilę, żeby zaatakować. – powiedziała Hermiona konspiracyjnym tonem.
-To bez sensu, czekałby aż tyle lat?
-Wiesz, raz udało mi się niepostrzeżenie przejść do działu ksiąg zakazanych w bibliotece. Tam przeczytałam tytuły książek. W jednym dziale jest książka o byciu nieśmiertelnym.
-Przecież nie można stać się nieśmiertelnym.
-Tego nie wiemy. Jest dużo dziedzin magii, których nie rozumiemy. Może Sama Wiesz Kto, znalazł sposób, żeby oszukać śmierć. – Hermiona spojrzała w oknu pociągu i Zirothie poczuła, że nie mówi jej całej prawdy. Była pewna, że koleżanka ukrywa przed nią coś ważnego. Zastanawiała się, czy owy czarodziej mógł mieć jakiś związek z katastrofą, w której zginęli jej rodzice.
-Kiedy dokładnie zniknął? – zapytała w końcu.
-Dziesięć lat temu. Harry był wtedy dzieckiem.
Po chwili Zirothie odrzuciła tę hipotezę, przecież katastrofa miała miejsce cztery lata temu. Gdyby tamten czarodziej odzyskał siły, już dawno by kogoś zaatakował. Nie mogła jednak oprzeć się wrażeniu, że to się jakoś ze sobą wiąże.
-Wszystko w porządku? – z zamyślenia wyrwała ją Hermiona.
-Tak. Słuchaj, jesteś bardzo oczytana, co wiesz o katastrofie moich rodziców? Zginęli też inni czarodzieje. Na pewno gdzieś musieli to zapisać.
-Przykro mi Zirothie, ale o tym nic nie wiem. Nie wymienili tego we współczesnej lekturze i jeszcze się z tym nie spotkałam. – Hermiona zapatrzyła się w okno, a po chwili dodała – Ale pani Pince prowadzi archiwum Proroka Codziennego. Może ma tam artykuł o katastrofie.
-Proroka Codziennego?
-To gazeta czarodziejów. Nie słyszałaś o niej?
-Nie.
-Jak wrócimy do Hogwartu mogę zamówić ci prenumeratę. Na pewno ci się spodoba.
Zirothie poczuła się zaintrygowana słowami Hermiony. Chciała zostać sama, ale głupio było jej wyprosić Hermionę, po tym czego się od niej dowiedziała. Na szczęście, do ich przedziału zajrzała jakaś Puchonka, która bardzo chciała, żeby Gryffonka pomogła jej opanować zaklęcie Wingardium Leviosa. Dalszą podróż Zirothie spędziła w samotności.

Dworzec King Cross był starannie odśnieżony i posypany piaskiem. Zirothie zwróciła na to uwagę, ponieważ starała się odkładać w czasie spotkanie ze swoją siostrą. Za nic w świecie nie chciała iść dalej. Czuła wewnętrzny smutek, na samą myśl o spotkaniu. Bała się, że siostra nigdy nie wybaczy jej tamtego wypadku. Stanęła przed przejściem do świata mugoli. Wzięła głęboki wdech i przeszła na druga stronę. Ludzie stłoczeni na peronie nie zdawali sobie sprawy, że jeszcze przed chwilą z ściany wyszło kilkudziesięciu uczniów. Byli zapatrzeni w swoje gazety, bujali głową w obłokach, jeszcze inni zastanawiali się, co przygotują na obiad swoim pociechom. Zirothie ruszyła ku wyjściu. Jej serce łomotało, jednak czuła, że było to spowodowane czymś innym niż atak paniki. Miała przeczucie, że za chwilę wydarzy się coś złego. Nie myliła się. Kiedy wychodziła z dworca usłyszała potężną eksplozję. Wrodzona ciekawość kazała jej wrócić i dowiedzieć się, co właśnie się wydarzyło, jednak wewnętrzny instynkt wziął górę – zaczęła biec. Poprawiła plecak na ramieniu. Obejrzała się za siebie, stłoczeni ludzie, przerażone dzieci – wszyscy uciekali w stronę wyjścia.
-„Gdzie ona jest!?” zagrzmiał niski, chrapliwy głos.
Zirothie nie wiedziała do kogo należy, jednak z jakiegoś nieznanego powodu bała się, że chodzi właśnie o nią. Kiedy była już niemal przy wyjściu powietrzem wstrząsnęła lekka eksplozja, która odrzuciła ją parę metrów w przód. Upadła na ziemię. Kiedy się podniosła, zobaczyła, że trzech mężczyzn ubranych na czarno, również podnosi się z podłogi.
-Tam jest! – jeden z mężczyzn wskazał na przestraszoną dziewczynę. Chwyciła swój plecak ze zmniejszonymi bagażami i puściła się biegiem przed siebie.
-Zirothie, tutaj! – usłyszała nagle znajomy, kobiecy głos.
Wysoka, ciemnowłosa dziewczyna biegła w jej stronę. Po chwili Zirothie rozpoznała swoją siostrę.
-Sophie, uciekaj! – krzyknęła, ale kobieta dalej pędziła w jej stronę. Kiedy do niej dobiegła złapała ją za rękę i Zirothie poczuła znajome ssanie w żołądku. Nagle znalazły się w ośnieżonym ogródku. Sophie wpatrywała się w siostrę ze łzami.
-Zirothie! – rzuciła się na siostrę, przytulając ją mocno. – Gdzie ty się podziewałaś, szukałam cię tak długo! – kobieta rozpłakała się w ramię swojej siostry.
-Szukałaś mnie? – zapytała niepewnie Zirothie.
-Tak, to nie byłam ja. To... To... To długa historia. Proszę wybacz mi, oni mnie zaczarowali. – kobieta niemal dławiła się swoimi łzami. Zirothie spojrzała na nią. Była zdezorientowana. Cały czas myślała, że jej siostra ją nienawidzi. Nawet Dumbledore tak twierdził, pomagał jej zrozumieć.
-Sophie, wytłumacz mi to.
-Nie teraz... Musimy wejść do domu. Tylko tam będziesz bezpieczna. – zapłakana Sophie pomogła dziewczynce podnieść się z trawy. Rozglądnęła się, jakby sprawdzała czy nikt ich nie obserwuje i zaprowadziła małą do domu. W progu przywitał ją mąż Sophie. Był to niższy od swojej żony niebieskooki blondyn, który z uśmiechem na ustach podszedł do Zirothie.
-Witaj, jestem Marcus. – Zirothie zesztywniała na dźwięk tego imienia. – Dylan za niedługo przyjedzie ze szkoły.
-Dylan?
-Tak, mój syn, Dylan. Nie pamiętasz? – zdziwiła się Sophie.
-Ale... To nie możliwe... We wspomnieniu... Nie... – Zirothie zakręciło się w głowie.
-Zirothie, wszystko w porządku?
-Dumbledore pokazał mi wspomnienie... Byłyśmy w kuchni... Zdenerwowałaś mnie... – Zirothie napłynęły łzy do oczu.  – Byłaś cała we krwi...
Sophie kucnęła obok siostry i przytuliła ją.
-Już dobrze Zirothie. Lekarzom udało się go uratować. Był już na tyle duży, że potrafił samodzielnie oddychać. Ale... Przecież ty go widziałaś... Nie pamiętasz tego?
Zirothie zdała sobie właśnie sprawę z tego, że nie pamięta większości wspomnień od tamtego wydarzenia, aż do wyrzucenia z domu. Jakby miała dziurę w pamięci. Jej wzrok był nieobecny.
-Nie pamiętam niczego. Pamiętam tylko to, co działo się po tym jak wyrzuciłaś mnie z domu.
-Zirothie, to nie byłam ja, nie mów tak. Ci ludzie, zaczarowali mnie. To bardzo złe zaklęcie.
-Ty tez umiesz czarować?
-Cała nasza rodzina umie czarować.
-Cała nasza rodzina?
-No my, nasza babcia, Marcus. Nawet Dylan jest czarodziejem.
-Wszyscy? – Zirothie nie rozumiała absolutnie niczego.
-Wszyscy.
-Ale... Nazwałaś mnie potworem...
Sophie przestała płakać.
-Przepraszam Zirothie... To było zanim się dowiedziałam.
-O czym? Czy ktoś może mi wytłumaczyć co tutaj się dzieje?! – Zirothie zaczęła płakać. Poczuła złość, która nie mogła sobie poradzić. Przez tyle lat była oszukiwana.
-Może zjemy najpierw obiad? – zaproponował Marcus.
Zirothie nie miała ochoty na jedzenie, chciała dowiedzieć się wszystkiego, zaraz, od razu, natychmiast, jednak jej żołądek właśnie zażądał czegoś do przetrawienia.
-No dobrze... Zjedzmy obiad. – powiedziała ocierając łzy.
Usiedli w salonie, przy okrągłym stole. Zirothie wydawało się to znajome, jednak nie potrafiła powiedzieć, czy tak właśnie wyglądało wszystko sprzed wyprowadzki z domu. Nie pamiętała kompletnie nic. Stary zegar z kukułką, wiszący nad drewnianą komodą, wielki telewizor, który zajmował niemal całą komodę. Na nim, położona była biała serwetka, która miała za zadanie go ozdobić.  
-Zirothie, jest tyle spraw do wyjaśnienia, ja nie wiem od której mam zacząć. – Sophie usiadła obok niej. Splotła przed sobą ręce i wzięła głęboki oddech.
-Dylan...
-Odrzuciłaś mnie na ścianę, dostałam krwotoku i zaczęłam rodzić. Na szczęście mama teleportowała mnie do szpitala, gdzie szybko udzielili nam pomocy. Dylan przeżył, nie zabiłaś go.
-Nie pamiętam tego.
-Przykro mi Zirothie. Wszystko jest w porządku, zapomnij o tamtym. Wszystko dobrze się skończyło.
-Dlaczego wyrzuciłaś mnie z domu?
-To nie ja... Wiesz... Jak byłaś w szkole, zjawili się tu źli czarodzieje. Bardzo źli. Nazywamy ich śmierciożercami. Służą najokrutniejszemu czarnoksiężnikowi, jakiego widział świat.
-Voldemort...
-Widzę, że Dumbledore nie oszczędził ci szczegółów.
-Koleżanka mi o nim powiedziała... Właściwie to dzisiaj. To jego ludzie ścigali mnie na dworcu?
-Ścigali was na dworcu?! – Marcus ochlapał się zupą – mówiłaś, że będzie wszystko w porządku.
-Nic się nie stało. – warknęła Sophie na męża i zwróciła się znów do Zirothie. – Tak, to byli jego ludzie. Bo widzisz, ten czarodziej podobno umarł i oni szukają sposobu, żeby go ożywić. Po jego zniknięciu część z nich przeszła na dobrą stronę, ale ma swoich wiernych zwolenników.
-Ale co ja mam z tym wspólnego?
-Ty Zirothie...  – Sophie zawiesiła głos. Bardzo nie chciała wyjawiać siostrze prawdy - Ty jesteś nekromantą.
-Kim jestem?
-Nekromanta ma władzę ożywiania umarłych. – ciągnęła spokojnie Sophie uważnie patrząc na siostrę - Nie może ich przywrócić do żywych, ale może ich tak jakby przywołać z zaświatów.
-Czyli ten pies, który mi się przyśnił... Twoja ręka! – przypomniała sobie nagle Zirothie. Sophie podwinęła rękaw. W okolicy łokcia, jej ręka wyglądała dziwacznie. Miała wielką okalającą bliznę.
-W szpitalu św. Munga nie zdołali jej uratować. Musieli ją amputować i w jej miejsce wyczarowali nową. Czasem czuję się jakby do mnie nie należała, ale póki co sprawuje się bardzo dobrze.
-Przepraszam.
-To nie twoja wina Zirothie. Byłaś dzieckiem.
-Nazwałaś mnie potworem.
-Wtedy nie wiedziałam kim jesteś. Dopiero mama mi powiedziała. Zaraz przed wylotem. Wylecieli, żeby nas chronić.
-Żeby nas chronić? Przed czym? – Zirothie układała sobie wszystko po kolei w głowie. Nie rozumiała tyle rzeczy. Czuła, że to dla niej za dużo jak na jej mały, dziecięcy mózg.
-Tak jak już mówiłam jesteś nekromantą. Tak samo jak nasza mama.
-Mama też umiała wzywać umarłych?
-Tak. Trzymała to w tajemnicy, bo to bardzo rzadka zdolność. I bardzo pożądana przez złe moce. Powiedziała mi dopiero przed tym jak wyleciała. Razem z tatą chcieli lecieć do Durmstrangu. Chodziłam tam do szkoły. – powiedziała Sophie. – Rodzice też chcieli cię tam posłać. Uważali, że Hogwart jest zbyt przyjazną szkołą jak na Twoje zdolności. No, ale...
-Ale co?
-Krótko po katastrofie na zakupach spotkali mnie śmierciożercy. Rzucili na mnie zaklęcie Imperius. Wtedy kazali mi wyrzucić cię z domu, żeby mogli cię złapać. – powiedziała Sophie trochę ciszej.
-Ale nie złapali.
-Bo ty... Zaraz po tym jak wybiegłaś z domu... Zniknęłaś... – powiedziała Sophie. Wpatrywała się w kwiaty ustawione na stole.
Zirothie czuła się, jakby ktoś wbijał jej w serce sztylet. Przez cztery lata żyła w kłamstwie, sama, bez rodziny, przyjaciół.
-Kiedy został zamordowany czarodziej, który rzucił na mnie zaklęcie, próbowałam cię szukać. Nigdzie nie mogłam cię znaleźć.
-A jak mnie znalazłaś?
-Dumbledore tu był. Jakoś w listopadzie. Powiedział, że cię znalazł i że jesteś w szkole w Hogwarcie. Odetchnęłam z ulgą i powiedziałam mu, że ma cię do mnie sprowadzić jak najszybciej się da. – Sophie westchnęła. – Nie mogłam sobie wybaczyć, że dałam się tak podejść. Szukałam cię tak długo.
-Cały czas byłam na King Cross...
-Ja... Tam... Tam cię nie szukałam... Nie przyszło mi to do głowy. Co tydzień dzwoniłam do domów dziecka, sierocińców, szpitali. Zapłaciliśmy kilka tysięcy kary za nękanie. Za wydzwanianie i takie tam. No, ale najważniejsze, że wróciłaś. W twoim pokoju nie zmieniałam nic. Wszystko zostało w nim absolutnie tak jak było.
Zirothie była zaskoczona. Nawet nie pamiętała jak wyglądał jej pokój.
-Co prawda teraz już jesteś większa, będziemy musieli trochę go wyremontować. Powiesz nam co chcesz zmienić w pokoju, a na wakacje będzie już wszystko po twojemu.
-Mogę już iść do pokoju? Muszę to wszystko przemyśleć.
-Oczywiście. Będziemy na dole.
Zirothie zawahała się, jednak stwierdziła, że głupio będzie wyglądać przeglądanie po kolei wszystkich pokoi.
-Yhhmm, gdzie znajduje się mój pokój?
Sophie popatrzyła na nią z politowaniem.
-Naprawdę nie pamiętasz?
Zirothie tylko popatrzyła na siostrę.

-Trzecie drzwi po lewej. – westchnęła kobieta.