poniedziałek, 4 maja 2015

7 Rozdział - Stany lękowe

Przez następne dni Zirothie unikała swojego nowego znajomego. Dalej czuła pewną gorycz w sercu, która przypominała jej o niekontrolowanym wybuchu bezpodstawnej złości. Przytulała do piersi swoje książki i zamyślona podążyła na lekcję transmutacji.
-Zirothie, patrz pod nogi! Prawie mnie potrąciłaś. – usłyszała znajomy głos. Ocknęła się z zadumy i zobaczyła przed sobą Hannah. Miała na sobie swoją czarodziejską szatę, z naszytym logo Hufflepuffu.
-Cześć. Przepraszam, zamyśliłam się.
-Uważaj na siebie. Irytek stoi za zakrętem i rzuca w uczniów jakaś zielonkawą mazią. W ogóle jak ty wyglądasz? – zapytała dziewczyna, oglądając twarz Zirothie.
-Co jest nie tak, to moja normalna twarz.
-Masz wielkie sińce pod oczami. Spałaś coś w nocy?
-Tak trochę... – skłamała. Po powrocie z feralnego spaceru nie zasnęła aż do świtu i teraz najchętniej wróciłaby do łóżka.
-Chodź ze mną, akurat mam trochę wolnego czasu.
-Gdzie mnie ciągniesz? – zapytała. Zdecydowanie nie lubiła się w ten sposób poruszać.
-Do łazienki. Tutaj nie zrobię ci makijażu.
-O nie... – jęknęła.
Nie wiedziała jak się przed tym obronić. Po chwili miała już na sobie cienie do powiek i kilogramy pudru. Przejrzała się w lustrze.
-Wyglądam okropnie... – jęknęła.
-No co ty, nie znasz się.
-Muszę do łazienki. Idź już na lekcje, ja cię dogonię.
-No dobra, ale zostaw ten makijaż. Z tymi cieniami naprawdę wyglądałaś potwornie.
Kiedy Hannah zamknęła za sobą drzwi Zirothie oparła się o umywalkę. Popatrzyła w lustro i poczuła lekkie mdłości.
-„Co ja tu robię?” – pomyślała. Wtedy do łazienki weszła Hermiona.
-Zirothie! Co ci się stało? – jęknęła.
-Błagam cię, pomóż mi. Masz może chusteczki? Dopadła mnie Hannah. – do oczu napłynęły jej łzy.
-Spokojnie, coś na to poradzimy. – powiedziała Hermiona przeszukując swoją torbę.
Po kilkunastu minutach udało się usunąć cały puder i cienie do oczu.
-Dzięki ci. Masz u mnie przysługę.
-Chodźmy na lekcje, zaraz się zacznie transmutacja.
Dziewczyny pospiesznie wyszły z łazienki. Na korytarzu panował niemały chaos,  Irytek ubrudził zielonkawą mazią pierwszoroczniaków.
-On jest obrzydliwy, dlaczego go tu jeszcze trzymają?! – załkała jakaś rudowłosa dziewczyna.
Dziewczyny wbiegły do sali lekcyjnej, nauczycielki jeszcze nie było i wszyscy uczniowie korzystając z okazji wymieniali się informacjami na swój temat.
-Tam jest wolne miejsce. Ja usiądę z przodu. – powiedziała Hermiona wskazując jakąś ławkę w środku rzędów. Siedziały przy niej dwie dziewczyny. Jak się później okazało, obie dzieliły z Zirothie pokój.
-Ty serio nie kojarzysz, że mieszkamy razem? – zapytała Lavender. Dziewczyna z lokami równie bujnymi jak Hermiona.
-Ja... Nie czuję się najlepiej. I ostatnio jakoś na nic nie zwracam uwagi. – wytłumaczyła się Zirothie.
Lavender i Paravti popatrzyły na siebie, a później na Zirothie. Już miały coś powiedzieć, kiedy do Sali wkroczyła profesor McGonagall. Zirothie od razu zauważyła, że ta kobieta wyróżnia się spośród nauczycieli. Stąpała wyprostowana, stanowczo, ale z pewna gracją. Jej wzrok wskazywał na wielką pewność siebie.
Na początku lekcji wszyscy uczniowie dostali ostrzeżenie, że jeżeli będą rozrabiać, będzie to ich ostatni dzień w klasie. No cóż. Cisza jaka po tym zapanowała była tak uporczywa, że każdemu dzwoniło w uszach.
-Na początek będziemy próbowali od prostych i małych rzeczy. Panie Longbottom proszę wziąć pudełko z pierwszej ławki.
Pyzowaty chłopak wstał i poczłapał do wskazanego stołu i chwycił małe pudełeczko. Okazało się, że były w nim zapałki. McGonagall poleciła rozdać wszystkie uczniom. Każdy próbował zamienić swoją zapałkę w igłę do nici. Nauczycielka nagle zmieniła się w kota i usiadła na swoim biurku. Bacznie obserwowała klasę. Część z uczniów wpatrywało się w nią z otwartymi ustami, w tym Zirothie. Nigdy nie widziała tak zaawansowanej magii.
Nagle do sali wbiegło dwóch pierwszoroczniaków. Ten sławny chłopiec, o którym wszyscy szeptali wraz ze swoim rudym kolegą.
-„To chyba ten Ron.” – pomyślała Zirothe i spuściła wzrok. Znowu przypomniała jej się rozmowa z Fredem. Powoli analizując swoje myśli, starała się wyobrazić inne zakończenia tego spotkania. Chłopcy zajęli już miejsca, a uwagę McGonagall zwróciła właśnie Zirothie.
-Panno Rath, czy mogłaby pani wrócić na lekcję? – zapytała.
-Oczywiście. – powiedziała z uśmiechem dziewczyna. Była z siebie zadowolona. Od dawna zauważyła, że ma bardzo szeroką podzielność uwagi. Potrafiła się skupić na swoich myślach jednocześnie słuchając tego, co ktoś do niej mówi. Wyprostowała się i znowu celowała różdżką w swoją igłę. Pani profesor wróciła do swojej poprzedniej postaci, a uczniowie do końca lekcji starali się zmienić swoje zapałki. ale tylko Hermionie się to udało.
Kolejną lekcją była lekcja eliksirów. Zirothie była lekko nieobecna, ponieważ za oknem zobaczyła niebieskiego ptaka, który akurat usiadł na parapecie. Ocknęła się kiedy profesor Snape pytał o coś tego chłopaka, o którym wszyscy mówili. Bezradny jedenastolatek cały czas odpowiadał, że nie ma pojęcia o co chodzi profesorowi. Stracił u niego jeden punkt.
Zirothie poczuła, że ona też nie będzie miała lekko z tym nauczycielem. Później profesor kazał im wykonać zadanie. Zirothie była w parze z jakąś ślizgonką, która nie odzywała się do niej. No, może z wyjątkiem pojedynczych rozkazów, które miały na celu poprawne wykonanie zadania. Kiedy na jednym ze stanowisk z głośnym hukiem wybuchł jeden z eliksirów, nauczyciel bardzo rozgniewał się na uczniów Gryffindoru, ale ujemne punkty znowu dał tamtemu chłopakowi.
-„Czemu on go tak nienawidzi?” – zdziwiła się. Było to dla niej niepojęte. Już wiedziała, że na pewno podpadnięcie temu czarodziejowi nie wróży nic dobrego. Poczuła ucisk w gardle. Tak właśnie objawiały się jej stany lękowe.
-Zirothie uspokój się. – szepnęła nabierając powietrza.
-Psychiczna... – warknęła jej sąsiadka.
Na szczęście zanim jej napad paniki na dobre się rozpoczął lekcja zdążyła się skończyć. Zirothie pobiegła do łazienki. Miała nadzieję, że nikogo tam nie spotka. Jej serce zaczęło walić jak szalone, niemal czuła jakby zaraz miało wyskoczyć jej z piersi. Na karku poczuła krople zimnego potu, zaczęło jej brakować powietrza.
-Zirothie... Uspokój się... – postanowiła się doprowadzić do porządku. Niestety zanim doszła do siebie minęło dobrych dwadzieścia minut. Jej nogi były jak z waty, a ona sama poruszała się jakby za chwile miała się przewrócić. Minęło jej to dopiero przy końcu korytarza.
-Opuściłaś lekcję... W pierwszy dzień... Co teraz? – powtarzała do siebie. Po dłuższym procesie obudzenia swoich szarych komórek i kreatywności w mózgu, wpadła w końcu na genialny pomysł.
-Dumbledore!
-O ktoś mnie szukał? – usłyszała nagle. Z końca korytarza wyłonił się dyrektor szkoły. – O witaj Zirothie.
-Profesorze mam problem. Chciałabym porozmawiać. – powiedziała dziewczyna.
-Co się dzieje?
-Ja... Mam chyba stany lękowe. Zawsze kiedy się czegoś boję zaczyna mi brakować powietrza, moje serce tłucze się jak szalone, cała się pocę.
-To dlatego nie ma cię teraz na lekcji zaklęć?
-No właśnie... Czy jest na to jakiś magiczny sposób?
-Zirothie, nie na wszystko są magiczne sposoby. – rzekł stary dyrektor.
-Panie profesorze musi coś być... Ja... Ja właśnie nie mogłam wysiedzieć na lekcji eliksirów. Ten nauczyciel jest przerażający.
-Profesor Snape? – stary magik cicho się zaśmiał.
-Tak.
-No cóż Zirothie, nie na wszystko są eliksiry, ale zapytam profesora Snape’a o jakiś specyfik. – mrugnął do niej porozumiewawczo. Wyciągnął z rękawa kawałek pergaminu i zaczął na niej coś pisać. Po chwili wręczył jej zwitek papieru i polecił wrócić na lekcje.
-„Zirothie Rath przeprasza za spóźnienie, zagadał ją natrętny dyrektor. Albus Dumbledore.”- przeczytała na głos. Kiedy podniosła wzrok dyrektora już nie było. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Po dwóch minutach Zirtohie znalazła salę, w której odbywały się zajęcia z zaklęć. Wzięła głęboki oddech i weszła do środka. Gryffindor właśnie miał lekcję z Krukonami. Wszyscy na nią spojrzeli. Poczuła się niezręcznie. Postanowiła wytrzymać ciekawskie spojrzenia i starając się wyprostować powoli podeszła z informacją do nauczyciela.
-Dobrze, usiądź. – powiedział profesor.
Całą lekcję się uśmiechała. Miała dobry humor i cały czas myślała nad tym, w jaki sposób dyrektor spróbuje jej pomóc. I czy w ogóle powie Snape’owi o co chodzi.
Wieczorem wszyscy uczniowie udali się do Wielkiej Sali na kolację. Zirothie siedziała na końcu stołu nie odzywając się do nikogo. Na swój talerz nałożyła jajecznicę i powoli zaczęła ją przeżuwać.
-Cześć Zirothie, wszystko gra? Cały dzień cię nie widziałem.
Kiedy to usłyszała prawie zakrztusiła się jedzeniem.
-Hej, wiem, że jestem przystojny, ale żeby od razu chcieć się udusić na mój widok, to lekka przesada. – zaśmiał się Fred.
-Nie pochlebiaj sobie. – mruknęła dziewczyna wycierając buzię rękawem.
-Widzę coś dziś nie masz humoru. Wszystko gra?
-Tak.
-Jakoś mnie się nie wydaje. Słyszałem, że Gryffindor stracił punkty u Snape’a.
-Harry Potter. – szepnęła.
-No cóż, my też zawsze u niego tracimy punkty. Słuchaj, chciałem porozmawiać.
-A ja nie. – ucięła krótko.
-Ale tam nad jeziorem... –zaczął.
-Fred, ja nie chcę rozmawiać. – jęknęła.
-No dobrze... Chciałem tylko powiedzieć, że gdybyś potrzebowała porozmawiać z kimś... O problemach czy coś... To możesz na mnie liczyć.
-Dzięki poradzę sobie.
-Czemu jesteś taka niemiła.
-Nie miałam najlepszego dnia.
-Przedtem powiedziałaś, że wszystko w porządku.
-Bo było, zanim podszedłeś. – powiedziała Zirothie. Dopiero potem ugryzła się w język. Poczuła się strasznie. Wcale tak nie myślała.
-Eh... – westchnął chłopak – No dobrze. Gdybyś czegoś potrzebowała to wiesz gdzie mnie szukać. – powiedział wstając. Na swoje miejsce wrócił jakby nieco mniejszy niż przedtem. Musiał czuć się fatalnie po tym co mu powiedziała.
Zirothie odprowadziła go wzrokiem. Fred usiadł obok swojego brata. Dopiero teraz Zirothie zobaczyła, że są identyczni. Przez chwilę patrzyła na kolegę, aż do momentu kiedy on odwrócił wzrok i ich spojrzenia spotkały się. Odruchowo opuściła głowę. Nie zdążyła zauważyć, jak tamten się do niej uśmiechnął.
Kiedy skończyła jeść jajecznicę zabrała ze stołu dwa jabłka  i poszła do swojego dormitorium. W pokoju dziewczyny zaproponowały jej pogaduchy, ale niespecjalnie miała na nie ochotę. Położyła się na łóżku i co chwilę gryząc jabłko czytała książkę do eliksirów. Kiedy skończyła swój owoc, sięgnęła po cukierki. Lektura tak ją wciągnęła, że nie zauważyła kiedy pochłonęła całą paczkę słodyczy.

Uśmiechnęła się. Kiedy mieszkała na dworcu, nawet nie wiedziała jak smakuje zwykły cukier. Zamknęła księgę i pogrążyła się w marzeniach. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz