poniedziałek, 25 maja 2015

8 Rozdział - Może to jest jakiś sposób

Zirothie szła powoli korytarzem rozglądając się czy nikt jej nie śledzi. Ktoś kto obserwował ją z boku pomyślałby, że właśnie knuje coś strasznego. Po cichu weszła do łazienki dla prefektów. Słyszała o niej parę razy i stwierdziła, że to będzie dobre miejsce na rozmowę z przyjacielem. Ogromne pomieszczenie, z bardzo dużym basenem w środkowej części. Wokół basenu z ziemi wyrastały krany, w których zapewne były różne płyny do kąpieli. Spojrzała w lewo. Tam znajdowały się ubikacje, razem z umywalkami. Pomyślała, że tam właśnie się schowa. Wypowiedziała zaklęcie zamykając kamyk w prawej dłoni.
-Anthi jesteś tam?
-Zirothie to ty? – usłyszała głos wydobywający się z małego, zielonego kamyczka.
-To działa... – szepnęła.
-Wszystko w porządku? – usłyszała głos przyjaciela. Do oczu napłynęły jej łzy. Była bardzo szczęśliwa.
-Tak. Słuchaj ta szkoła jest dla mnie jak dom. Czarodzieje są bardzo mili i w ogóle... Ale są też i tacy, których się boję.
-Niech zgadnę. Wszyscy należą do Slytherinu.
-Skąd to wiesz?
-Przeczucie.
-Wszyscy ze Slytherinu. I jedna dziewczyna z Hufflepuff. Pomalowała mi twarz jakbym szła na wojnę. Taka jedna z Gryffindoru pomagała mi to zmyć. Tragedia jakaś. Wyglądałam jak stara wiedźma. – jęknęła na wspomnienie pomalowanej twarzy.
-To się nazywa makijaż Zirothie. Ma – ki – jaż. – powtórzył dla pewności, czy zrozumiała.
-No wiem, ale no... To było okropne.
-Kto tu jest? – usłyszała nagle piskliwy głos za swoimi plecami.
-Muszę kończyć, ktoś tu wszedł. Trzymaj się Anthi.
-Do następnego.
Rozejrzała się wokół siebie, ale nikogo nie zobaczyła.
-Kim jesteś? – usłyszała. Tym razem popatrzyła w górę. Nad nią unosił się duch dziewczyny.
-Ja? Ja jestem Zirothie. – cofnęła się.
-Przyszłaś się ze mnie ponabijać, co?!
-Co? Ja? Nie... – próbowała powiedzieć, ale znów poczuła jak nadchodzi jej stan lękowy. Zaczęła szybciej oddychać.
-Odpowiadaj! – krzyknął duch. Twarz kobiety znalazła się tuż przed twarzą dziewczynki. W oczach zmory Zirothie ujrzała przerażającą ciemność. Jej nogi zaczęły drętwieć, z ręki wypadł jej dzwonek marudnych. Po plecach spłynął zimny pot. Czym prędzej uciekła z łazienki. Wybiegając wpadła na grupę ślizgonów., upadając potłukła sobie nadgarstek.
-Co jest Rath, zgubiłaś się na swoim piętrze? – zapytał jeden z nich podnosząc dziewczynę . Po tym jak pomógł jej otrzepać się z kurzu, popchnął ją na swojego kolegę. Wszyscy byli od niej wyżsi o głowę. Jeden po drugim odpychali Zirothie do siebie jak piłkę. Przy okazji, niby przez przypadek uderzali ją po żebrach i brzuchu.
-Zostawcie mnie! – krzyczała, ale im bardziej się złościła, tym oni mieli większy ubaw. W końcu jeden z nich chwycił Zirothie za szatę i pociągnął ją do łazienki, z której właśnie wybiegła.
-Nie! Błagam nie! Nie rób tego! Wypuść mnie! – zaczęła płakać.
-Ale z ciebie oferma. Nie powinni cię w ogóle przyjmować do tej szkoły. Siedź tam razem z tym duchem! – krzyknął na dowidzenia, zatrzaskując za sobą drzwi. Zirothie próbowała je otworzyć, ale bezskutecznie. Ślizgoni przytrzymywali drzwi, żeby się nie otworzyły. Nagle przed oczyma Zirothie pojawiła się ciemność. Sama nawet nie wie kiedy straciła przytomność...
Ocknęła się czując na swojej twarzy wodę. Powoli otworzyła oczy. Stan lękowy się nie skończył. Każde mrugnięcie powiekami wywoływało potężny huk w jej głowie. Świat zaczął się kręcić powodując u niej odruch wymiotny. Przekręciła się na lewy bok, by swobodnie zwymiotować. Gorzki posmak żółci pozostał na jej języku.
-Znowu... – szepnęła przecierając usta rękawem. Tysiące myśli napływały jej do głowy. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Rozglądnęła się wokół. Cała łazienka była zalana. Zdziwiła się, dlaczego tak późno się zorientowała. Postanowiła znaleźć źródło tej powodzi. Duch jęczącej Marty odkręcił wszystkie możliwe krany w łazience. Zirothie pomyślała, że powinna z tym coś zrobić, ale nie miała siły by się podnieść. Znowu opadła na lewy bok. Kątem oka dostrzegła swój dzwonek marudnych. Postanowiła się do niego podczołgać. Mały, zielony kamyk leżał wśród odłamków rozbitego lustra. Schowała go do kieszeni. Znowu popatrzyła na kawałki wypolerowanego szkła.
-„Zrób to, przecież znasz sposób.” – usłyszała w swojej głowie.
-„Nawet nikt nie będzie płakał.” – czarne myśli nie dawały jej spokoju.
-„Co taka oferma jak ty, robi w takiej szkole?”
-„Nie dasz sobie rady.”
-„Jesteś nikim.”
Kolejna fala łez spływała po jej policzkach. Głowa huczała od samobójczych myśli. Czarne chmury zebrały się właśnie nad jej głową i nic nie zapowiadało natychmiastowego rozpogodzenia. Chwyciła największy kawałek szkła. Powoli rozcięła skórę na nadgarstku. Od razu zobaczyła krew. O dziwo spodobało jej się to. I wszystkie głosy ucichły. Zrobiła to drugi raz. Poczuła lekkie pieczenie rozciętego naskórka. Bolało mniej niż przed chwilą jej dusza.

-„Może to jest jakiś sposób” – pomyślała tworząc trzecie nacięcie. Po nim kolejne... I kolejne... Aż naliczyła ich trzydzieści sześć. Wokół niej rozpościerała się duża kałuża krwi, która powoli zaczęła wypływać razem z wodą przez drzwi. Zrobiło jej się zimno i słabo. Świat znowu zaczął wirować. Znowu zwymiotowała. Ostatnie co usłyszała, to krzyk jakiejś dziewczyny. Po chwili ktoś wbiegł do łazienki. Był to chłopak. I miał rude włosy. Zirothie przestraszyła się, że to był Fred, ale nie zdążyła już nic powiedzieć. Zapadła w ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz