Zirothie obudziła
się nad ranem w skrzydle szpitalnym. Pani Pomfrey krzątała się wokół niej. Poprawiała
pościel, zmieniała kwiaty w małym wazonie i zmiatała zeschnięte liście i płatki
poprzednich roślin.
-„Co tu w
ogóle robią kwiaty?” – zapytała się w myślach.
Pani Pomfrey
nuciła pod nosem jakąś piosenkę o czarodziejach. Dobry humor dopisywał jej już
od samego rana, kiedy to profesor Snape przyniósł jej nowe eliksiry.
-Kurwa... –
szepnęła podnosząc się na rękach. Ból w lewym nadgarstku pulsował, aż do
łokcia. Dodatkowo bolały ją plecy.
-Ale ty
brzydko mówisz. – zwróciła jej uwagę pielęgniarka.
-Przepraszam.
Do jej głowy
znowu zaczęły napływać myśli.
„I co teraz?
Wyślą cię do psychiatry. Wyrzucą ze szkoły. Jak mogłaś nie przewidzieć, że krew razem z
wodą wypłynie na korytarz? Bezmyślna szmata. Wrócisz na ten twój zasrany dworzec. I znowu nie
będziesz miała przyjaciół. „
„Ja w ogóle nie mam przyjaciół.” – kłóciła się ze sobą.
„Ja w ogóle nie mam przyjaciół.” – kłóciła się ze sobą.
„Daj spokój,
tutaj jest twój dom. Ludzie się o ciebie martwią. Sama słyszałaś jak
przychodzili tu i życzyli ci zdrowia.”
„Byli
ciekawi czy jeszcze nie zdechłam.”
„Zirothie,
ale ty jesteś głupia. Pozbieraj się i nigdy więcej tego nie rób.”
-Zirothie! –
krzyknęła Pani Pomfrey wyrywając ją z zamyślenia.
-Tak? –
powiedziała wystraszona.
-Mówię do
ciebie.
-Przepraszam,
zamyśliłam się.
-Nie
szkodzi. – odparła już swoim normalnym, ciepłym głosem.
-To co pani
mówiła?
-Wieczorem
możesz wrócić do dormitorium. Ale myślę, że przed tym czeka cię jeszcze wizyta
dyrektora. Bardzo się zmartwił.
-O nie... –
jęknęła.
-O tak.
Takie rzeczy w Hogwarcie są nie do pomyślenia. Co się stało dziecko? Dlaczego
to zrobiłaś?
-Nie wiem. –
odparła uciekając wzrokiem gdzieś pod kołdrę. Oczywiście, że wiedziała. Chciała
ze sobą skończyć. Ot tak po prostu. Zakończyć jej gówniane życie. Bo co jej
pozostało? Cały czas bała się Ślizgonów. I ich opiekuna. I że sobie nie
poradzi. I w ogóle to jest jakaś taka odmienna.
-Musisz
wziąć syrop. Rany już się zagoiły, ale jeszcze zrobimy tak, żeby nawet nie było
śladu po bliznach.
-Nie...
-Nie ma się
czego bać. Smak nie jest najlepszy, ale da się przełknąć.
-Nie o to
chodzi Pani Pomfrey. – powiedziała bawiąc się palcami.
Pielęgniarka
przystanęła badawczo przyglądając się dziewczynce.
-Po prostu
chcę, żeby te blizny zostały. Będą mi przypominać, że nie powinnam tego robić.
„Gówno
prawda” – warknęła na siebie w myślach.
-No dobrze
dziecko. Jeżeli blizny będą dla ciebie lekcją to możemy się na to zgodzić. Ale
co na to twój chłopak?
-Mój
chłopak?! – oczy Zirothie prawie wyskoczyły z orbit.
-Ten
sympatyczny chłopiec od Weasley’ów. Codziennie przychodzi, żeby sprawdzić czy
się obudziłaś.
-O nie...
-Zaraz
pewnie też przyjdzie. – zignorowała jej jęknięcie spoglądając na zegarek. – No
nic, ja już skończyłam, wieczorem przyjdę i będziesz mogła wrócić do siebie.
-Dziękuję.-
uśmiechnęła się. Położyła się na prawym boku. Usłyszała jak za jej plecami
otwierają się wielkie drzwi skrzydła szpitalnego.
-Hermiona
daj spokój. Po prostu się o nią martwię. Wiesz, wydaje mi się, że ona nie ma
nikogo oprócz nas. – do jej uszu dobiegł ciepły, znajomy głos.
-Oprócz nas?
Przecież nawet jej nie znamy. – usłyszała dziewczęcy głos.
-Ale zawsze
możemy ja poznać.
-Fred ja się
chyba na to nie nadaję. Mam sporo nauki. Siedź sobie sam przy niej. Przecież
ona jeszcze się nie obudziła. – powiedziała dziewczyna i prawdopodobnie wyszła.
-Eh...
kobiety. – westchnął. Usiadł na krześle obok łóżka Zirothie. Widział tylko jej
plecy i nie zorientował się, że nie wstała. Przynajmniej Zirothie tak myślała.–
Nie mogłabyś się już obudzić? – zapytał.
Zrobiło jej
się głupio, obróciła się na drugi bok.
-Obudziłeś
mnie. – powiedziała, starając się, żeby jej głos był jak najbardziej zaspany.
-Żartowałem.
Pani Pomfrey mi powiedziała, że już nie śpisz. Sprawdzałem tylko, czy jestem tu
mile widziany. – chłopak się uśmiechnął.
Zirothie
poczuła, że lekko czerwienią się jej policzki. Od razu postanowiła przeprosić
Freda, za tamtą awanturę nad jeziorem.
-Fred,
chciałam ci coś powiedzieć...
-Nie
przejmuj się, ja ciebie też. – zaśmiał się.
-Mógłbyś być
poważny? Przez chwilę? Chciałam cię przeprosić. – zirytowała się.
-Ale ty się
szybko denerwujesz. No dobra, ale przez chwilę mogę być poważny. Słucham.
-Przepraszam
cię, za tamtą awanturę nad jeziorem. Trochę mnie poniosło. No i w zasadzie nie
miałam żadnego powodu. – powiedziała szurając wzrokiem po płytkach na podłodze.
-Nie ma
sprawy. Ale faktycznie, to było trochę nieuzasadnione. Nic nie zrobiłem.
-Wy faceci
nigdy nic nie robicie. – stwierdziła.
-O widzę,
komuś się język wyostrzył.
-Zdarza się.
-W ogóle
Zirothie to myślałem, że za coś innego mnie przeprosisz. – nagle wstał i usiadł
na krawędzi łóżka.
-Słucham?! –
zdenerwowała się - Co ja ci niby
zrobiłam?
Chwycił ją
za rękę i podwinął rękaw jej piżamy, odkrywając blizny.
-Co masz mi
do powiedzenia?
-Wyjdź. Nie
muszę ci się spowiadać. – Zirothie opuściła rękaw koszuli nocnej i schowała
ręce pod kołdrę.
-Nie wyjdę
dopóki mi tego nie wytłumaczysz. Będę tu siedział nawet do jutra.
-Jutro mnie
tu nie będzie.
-Powiedz mi
co ludzie ci zrobili, że im tak nie ufasz? – zapytał bardzo stanowczo. Zirothie
czuła zakłopotanie. Nie lubiła się odkrywać przed nikim, a zwłaszcza przed kimś
kto z łatwością ją rozpracowywał. Zakryła twarz kołdrą i od razu poczuła, że
jej oczy same z siebie uwalniają łzy.
„Nie płacz.”
– skarciła się w myślach.
Nagle
poczuła, jak Fred nie odkrywając kołdry przytula ją. Przed jej oczami od razu
pojawiło się wspomnienie mamy, która robiła tak gdy Zirothie była mała. Postanowiła
wygrzebać się z pościeli i przytulić do jedynej osoby na świecie, która teraz
się o nią martwi.
-Przepraszam.
– szepnęła.
-Wszystko
gra Zirothie. Jesteś w domu. – szepnął jej do ucha. Położył się obok niej i
pozwolił jej zasnąć na swoim ramieniu. Jej sen był bardzo niespokojny. Co
chwilę ściskała pięścią rękaw koszuli Freda.
Po chwili do
skrzydła szpitalnego wszedł Dumbledore oraz profesor McGonagall.
-Widzisz
Minerwo, mówiłem ci, że nie my tu jesteśmy potrzebni. Młodzi ludzie nie chcą
zwierzać się starym. Najlepszym dla niej lekarstwem będzie obecność, naszego
rudego przyjaciela. – powiedział, kiedy zauważył uczniów leżących na jednym
łóżku.
-Panie
Weasley, tylko bez żadnych numerów. – powiedziała głośniej McGonagall.
-Spokojnie,
mam ręce przy sobie. – uśmiechnął się szeroko.
Nauczyciele
podeszli do łóżka Zirothie, kiedy ta niespodziewanie się przebudziła.
-Dzień
dobry. – powiedziała zaspana mrugając oczami.
-Dzień dobry
Zirothie. Chciałem ci przekazać, że po wyjściu ze szpitala zapraszam cię na
herbatkę do mojego gabinetu. – mrugnął do niej porozumiewawczo zza swoich
okularów.
-Dobrze
profesorze.
-Jak się
teraz czujesz Zirothie? – zapytała profesor McGonagall.
-Całkiem w
porządku pani profesor.
-Czy
mogłabyś mi wytłumaczyć dlaczego to zrobiłaś?
-Nie wiem.
-Zirothie
takich rzeczy nie robi się z niewiedzy. Musiałaś mieć jakiś powód.
-Ale... ja
naprawdę nie wiem... To było tak o... Po prostu był tam kawałek szkła i tyle...
McGonagall
zacisnęła swoje usta i pokręciła głową. Doskonale wiedziała, że uczennica ją
okłamuje. Zastanawiała się kogo ukrywa, albo kogo aż tak się boi.
-Nie widzę
powodu, żeby dalej męczyć naszą uczennicę profesor Mc Gonagall – odezwał się
Dumbledore. – Za chwilę będzie kolacja. – uśmiechnął się.
Kiedy
nauczyciele wyszli, Fred zwrócił się do Zirothie.
-A czy mi
powiesz o co chodzi? – zapytał Fred.
Zirothie
popatrzyła na niego nie odzywając się. Zastanawiała się czy i jak bardzo mogła
ufać swojemu rudemu koledze. Rozważała wszystkie za i przeciw.
-Zirothie.
Możesz mi zaufać. – położył jej rękę na ramieniu.
-Wiesz
Fred... Ja panicznie się wszystkiego boję. Lekcje ze Ślizgońskim Księciem
sprawiają, że czuję się jak mały karaluch, w kręgu ludzi z packami.
-Ślizgoński
Książę... Rozbawiłaś mnie. On nie może być żadnym księciem.
-Tak go
tylko sobie nazwałam. Po każdej lekcji wychodzę do łazienki i płaczę. Mam stany
lękowe, w których nie umiem się odnaleźć. Nie panuję nad sobą, nie pamiętam co
wtedy robię. Zazwyczaj budzę się wtedy na ziemi zalana łzami i z trudem próbuję
łapać oddech. Nabiłam sobie tysiąc siniaków odkąd zaczęłam się tu uczyć. Nie
wiem co robić.
-To dlatego
się pocięłaś? – zapytał kładąc jej obie dłonie na ramionach.
Zirothie
milczała a pojedyncze krople łez spływały po jej policzkach. Pokręciła głową.
-Zirothie
powiedz mi. Jeżeli ktoś cię skrzywdził postaram się by cierpiał do końca życia.
Albo przynajmniej do końca szkoły.
-Ja, poszłam
po lekcji do łazienki prefektów porozmawiać z przyjacielem. Mam dzwonki
marudnych. To Anthi, poznałam go w banku Gringotta. Kiedy rozmawialiśmy zjawił
się duch.
-Jęcząca
Marta...
-Zaczeła
krzyczeć, że przyszłam się z niej nabijać. Była przerażająca.
-I dlatego
to zrobiłaś?
-Uciekłam.
-To w jaki
sposób znów trafiłaś do łazienki?
-Wpadłam na
grupkę uczniów. Widzieli jak wybiegłam przerażona z tej łazienki. Zaczęli mnie
popychać i wyzywać, a potem...
-Zirothie co
potem?
-Potem
wrzucili mnie do tej łazienki i zatrzasnęli drzwi. Nie mogłam się wydostać i z
przerażenia straciłam przytomność... – rozpłakała się na dobre.
-Pamiętasz
ich? Pożałują tego. Czy to wtedy zaczęłaś się ciać?
Zirothie
skinęła głową.
-Mój stan
lękowy ciągle trwał, czułam w swojej głowie w jakim tempie pulsuje moja krew,
wymiotowałam. Zobaczyłam wtedy szkło i po prostu wzięłam je do ręki. A później
to już jakoś tak samo poszło.
-Zirothie...
Głowa do góry. Ślizgoni zapłacą za to co zrobili.
-Ale ja nie
pamiętam, którzy to...
-Zapłacą
wszyscy.
Zirothie
przetarła oczy i spojrzała na kolegę.
-Ale ja nie
powiedziałam, że to byli Ślizgoni.
-Nie
musiałaś. Nikt w tym zamku nie jest tak podły jak oni. – Zirothie poczuła jak
Fred ją przytula. Nie opierała się temu. Tak bardzo teraz potrzebowała kogoś
bliskiego. - Chodźmy do wieży. Tam jest
o wiele przytulniej niż w szpitalu. – zaproponował. Zirothie powoli wygramoliła
się z łóżka, przebrała w swoje ciuchy i razem z Fredem poszli do pokoju
wspólnego.
Fajne opowiadanie, ale to trochę dziwne, że ona ma dopiero 11 lat, a Fred itp. Ale jest dobrze. Pozdrawiam i zapraszam do siebie. http://deepingreylife.blogspot.com/?m=1. http://harrypotter-prawdziwahistoria.blogspot.com/?m=1
OdpowiedzUsuńCzasami dzieci zaskakują swoją dojrzałością. Poza tym nie martw się. To tylko jednorazowa akcja. ;) Później będzie bardziej dziecinna. ;) Fred także. ;) Dziękuję za miłe słowa.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńEj ej ej, bardzo mi się to podoba! Stany lękowe, skąd ją to znam... :) lubię czasem poczytać o problemach zbliżonych do moich,nawet jeśli jest to fikcją :D
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że jest to chyba najlepszy blog jaki do tej pory czytałam. Bez błędów, opis też bardzo fajny, nic nie dzieje się ani za szybko ani za wolno... Widać, że nie jest to czysto amatorskie opowiadanie :) będę tu zagladala przy wolnych chwilach :)
Dziękuję. Witam w klubie ludzi ze stanami lękowymi i innymi dziwnymi problemami. ;) Mam nadzieję, że uda mi się pisać szybciej. ;)
OdpowiedzUsuń