Zbliżało się
Boże Narodzenie. Pewnego ranka w połowie grudnia Hogwart obudził się pokryty
grubą warstwą śniegu. Jezioro zamarzło na dobre, a Weasleyowie zostali ukarani
za zaczarowanie kilkunastu piguł śniegowych, które ścigały profesora Quirrella,
grzmocąc w jego turban. Kilka sów, którym się udało przebić przez zamiecie i
zawieje, by przekazać pocztę, musiało przejść kurację u Hagrida. Wszyscy nie
mogli doczekać się przerwy świątecznej. W pokoju wspólnym Gryffindoru i w
Wielkiej Sali ogień huczał w kominkach, ale na korytarzach panował straszliwy
ziąb, a w klasach wiatr łomotał w okna. Najgorsze były zajęcia z profesorem
Snape'em, które odbywały się w lochach, gdzie oddech zamieniał się w parę; żeby
się ogrzać, trzymali się jak najbliżej gorących kociołków.
Zirothie
dostała maść od pani Pomfrey i blizny na jej rękach znikły z dnia na dzień.
Tylko blizny na twarzy nie chciały się zagoić. A raczej nie miały prawa się
zagoić. Zirothie postanowiła je zostawić. Stanowiły one główny przedmiot żartów
bliźniaków, co bardzo poprawiało jej humor. Marcus Flint trzymał się na uboczu.
Sprawiał pozory bohatera, który to uratował życie niewdzięcznej Rath. Zirothie
nie raz musiała powstrzymywać bliźniaków, od wrzucenia go do kubła na śmieci.
Teraz trójka
Gryffonów siedziała w pokoju wspólnym zajadając się czekoladkami.
-Mam ochotę
na bitwę śnieżną. – powiedziała Zirothie.
-To nie
fair. Ty nie czujesz chłodu. To nienormalne. – powiedział George.
Zirothie
czuła, że się rumieni. Przez te wszystkie lata na dworcu, nie zwróciła uwagi,
że minusowe temperatury nie działały na nią tak jak na innych ludzi. Kiedy oni
maszerowali otuleni płaszczami, ona siedziała na ławce w samym swetrze i
spódniczce dygotając z zimna. Nigdy jednak nie miała z tego powodu problemów ze
zdrowiem, lub z odmrożeniami.
-George,
możesz mi pomóc? – zapytała Angelina.
-Wybaczcie,
dama w potrzebie. – George zeskoczył z
fotela, w którym siedział i popędził za koleżanką.
-To może nie
bitwa, tylko śnieżny spacer? – zaproponował Fred.
-W zasadzie
dobry pomysł. Muszę się trochę przewietrzyć. – Zirothie była zachwycona. Spacer
na zimnym powietrzu dobrze jej zrobi. Od paru dni jej głowę zajmuje tysiące
myśli. Codziennie przed snem układała idealny scenariusz powrotu do domu
siostry. Okropnie bała się tej konfrontacji.
-Coś cię
gryzie. – powiedział nagle Fred, kiedy przechodzili obok jeziora.
-Wydaje ci
się.
-Dlaczego mi
nie ufasz?
-To nie ma
nic wspólnego z zaufaniem. Po prostu się boję.
-Boisz się
czego? – Fred usiadł na nieoblodzonej części konara, który leżał na brzegu
jeziora. Zirothie usiadła obok niego.
-Boję się,
że kiedy dowiesz się o mnie prawdy, przestaniesz mnie lubić. – nagle
posmutniała. Przyjaźń z Fredem wiele dla niej znaczyła i nie mogła dłużej
ukrywać tego kim jest. Bała się stracić tą więź, jednak postanowiła zaryzykować
szczerość.
-Co takiego
mógłbym dowiedzieć się jeszcze o tobie?
-Wiesz... Ja
jestem sierotą...
-To wiedzą
wszyscy. O katastrofie twoich rodziców było głośno. – Fred wpatrywał się w
taflę zamarzniętej wody.
-Nie mogę
się oprzeć dziwnemu wrażeniu, że w jakiś sposób ja do tego doprowadziłam.
-Bzdura.
Niby jak? Miałaś wtedy z 7 lat. Po prostu znaleźli się w niewłaściwym miejscu o
niewłaściwym czasie. Nie obwiniaj się o to. – objął ją ramieniem. Zirothie
przełknęła ślinę i zdobyła się na odwagę opowiedzieć o rzeczy, której
najbardziej się wstydziła:
-Odkąd
skończyłam 7 lat... Mieszkam na dworcu.
-Domyśliłem
się.
-Co takiego?
– Zirothie aż poderwała się z miejsca. Spojrzała na swojego kolegę.
-Widziałem
cię dwa lata temu na King Cross i rok temu w sumie też. Nie wiedziałem, że
jesteś czarownicą, dopóki nie wślizgnęłaś się do Wielkiej Sali. – powiedział
Fred uśmiechając się na wspomnienie wślizgu, który wykonała Zirothie podczas
ceremonii przydziału. – Wyglądałaś na smutną, a jako żartowniś nie mogę
dopuścić, żeby ktokolwiek z Gryffindoru chodził smutny. Chyba mi się udało, bo
często się śmiejesz. – odpowiedział z dumą.
Zirothie
uśmiechnęła się.
-Mogę
wiedzieć dlaczego nie mieszkasz w domu swoich rodziców? – zapytał Fred, jednak
widząc jak bardzo Zirothie spochmurniała pożałował tego pytania.
-Moja
siostra... Wyrzuciła mnie z domu. Zaraz po katastrofie samolotu... Kiedy
zginęli nasi rodzice. – powiedziała z trudem hamując łzy.
-Ale
przecież katastrofa nie była twoją winą...
-To nie
chodzi o to... Zdaje się, że jak byłam mała, to przez przypadek kogoś
zabiłam... – Zirothie wyrzuciła z siebie najgorsze wspomnienie, z którym
dotychczas musiała radzić sobie sama. – Nie jestem do końca pewna, pamiętam to
jak przez mgłę. Byłam w kuchni, moja siostra strasznie mnie denerwowała... Nie
mogłam nad sobą zapanować... Nagle wszystko zaczęło wybuchać... – Zirothie
zmrużyła oczy, próbując przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów. – Moja
siostra... Chyba krwawiła...
Fred nie
wiedział co powiedzieć.
-Nie chcę
tam jechać Fred. Nie po tym co sobie przypomniałam.
-Pogadaj z
dyrektorem, może pojedziesz dopiero na wakacje.
-W przerwie
świątecznej muszę podejść do mugolskiego lekarza. I do fryzjera. – złapała się
za końcówki włosów.
-Przecież pięknie
wyglądasz. – zaśmiał się Fred.
-Nawet ty
nie potrafisz kłamać. – Zirothie ulepiła śnieżkę i rzuciła w kolegę. Trafiła w
lewy bark. Fred odwdzięczył się obejmując ją i wrzucając w zaspę niedaleko
konara, na którym przed chwilą siedzieli. Oboje zaczęli się śmiać. Zirothie
leżąc w mokrej zaspie, chwyciła w rękę trochę śniegu i rozmazała koledze na
włosach. Fred nagle przestał się śmiać. Odgarnął grzywkę z czoła Zirothie i
pocałował ją.
Dziewczyna
odwzajemniła ten pocałunek, nigdy nie czuła się tak wyjątkowo.
-Jesteś
najbardziej niezwykłą dziewczyną, jaką poznałem. – powiedział Fred głaszcząc
bliznę na jej policzku. Zirothie wpatrywała się w jego brązowe oczy. Czuła
przyjemne ciepło w okolicy serca. Cały strach przed spotkaniem z siostrą zszedł
na dalszy plan. Dziewczyna wstała, nie wierząc w to co przed chwilą się
wydarzyło.
-Wiesz,
czytałam różne książki, ale jeszcze nigdy autor nie oddał w słowach tego, jak
człowiek czuje się podczas pocałunku. – uśmiechnęła się.
-Może
jeszcze nie wpadła ci w ręce dobra książka.
-Masz rację.
Gust czarodziejów jest do bani.
-Czarodziejów?
-To oni
podrzucali mi książki. Wiesz, odkąd zaczęłam mieszkać na dworcu, odwiedzał mnie
Dumbledore. Nauczył mnie czytać i czasami podrzucał jakieś książki.
-Jaka
książka najbardziej ci się spodobała?
-Makbet
Szakspira.
-Nie za
wesoła książka, zwłaszcza dla dziecka.
-Wiesz Fred,
wcale nie czuję się jak dziecko. Szczerze, jestem zmęczona moim życiem. Czuję
się jakbym przeżyła zbyt wiele.
Fred
przytulił ją do siebie.
-Od teraz
będzie inaczej. Wszystko będzie w porządku. – wyszeptał chłopak.
-Tu
jesteście! – usłyszeli nagle. Kiedy się odwrócili zobaczyli Angelinę.
-Zirothie
dyrektor cię szuka.
Zirothie
zmarszczyła brwi. Wcale nie chciała rozmawiać z tym starym obłąkanym
czarodziejem. Fred złapał ją za rękę i ruszyli w stronę zamku. Dziewczyna miała
dziwne wrażenie, że z jakiegoś powodu Angelina patrzy na nią ze złością.
Pozbyła się tej myśli, zrzucając winę za to na pogodę.
Gabinet
dyrektora pachniał lukrecją i pieczonymi babeczkami. Nieopodal schodów,
prowadzących na podwyższenie, na którym znajdowało się biurko znajdowała się
ogromna srebrna szafa. Dziś była otwarta. Zirothie zbliżyła się do niej i
ujrzała srebrną tacę z wodą.
-To
myślodsiewnia. – usłyszała głos dyrektora. – Przed wyjazdem do siostry chciałem
pokazać ci jedno bardzo ważne wspomnienie. Ale muszę cię ostrzec, że jest ono
bardzo smutne.
-Chyba wiem
o jakie wspomnienie panu chodzi. – Zirothie spuściła wzrok.
-Nie zrozum
mnie źle Zirothie, ale lepiej, żebyś była przygotowana na spotkanie z siostrą.
-Nie
moglibyśmy tego wyjazdu odłożyć na wakacje? – zapytała dziewczyna przełykając
ślinę.
-Profesor
McGonagall zrobiła ci termin w szpitalu św. Munga, za trzy dni. Ale jeżeli nie
zależy ci na pozbyciu się stanów lękowych, to oczywiście możesz zostać w
Hogwarcie.
Zirothie
przez chwilę się zastanawiała, jednak wspomnienie jej paniki zwyciężyło nad
strachem przed spotkaniem z siostrą.
-Niech pan
robi to co trzeba.
Dumbledore
wlał do myślodsiewni zawartość jednej z fiolek stojących na ogromnej tacy
naprzeciw szafy. Zirothie zbliżyła się do srebrnej misy i pochyliła nad nią.
Mgiełka, która wytworzyła się nad wodą, powoli zaczęła ją wciągać. Po chwili
wspomnienie pochłonęło ją do reszty.
Znajdowała
się w swoim domu przy kuchennym stole. Rysowała właśnie domek dla lalek, kiedy
kredki zaczęły wokół niej tańczyć. Jej mama właśnie gotowała zupę jarzynową.
Widok matki wzbudził w Zirothie wielki smutek, poczuła łzy, które powoli
spływały po jej policzku. Po chwili do kuchni weszła jej siostra, miała wielki
brzuch wskazujący na zaawansowaną ciążę.
-Mamo ona
jest potworem. Zrób z nią coś.
-Sophia ona
jest całkiem normalna. – powiedziała spokojnie mama.
-Mamo... –
jęknęła prawdziwa Zirothie.
-Właśnie, że
nie jest! Jesteś dziwolągiem, rozumiesz?! – siostra szturchnęła małą
dziewczynkę.
-Mamo, ona
mnie dotyka! – pisnęła mała czarownica. Kredki opadły na stół.
-Dziewczyny,
nie kłóćcie się. Jesteście siostrami.
-Nie
jesteśmy. Nie chce być siostrą takiego potwora. – powiedziała Sophia i połamała
kilka kredek należących do dziewczynki.
Mała
Zirothie zaczęła płakać, wokół niej pojawiła się niebieska łuna.
-Jesteś
potworem, nigdy nie będziesz moją siostrą! Powinni cię zamknąć! – wrzeszczała
starsza siostra, łamiąc kolejne kredki.
Mała
Zirothie płakała coraz bardziej. Wraz z narastaniem gniewu, łuna zaczęła
ciemnieć, aż w końcu stała się czarna. Zirothie chciała odzyskać swoje kredki,
więc odepchnęła siostrę. Nieświadoma swojej siły dziewczyna odrzuciła ją aż na
dwa metry, gdzie kobieta uderzyła w ścianę. Matka dziewczyn podbiegła do
starszej siostry, z przerażeniem patrząc jak jej spodnie pokrywają się krwią.
-Dziecko, co
ty zrobiłaś?!
Wspomnienie
nagle się zakończyło. Zirothie klęczała zalana łzami pod myślodsiewnią.
-Zabiłam jej
dziecko... – jęknęła w rozpaczy. – Zabiłam swojego siostrzeńca... Miał mieć na
imię Dylan... Zabiłam go... – Zirothie znów wpadła w panikę. Oddech sprawiał
jej ból, a każde uderzenie serca wydawało się uderzeniem o niewyobrażalnej
sile. Jej ciśnienie wzrosło, zaczęła boleć ją głowa. Zwymiotowała na posadzkę.
Dumbledore wystrzelił z różdżki czerwone iskry w kierunku okna. Po chwili, w
jego gabinecie znalazł się profesor Snape i pani Pomfrey.
-Zabierzcie
ją do skrzydła szpitalnego. – usłyszała. Wszystko zaczęło znikać za mgłą,
otoczyła ją ciemność.
Przyśniło
jej się wspomnienie z dzieciństwa. Mała dziewczynka w kraciastej spódnicy. Od
razu poznała siebie sprzed lat. Przez chwilę obserwowała siebie jako dziecko,
które bawi się w rodzinnym ogródku. Z początku wyglądało to jak zabawa w
ogródek i sadzenie warzyw, jednak kiedy zbliżyła się do niej i zajrzała przez
ramię, zobaczyła, że dziewczynka właśnie wykopuje szkielet martwego psa.
-Zirothie co
ty robisz! – na ganku pojawiła się jej siostra Sophia. Tym razem bez wielkiego
brzucha. Musiało to być na długo przed ciążą.
-Sophie
zobacz on jest martwy. – dziewczynka podniosła truchło i pokazała siostrze. –
Nie chcę żeby on był martwy.
Kiedy
Zirothie wypowiedziała te słowa, dotychczas nieruchomy szkielet zaczął się
ruszać i obrastać tkanką. Po chwili obie dziewczyny usłyszały szczekanie psa.
Zirothie ożywiła zdechłe zwierzę. Ale nie do końca, bowiem pies był pokryty
ranami, nie miał włosów, z pyska kapała mu krew i od razu rzucił się na
Zirothie. Sophia chcąc bronić siostry, uderzyła go grabiami, które leżały
nieopodal ganku. Pies odbił się od ogrodzenia, jednak ponownie ruszył w stronę
dziewczyn. Sophia schowała siostrę za sobą i kazała jej uciekać. Pies wgryzł
się w jej przedramię. Dziewczyna próbowała go zrzucić, lecz uścisk szczęk był
zbyt silny. Z opresji wybawiła ją mama, która zaklęciem odesłała psa z powrotem
do krainy śmierci. Sophie patrzyła, jak jej ramię powoli trawi trucizna.
-Mamo, ona
jest potworem! – krzyknęła dziewczyna i osunęła się na trawę.
Zirothie
obudziła się z przyspieszonym oddechem. Rozglądnęła się po skrzydle szpitalnym.
Po swojej prawej stronie, przy łóżku zobaczyła Freda, który wpatrywał się w nią
z przerażeniem w oczach. Chłopak przełknął ślinę i zapytał:
-Czy
wszystko w porządku?
Zirothie nie
bardzo wiedziała co ma odpowiedzieć. Popatrzyła na swojego chłopaka i już miała
otworzyć buzię, kiedy on znowu zapytał:
-Zirothie,
czy wszystko w porządku? Cała się trzęsłaś... Nad tobą pojawiła się czarna
łuna... Wyglądałaś, jakbyś była w transie. – chłopak lekko pobladł.
-Muszę
porozmawiać z Dumbledorem! – powiedziała dziewczyna. – Nie mogę do niej
pojechać. – Zirothie zeskoczyła z łóżka i lekko się zakołysała pod wpływem
zawrotów głowy. Fred przytrzymał ją za ramię. Dziewczyna popatrzyła na niego.
-Zirothie co
się stało?
-Ja...
Przyśniło mi się wspomnienie. Dumbledore chciał mnie przygotować na spotkanie z
siostrą. Pokazał mi jak zabiłam jej dziecko. Teraz przyśniło mi się jak
wskrzesiłam psa. Nie mogę jechać do mojej siostry nie znając wszystkich
wspomnień. To może jej zagrażać. – chłopak objął ją ramieniem.
-A twoje
stany lękowe?
-Myślę, że
to się jakoś ze sobą łączy.
-Mogę iść z
tobą?
-Jest druga
w nocy, jeżeli myślicie, że możecie sobie ot tak wychodzić z łóżek, to grubo
się mylicie. – warknęła profesor McGonagall, w nocnej koszuli, blokując
przejście do gabinetu dyrektora.
-Ale pani
profesor, to ważne. Muszę porozmawiać z profesorem Dumbledorem. – jęknęła
Zirothie.
-Co może
być ważniejsze od snu panno Rath?
-To sprawa
życia i śmierci. – powiedziała Zirothie. – Proszę niech nas pani przepuści.
-Nie ma
mowy, możecie poczekać do rana, jak cywilizowani ludzie! – powiedziała profesor
McGonagall.
-Co to za
hałasy? – zza wielkiego posągu wychylił się profesor Dumbledore. – Zirothie,
pan Weasley? Co wy tu robicie?
-Panie
profesorze, bo ja... Ja nie mogę teraz pojechać do siostry. – powiedziała
Zirothie i mocno ścisnęła dłoń Freda.
-Rath, czy
ty oszalałaś? Pół zamku stawiasz na nogi tylko po to, żeby zrezygnować z
wyjazdu do siostry? – profesor McGonagall była zdenerwowana.
-Spokojnie
Minerwo, czuję, że chodzi tu o coś więcej niż tylko strach przed wizytą u
siostry. Wejdźcie na górę. – profesor Dumbledore przepuścił uczniów pomiędzy
posągiem. – Dobranoc Minerwo.
-Zirothie,
jesteś zdenerwowana. Co się stało? -
Dumbledore wyglądał na zmęczonego.
-Ma pan
jeszcze jakieś inne wspomnienia? – zapytała nieśmiało cały czas trzymając
zdezorientowanego Freda za rękę.
-Tylko to
jedno.
-A czy
istnieje jakiś sposób, żeby inne wspomnienia wydobyć, na przykład ze mnie?
-Dlaczego
cię to interesuje?
-Bo... Ja
chcę się dowiedzieć o wszystkim. Czuję... Nie mogę się oprzeć wrażeniu... Że to
ma związek z moimi rodzicami. – Zirothie z trudem powiadomiła dyrektora o
swoich przeczuciach.
Dumbledore
podrapał się po nosie. Popatrzył na uczennicę i powiedział bardzo powoli:
-Twoi rodzice zginęli w katastrofie lotniczej. –
Dumbledore podszedł do portretów i palcem zebrał kurz z jednej z ram.
Zirothie już chciała coś powiedzieć, jednak ugryzła się w
język. Popatrzyła na myślodsiewnię, która stała przed szafą.
-A wspomnienia? Gdyby pan poszedł do mojej siostry i
poprosił o jej wspomnienia? – zapytała.
-Twoja siostra z trudem zgodziła się na jedno
wspomnienie. Nie sądzę, żeby chciała to zrobić ponownie.
-Nie mógłby pan spróbować?
-Zirothie, to nie przywróci do życia twoich rodziców. W
domu siostry będziesz całkowicie bezpieczna.
Zirothie zmarszczyła brwi. Zastanawiała się, dlaczego
miałaby się nie czuć bezpieczna w swoim rodzinnym domu. Dlaczego Dumbledore o
tym wspomniał?
-Chodź Fred, to nie ma sensu. – odezwała się nagle. Oboje
wyszli z gabinetu.
-Nie znam cię zbyt długo, ale czuję, że coś kombinujesz. –
powiedział nagle Fred, kiedy wracali do dormitorium pustym korytarzem.
-Nie ufam Dumbledorowi. – powiedziała krótko dziewczyna i
schowała ręce do kieszeni. Nie za bardzo wiedziała co o tym wszystkim myśleć.
-Pojedziesz do siostry?
-Zmieniłam zdanie Fred. Muszę pojechać do siostry. Mam
nadzieję, że ona mi wszystko opowie. – westchnęła.
-Świński ryj. – powiedział Fred, kiedy znaleźli się przed
portretem grubej damy.
-Ocz, dzieciaki! Przez was nie można się wyspać. –
jęknęła kobieta na płótnie niechętnie odsłaniając przejście do pokoju
wspólnego.
-Do zobaczenia jutro na śniadaniu. – powiedziała Zirothie
i pomaszerowała do swojej komnaty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz