Przez następne dni Zirothie unikała swojego nowego znajomego. Dalej czuła pewną
gorycz w sercu, która przypominała jej o niekontrolowanym wybuchu bezpodstawnej
złości. Przytulała do piersi swoje książki i zamyślona podążyła na lekcję
transmutacji.
-Zirothie,
patrz pod nogi! Prawie mnie potrąciłaś. – usłyszała znajomy głos. Ocknęła się z
zadumy i zobaczyła przed sobą Hannah. Miała na sobie swoją czarodziejską szatę,
z naszytym logo Hufflepuffu.
-Cześć.
Przepraszam, zamyśliłam się.
-Uważaj na
siebie. Irytek stoi za zakrętem i rzuca w uczniów jakaś zielonkawą mazią. W
ogóle jak ty wyglądasz? – zapytała dziewczyna, oglądając twarz Zirothie.
-Co jest nie
tak, to moja normalna twarz.
-Masz wielkie sińce pod oczami. Spałaś coś w nocy?
-Masz wielkie sińce pod oczami. Spałaś coś w nocy?
-Tak
trochę... – skłamała. Po powrocie z feralnego spaceru nie zasnęła aż do świtu i
teraz najchętniej wróciłaby do łóżka.
-Chodź ze
mną, akurat mam trochę wolnego czasu.
-Gdzie mnie
ciągniesz? – zapytała. Zdecydowanie nie lubiła się w ten sposób poruszać.
-Do
łazienki. Tutaj nie zrobię ci makijażu.
-O nie... –
jęknęła.
Nie
wiedziała jak się przed tym obronić. Po chwili miała już na sobie cienie do
powiek i kilogramy pudru. Przejrzała się w lustrze.
-Wyglądam
okropnie... – jęknęła.
-No co ty,
nie znasz się.
-Muszę do
łazienki. Idź już na lekcje, ja cię dogonię.
-No dobra,
ale zostaw ten makijaż. Z tymi cieniami naprawdę wyglądałaś potwornie.
Kiedy Hannah
zamknęła za sobą drzwi Zirothie oparła się o umywalkę. Popatrzyła w lustro i
poczuła lekkie mdłości.
-„Co ja tu
robię?” – pomyślała. Wtedy do łazienki weszła Hermiona.
-Zirothie!
Co ci się stało? – jęknęła.
-Błagam cię,
pomóż mi. Masz może chusteczki? Dopadła mnie Hannah. – do oczu napłynęły jej
łzy.
-Spokojnie,
coś na to poradzimy. – powiedziała Hermiona przeszukując swoją torbę.
Po
kilkunastu minutach udało się usunąć cały puder i cienie do oczu.
-Dzięki ci.
Masz u mnie przysługę.
-Chodźmy na
lekcje, zaraz się zacznie transmutacja.
Dziewczyny
pospiesznie wyszły z łazienki. Na korytarzu panował niemały chaos, Irytek ubrudził zielonkawą mazią
pierwszoroczniaków.
-On jest
obrzydliwy, dlaczego go tu jeszcze trzymają?! – załkała jakaś rudowłosa
dziewczyna.
Dziewczyny
wbiegły do sali lekcyjnej, nauczycielki jeszcze nie było i wszyscy uczniowie
korzystając z okazji wymieniali się informacjami na swój temat.
-Tam jest
wolne miejsce. Ja usiądę z przodu. – powiedziała Hermiona wskazując jakąś ławkę
w środku rzędów. Siedziały przy niej dwie dziewczyny. Jak się później okazało,
obie dzieliły z Zirothie pokój.
-Ty serio
nie kojarzysz, że mieszkamy razem? – zapytała Lavender. Dziewczyna z lokami
równie bujnymi jak Hermiona.
-Ja... Nie
czuję się najlepiej. I ostatnio jakoś na nic nie zwracam uwagi. – wytłumaczyła
się Zirothie.
Lavender i Paravti
popatrzyły na siebie, a później na Zirothie. Już miały coś powiedzieć, kiedy do
Sali wkroczyła profesor McGonagall. Zirothie od razu zauważyła, że ta kobieta
wyróżnia się spośród nauczycieli. Stąpała wyprostowana, stanowczo, ale z pewna
gracją. Jej wzrok wskazywał na wielką pewność siebie.
Na początku
lekcji wszyscy uczniowie dostali ostrzeżenie, że jeżeli będą rozrabiać, będzie
to ich ostatni dzień w klasie. No cóż. Cisza jaka po tym zapanowała była tak
uporczywa, że każdemu dzwoniło w uszach.
-Na początek
będziemy próbowali od prostych i małych rzeczy. Panie Longbottom proszę wziąć
pudełko z pierwszej ławki.
Pyzowaty
chłopak wstał i poczłapał do wskazanego stołu i chwycił małe pudełeczko.
Okazało się, że były w nim zapałki. McGonagall poleciła rozdać wszystkie
uczniom. Każdy próbował zamienić swoją zapałkę w igłę do nici. Nauczycielka
nagle zmieniła się w kota i usiadła na swoim biurku. Bacznie obserwowała klasę.
Część z uczniów wpatrywało się w nią z otwartymi ustami, w tym Zirothie. Nigdy
nie widziała tak zaawansowanej magii.
Nagle do sali
wbiegło dwóch pierwszoroczniaków. Ten sławny chłopiec, o którym wszyscy
szeptali wraz ze swoim rudym kolegą.
-„To chyba
ten Ron.” – pomyślała Zirothe i spuściła wzrok. Znowu przypomniała jej się
rozmowa z Fredem. Powoli analizując swoje myśli, starała się wyobrazić inne
zakończenia tego spotkania. Chłopcy zajęli już miejsca, a uwagę McGonagall
zwróciła właśnie Zirothie.
-Panno Rath,
czy mogłaby pani wrócić na lekcję? – zapytała.
-Oczywiście.
– powiedziała z uśmiechem dziewczyna. Była z siebie zadowolona. Od dawna
zauważyła, że ma bardzo szeroką podzielność uwagi. Potrafiła się skupić na
swoich myślach jednocześnie słuchając tego, co ktoś do niej mówi. Wyprostowała
się i znowu celowała różdżką w swoją igłę. Pani profesor wróciła do swojej
poprzedniej postaci, a uczniowie do końca lekcji starali się zmienić swoje
zapałki. ale tylko Hermionie się to udało.
Kolejną
lekcją była lekcja eliksirów. Zirothie była lekko nieobecna, ponieważ za oknem
zobaczyła niebieskiego ptaka, który akurat usiadł na parapecie. Ocknęła się
kiedy profesor Snape pytał o coś tego chłopaka, o którym wszyscy mówili. Bezradny
jedenastolatek cały czas odpowiadał, że nie ma pojęcia o co chodzi profesorowi.
Stracił u niego jeden punkt.
Zirothie
poczuła, że ona też nie będzie miała lekko z tym nauczycielem. Później profesor
kazał im wykonać zadanie. Zirothie była w parze z jakąś ślizgonką, która nie
odzywała się do niej. No, może z wyjątkiem pojedynczych rozkazów, które miały
na celu poprawne wykonanie zadania. Kiedy na jednym ze stanowisk z głośnym hukiem
wybuchł jeden z eliksirów, nauczyciel bardzo rozgniewał się na uczniów
Gryffindoru, ale ujemne punkty znowu dał tamtemu chłopakowi.
-„Czemu on
go tak nienawidzi?” – zdziwiła się. Było to dla niej niepojęte. Już wiedziała,
że na pewno podpadnięcie temu czarodziejowi nie wróży nic dobrego. Poczuła
ucisk w gardle. Tak właśnie objawiały się jej stany lękowe.
-Zirothie
uspokój się. – szepnęła nabierając powietrza.
-Psychiczna...
– warknęła jej sąsiadka.
Na szczęście
zanim jej napad paniki na dobre się rozpoczął lekcja zdążyła się skończyć.
Zirothie pobiegła do łazienki. Miała nadzieję, że nikogo tam nie spotka. Jej
serce zaczęło walić jak szalone, niemal czuła jakby zaraz miało wyskoczyć jej z
piersi. Na karku poczuła krople zimnego potu, zaczęło jej brakować powietrza.
-Zirothie...
Uspokój się... – postanowiła się doprowadzić do porządku. Niestety zanim doszła
do siebie minęło dobrych dwadzieścia minut. Jej nogi były jak z waty, a ona
sama poruszała się jakby za chwile miała się przewrócić. Minęło jej to dopiero
przy końcu korytarza.
-Opuściłaś
lekcję... W pierwszy dzień... Co teraz? – powtarzała do siebie. Po dłuższym
procesie obudzenia swoich szarych komórek i kreatywności w mózgu, wpadła w
końcu na genialny pomysł.
-Dumbledore!
-O ktoś mnie
szukał? – usłyszała nagle. Z końca korytarza wyłonił się dyrektor szkoły. – O
witaj Zirothie.
-Profesorze
mam problem. Chciałabym porozmawiać. – powiedziała dziewczyna.
-Co się
dzieje?
-Ja... Mam
chyba stany lękowe. Zawsze kiedy się czegoś boję zaczyna mi brakować powietrza,
moje serce tłucze się jak szalone, cała się pocę.
-To dlatego
nie ma cię teraz na lekcji zaklęć?
-No
właśnie... Czy jest na to jakiś magiczny sposób?
-Zirothie,
nie na wszystko są magiczne sposoby. – rzekł stary dyrektor.
-Panie
profesorze musi coś być... Ja... Ja właśnie nie mogłam wysiedzieć na lekcji
eliksirów. Ten nauczyciel jest przerażający.
-Profesor
Snape? – stary magik cicho się zaśmiał.
-Tak.
-No cóż
Zirothie, nie na wszystko są eliksiry, ale zapytam profesora Snape’a o jakiś
specyfik. – mrugnął do niej porozumiewawczo. Wyciągnął z rękawa kawałek
pergaminu i zaczął na niej coś pisać. Po chwili wręczył jej zwitek papieru i
polecił wrócić na lekcje.
-„Zirothie Rath przeprasza za spóźnienie,
zagadał ją natrętny dyrektor. Albus Dumbledore.”- przeczytała na głos. Kiedy
podniosła wzrok dyrektora już nie było. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Po
dwóch minutach Zirtohie znalazła salę, w której odbywały się zajęcia z zaklęć.
Wzięła głęboki oddech i weszła do środka. Gryffindor właśnie miał lekcję z
Krukonami. Wszyscy na nią spojrzeli. Poczuła się niezręcznie. Postanowiła
wytrzymać ciekawskie spojrzenia i starając się wyprostować powoli podeszła z
informacją do nauczyciela.
-Dobrze,
usiądź. – powiedział profesor.
Całą lekcję
się uśmiechała. Miała dobry humor i cały czas myślała nad tym, w jaki sposób
dyrektor spróbuje jej pomóc. I czy w ogóle powie Snape’owi o co chodzi.
Wieczorem
wszyscy uczniowie udali się do Wielkiej Sali na kolację. Zirothie siedziała na
końcu stołu nie odzywając się do nikogo. Na swój talerz nałożyła jajecznicę i
powoli zaczęła ją przeżuwać.
-Cześć
Zirothie, wszystko gra? Cały dzień cię nie widziałem.
Kiedy to
usłyszała prawie zakrztusiła się jedzeniem.
-Hej, wiem,
że jestem przystojny, ale żeby od razu chcieć się udusić na mój widok, to lekka
przesada. – zaśmiał się Fred.
-Nie
pochlebiaj sobie. – mruknęła dziewczyna wycierając buzię rękawem.
-Widzę coś
dziś nie masz humoru. Wszystko gra?
-Tak.
-Jakoś mnie
się nie wydaje. Słyszałem, że Gryffindor stracił punkty u Snape’a.
-Harry
Potter. – szepnęła.
-No cóż, my
też zawsze u niego tracimy punkty. Słuchaj, chciałem porozmawiać.
-A ja nie. –
ucięła krótko.
-Ale tam nad
jeziorem... –zaczął.
-Fred, ja
nie chcę rozmawiać. – jęknęła.
-No
dobrze... Chciałem tylko powiedzieć, że gdybyś potrzebowała porozmawiać z
kimś... O problemach czy coś... To możesz na mnie liczyć.
-Dzięki
poradzę sobie.
-Czemu
jesteś taka niemiła.
-Nie miałam
najlepszego dnia.
-Przedtem
powiedziałaś, że wszystko w porządku.
-Bo było,
zanim podszedłeś. – powiedziała Zirothie. Dopiero potem ugryzła się w język.
Poczuła się strasznie. Wcale tak nie myślała.
-Eh... –
westchnął chłopak – No dobrze. Gdybyś czegoś potrzebowała to wiesz gdzie mnie
szukać. – powiedział wstając. Na swoje miejsce wrócił jakby nieco mniejszy niż
przedtem. Musiał czuć się fatalnie po tym co mu powiedziała.
Zirothie
odprowadziła go wzrokiem. Fred usiadł obok swojego brata. Dopiero teraz
Zirothie zobaczyła, że są identyczni. Przez chwilę patrzyła na kolegę, aż do
momentu kiedy on odwrócił wzrok i ich spojrzenia spotkały się. Odruchowo opuściła
głowę. Nie zdążyła zauważyć, jak tamten się do niej uśmiechnął.
Kiedy
skończyła jeść jajecznicę zabrała ze stołu dwa jabłka i poszła do swojego dormitorium. W pokoju
dziewczyny zaproponowały jej pogaduchy, ale niespecjalnie miała na nie ochotę.
Położyła się na łóżku i co chwilę gryząc jabłko czytała książkę do eliksirów.
Kiedy skończyła swój owoc, sięgnęła po cukierki. Lektura tak ją wciągnęła, że
nie zauważyła kiedy pochłonęła całą paczkę słodyczy.
Uśmiechnęła
się. Kiedy mieszkała na dworcu, nawet nie wiedziała jak smakuje zwykły cukier.
Zamknęła księgę i pogrążyła się w marzeniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz