poniedziałek, 4 maja 2015

6 Rozdział - Spacer przy świetle Księżyca

Pokój wspólny Gryffonów był bardzo przytulny. Wyglądał jak salon, w którym było mnóstwo foteli dla gości. Ślady użytkowania wskazywały na to, że Gryffoni lubili tam spędzać wolne chwile. Porozrzucane książki oraz prywatne przedmioty świadczyły o tym, że wszyscy użytkownicy tego miejsca mają do siebie zaufanie. Zirothie z chęcią by oglądnęła więcej, ale była zbyt zmęczona i oczy same jej się zamykały. Nie była w stanie dostrzec nawet koloru ścian.
-„Może to kwestia kiepskiego oświetlenia.” – pomyślała.
Dormitorium również było całkiem przyjemne dla oka. Pięć łóżek z baldachimem, przy każdym oknie czerwone zasłony. Kształt komnaty wskazywał na to, że zdecydowanie to była wieża. Okna przysłoniętymi czerwonymi zasłonami, wychodziły na wielkie jezioro, przez które przedtem przeprawiali się pierwszoroczniacy. Zirothie ku swojemu zadowoleniu zauważyła wszystkie swoje bagaże. Były położone przy łóżku, które stało równolegle do okna.
-„Cudownie, może będzie można podziwiać gwiazdy.”
Schyliła się do swojej walizki, aby znaleźć w niej coś w czym mogłaby spać. Oczywiście, że zapomniała o piżamie. Tak dawno jej nie używała. Po chwili zdała sobie sprawę z tego, że zapomniała też o środkach dodatkowej higieny. Miała ze sobą mydło, szampon, pastę i szczoteczkę do zębów, ale nic po za tym. Dziękowała Bogu, że nie zapomniała o ręcznikach.
-„Nie jestem aż tak niemądra jak na dzieciaka.” – pochwaliła się w duchu.
Razem z nią w pokoju były jeszcze cztery dziewczyny. Ale Zirothie nawet nie zdążyła ich zapytać o imiona. Położyła głowę na poduszce, twarzą do gwiazd. Nawet się nie zorientowała kiedy zasnęła.
Jej sen był bardzo dziwny. Na samym początku słyszała przerażający śmiech, który po chwili przerodził się w wycie. Jakaś kobieta krzyczała z bólu. Zirothie nie widziała jej twarzy. Widziała tylko jak owa kobieta tarza się we własnej krwi. Razem z nią byli też inni ludzie. Mnóstwo ludzi, wijących się z bólu się we własnej krwi. Wyglądali strasznie. Ich ciała wyginały się pod nieludzkim kątem. Zirothie znów wśród twarzy dojrzała kobietę, na którą zwróciła uwagę na początku.
-Zirothie... – szepnęła jej imię. Jej głos był taki znajomy...
Od razu się obudziła. Była cała mokra od potu, jej serce bardzo przyspieszyło, co wywołało u niej atak duszności.
-Pierdolona astma... – jęknęła.
-Czy ty zawsze tak klniesz? – zapytała dziewczyna, która zaczepiła ją na ulicy Pokątnej. Zirothie nawet nie zwróciła uwagi na to, że to ona mieszka z nią w jednym dormitorium.
-Odczep się, co?
-Wszystko w porządku? Krzyczałaś... – powiedziała natrętna dziewczyna. Zirtothie próbowała sobie przypomnieć jak ona ma na imię, ale za nic w świecie nic nie przychodziło jej do głowy.
-Tak, to tylko sen. – powiedziała. – Pójdę się przejść.
-Nie wolno ci.
-Bo co?
-Mogą cię wywalić. – pisnęła brunetka.
Zirothie wzruszyła tylko ramionami, wzięła swoją różdżkę i wyszła z komnaty. Szła ciemnym korytarzem. Trzymając różdżkę w prawej dłoni starała sobie przypomnieć zaklęcie przywołujące światło. Czytała o nim w książce zaklęć, którą poleciła jej Hermiona.
-Hermiona. – klepnęła się w czoło. Dopiero teraz przypomniała sobie, że tak miała na imię tamta dziewczyna.
-Zirothie skup się. To musi być coś prostego. Światło... Jasność... To na pewno ma coś wspólnego z łaciną... Czytając zaklęcia kojarzyłaś je z łacińskimi nazwami. No skup się idiotko! – szeptała do siebie.
-Kto tu jest? – usłyszała nagle. Zamarła. Nie wiedziała czy natknęła się na ucznia, czy na nauczyciela. Albo co gorsze, na strasznego woźnego, który samym wyglądem powinien zarobić koło pięćdziesięciu lat w ciężkim więzieniu.
-Lumos... – usłyszała i zobaczyła w drugim końcu korytarza promyk światła.
-Lumos... To takie proste... – szepnęła.
-Zirothie to ty? – zapytał czyjś głos.
Była przerażona. Nie wiedziała jak ktoś mógł ją rozpoznać z takiej odległości. Najgorsze było to, że przecież nikt jej tu nie znał.
-Zirothie to ja, Fred. – usłyszała.
-Nie znam żadnego Freda. – powiedziała zakrywając usta dłonią.
-„No pięknie, właśnie się zdradziłaś kretynko.” – skarciła się w myślach.
-Gratulowałem ci ślizgu na uczcie powitalnej.
-Ach... – westchnęła Zirothie – To tylko ty.
Po chwili Fred do niej podszedł. Miał krótkie rude włosy. W nikłym świecie wydobywającym się z jego różdżki Zirothie zobaczyła jego brązowe oczy. Były lekko zaczerwienione.
-Co ty robisz poza dormitorium? Mogą cie wywalić. – zapytał.
-A ty?
-Ja... Eee... Nie mogłem... Nie mogłem spać. – wydukał drapiąc się po czole..
-Ja też... – powiedziała dziewczyna i spuściła wzrok. Wiedziała, że jej rozmówca nie był z nią szczery.
-To co? Może spacer?
-Spacer? Z tobą?
-Chyba się mnie nie boisz?
-Nie... – dziewczyna wzruszyła ramionami - To gdzie idziemy?
-Daj mi rękę. W zamku lepiej być niewidocznym. Wiesz... Obrazy mogą cię obserwować i wszcząć alarm. – powiedział.
Zirothie niechętnie podała piegowatemu chłopakowi swoją dłoń. Fred poprowadził ją aż do wyjścia z zamku.
-Fred, gdzie idziemy? – niecierpliwiła się.
-Zobaczysz, spodoba ci się.
Szli kilkanaście minut w milczeniu. Jej przewodnik doprowadził ją do wielkiego dębu, nad samym brzegiem jeziora. O tej porze księżyc odbijał się w jego tafli, oświetlając wszystko wokół. Dziewczyna puściła jego rękę. Usiedli pod drzewem.
-Dlaczego przyszliśmy tutaj?
-Myślałem, że to miejsce ci się spodoba. Jest całkiem ładne. Zwłaszcza o tej porze.
-Przepraszam, jest ładne.
-Za co przepraszasz?
-Czasami zadaję za dużo pytań. Nie wiem nic o tym świecie... Wiesz, o tym magicznym. Staram się zrozumieć po prostu czarodziejów, ale czuję się tu dziwnie. Jakbym nie była w domu. – odpowiedziała zakłopotana.
-Rozumiem. Jeśli chcesz, to mógłbym ci pomóc.
-Naprawdę? – Zirothie się uśmiechnęła. Rzadko rozmawiała z innymi ludźmi, a rozmowa z Fredem bardzo jej się spodobała. Zaczynała lubić tego chłopaka.
-Oczywiście. Fred Weasley, do usług.
-Weasley? Twój brat jest w pierwszej klasie? – Zirothie zmrużyła oczy starając się przypomnieć sobie czy to właśnie to nazwisko usłyszała na ceremonii przydziału.
-No tak, Ron. Mój młodszy braciszek. Mamy się nim opiekować.
-Mamy?
-No ja i moi bracia. Mam ich jeszcze czterech. I jedną siostrę.
-Aż czterech? I wszyscy są w Hogwarcie?
-Niezupełnie. Bill i Charlie już skończyli szkołę. Bill pracuje w Egipcie, dla banku Gringotta, a Charlie opiekuje się smokami w Rumunii. Percy jest na 5 roku. Wiesz, to ten pajac, co jest prefektem. – wyliczał.- George, mój brat bliźniak, na pewno go rozpoznasz kiedy go zobaczysz. No i Ron. Ten mały rudzielec, który tak się bał tiary przydziału. Za rok do szkoły jeszcze przyjdzie moja siostra Ginny. Jest całkiem fajna, może się zaprzyjaźnicie. – uśmiechnął się. – A ty masz jakieś rodzeństwo?
-Siostrę... – jęknęła.
-Też jest w Hogwarcie?
-Nie.
-W jakiejś innej szkole?
-Nie wiem.
-Jak możesz tego nie wiedzieć?
-Nie mam ochoty o tym rozmawiać. – ucięła krótko dziewczyna, odwracając głowę w drugą stronę. Tak naprawdę chciała ukryć łzy wywołane wspomnieniem siostry. Poczuła znajome uczucie goryczy w sercu. Niewidzialna siła zaczęła ściskać ją od środka. Wstała, zaraz po niej wstał Fred.
-Ej Zirothie, przepraszam, jeżeli cię uraziłem. – Fred położył jej rękę na ramieniu.
-Możesz mnie zostawić w spokoju?
-Chcesz tu zostać sama?
-Tak.
-To nie jest dobry pomysł.
-Idź stąd. – Zirothie zbierało się na płacz.
-Zirothie.
-No już! Proszę! Idź sobie i zostaw mnie w spokoju. – zaczęła machać rękami. Rozpłakała się na dobre.
-Zirothie... – Fred po prostu podszedł do niej i przytrzymał jej ręce. – Już dobrze.
-Nic nie jest dobrze... – jęknęła zapłakana. Oparła głowę na jego piersi pozwalając by łzy kapały na jego koszulkę. Fred nie miał nic przeciwko i po chwili przytulił dziewczynę.
-Przepraszam. – usłyszała.
Zirothie czuła się podle. Wiedziała, że Fred nie miał jej za co przepraszać, ale nie umiała się do tego przyznać. Czuła się mentalnie rozbita. Na małe kawałeczki.
-Wróćmy do zamku... – szepnęła przez łzy.
-Jesteś tego pewna?
-Tak.
-Wracajmy. – powiedział Fred biorąc głęboki oddech. Nie za bardzo wiedział co ma myśleć o zachowaniu swojej towarzyszki. Całą noc zastanawiał się, dlaczego wspomnienie siostry tak bardzo ją rozzłościło.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz