poniedziałek, 10 lipca 2017

14 rozdział - Wspomnienia z dzieciństwa

Zbliżało się Boże Narodzenie. Pewnego ranka w połowie grudnia Hogwart obudził się pokryty grubą warstwą śniegu. Jezioro zamarzło na dobre, a Weasleyowie zostali ukarani za zaczarowanie kilkunastu piguł śniegowych, które ścigały profesora Quirrella, grzmocąc w jego turban. Kilka sów, którym się udało przebić przez zamiecie i zawieje, by przekazać pocztę, musiało przejść kurację u Hagrida. Wszyscy nie mogli doczekać się przerwy świątecznej. W pokoju wspólnym Gryffindoru i w Wielkiej Sali ogień huczał w kominkach, ale na korytarzach panował straszliwy ziąb, a w klasach wiatr łomotał w okna. Najgorsze były zajęcia z profesorem Snape'em, które odbywały się w lochach, gdzie oddech zamieniał się w parę; żeby się ogrzać, trzymali się jak najbliżej gorących kociołków.
Zirothie dostała maść od pani Pomfrey i blizny na jej rękach znikły z dnia na dzień. Tylko blizny na twarzy nie chciały się zagoić. A raczej nie miały prawa się zagoić. Zirothie postanowiła je zostawić. Stanowiły one główny przedmiot żartów bliźniaków, co bardzo poprawiało jej humor. Marcus Flint trzymał się na uboczu. Sprawiał pozory bohatera, który to uratował życie niewdzięcznej Rath. Zirothie nie raz musiała powstrzymywać bliźniaków, od wrzucenia go do kubła na śmieci.
Teraz trójka Gryffonów siedziała w pokoju wspólnym zajadając się czekoladkami.
-Mam ochotę na bitwę śnieżną. – powiedziała Zirothie.
-To nie fair. Ty nie czujesz chłodu. To nienormalne. – powiedział George.
Zirothie czuła, że się rumieni. Przez te wszystkie lata na dworcu, nie zwróciła uwagi, że minusowe temperatury nie działały na nią tak jak na innych ludzi. Kiedy oni maszerowali otuleni płaszczami, ona siedziała na ławce w samym swetrze i spódniczce dygotając z zimna. Nigdy jednak nie miała z tego powodu problemów ze zdrowiem, lub z odmrożeniami.
-George, możesz mi pomóc? – zapytała Angelina.
-Wybaczcie, dama w potrzebie. – George zeskoczył z  fotela, w którym siedział i popędził za koleżanką.
-To może nie bitwa, tylko śnieżny spacer? – zaproponował Fred.
-W zasadzie dobry pomysł. Muszę się trochę przewietrzyć. – Zirothie była zachwycona. Spacer na zimnym powietrzu dobrze jej zrobi. Od paru dni jej głowę zajmuje tysiące myśli. Codziennie przed snem układała idealny scenariusz powrotu do domu siostry. Okropnie bała się tej konfrontacji.
-Coś cię gryzie. – powiedział nagle Fred, kiedy przechodzili obok jeziora.
-Wydaje ci się.
-Dlaczego mi nie ufasz?
-To nie ma nic wspólnego z zaufaniem. Po prostu się boję.
-Boisz się czego? – Fred usiadł na nieoblodzonej części konara, który leżał na brzegu jeziora. Zirothie usiadła obok niego.
-Boję się, że kiedy dowiesz się o mnie prawdy, przestaniesz mnie lubić. – nagle posmutniała. Przyjaźń z Fredem wiele dla niej znaczyła i nie mogła dłużej ukrywać tego kim jest. Bała się stracić tą więź, jednak postanowiła zaryzykować szczerość.
-Co takiego mógłbym dowiedzieć się jeszcze o tobie?
-Wiesz... Ja jestem sierotą...
-To wiedzą wszyscy. O katastrofie twoich rodziców było głośno. – Fred wpatrywał się w taflę zamarzniętej wody.
-Nie mogę się oprzeć dziwnemu wrażeniu, że w jakiś sposób ja do tego doprowadziłam.
-Bzdura. Niby jak? Miałaś wtedy z 7 lat. Po prostu znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Nie obwiniaj się o to. – objął ją ramieniem. Zirothie przełknęła ślinę i zdobyła się na odwagę opowiedzieć o rzeczy, której najbardziej się wstydziła:
-Odkąd skończyłam 7 lat... Mieszkam na dworcu.
-Domyśliłem się.
-Co takiego? – Zirothie aż poderwała się z miejsca. Spojrzała na swojego kolegę.
-Widziałem cię dwa lata temu na King Cross i rok temu w sumie też. Nie wiedziałem, że jesteś czarownicą, dopóki nie wślizgnęłaś się do Wielkiej Sali. – powiedział Fred uśmiechając się na wspomnienie wślizgu, który wykonała Zirothie podczas ceremonii przydziału. – Wyglądałaś na smutną, a jako żartowniś nie mogę dopuścić, żeby ktokolwiek z Gryffindoru chodził smutny. Chyba mi się udało, bo często się śmiejesz. – odpowiedział z dumą.
Zirothie uśmiechnęła się.
-Mogę wiedzieć dlaczego nie mieszkasz w domu swoich rodziców? – zapytał Fred, jednak widząc jak bardzo Zirothie spochmurniała pożałował tego pytania.
-Moja siostra... Wyrzuciła mnie z domu. Zaraz po katastrofie samolotu... Kiedy zginęli nasi rodzice. – powiedziała z trudem hamując łzy.
-Ale przecież katastrofa nie była twoją winą...
-To nie chodzi o to... Zdaje się, że jak byłam mała, to przez przypadek kogoś zabiłam... – Zirothie wyrzuciła z siebie najgorsze wspomnienie, z którym dotychczas musiała radzić sobie sama. – Nie jestem do końca pewna, pamiętam to jak przez mgłę. Byłam w kuchni, moja siostra strasznie mnie denerwowała... Nie mogłam nad sobą zapanować... Nagle wszystko zaczęło wybuchać... – Zirothie zmrużyła oczy, próbując przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów. – Moja siostra... Chyba krwawiła...
Fred nie wiedział co powiedzieć.
-Nie chcę tam jechać Fred. Nie po tym co sobie przypomniałam.
-Pogadaj z dyrektorem, może pojedziesz dopiero na wakacje.
-W przerwie świątecznej muszę podejść do mugolskiego lekarza. I do fryzjera. – złapała się za końcówki włosów.
-Przecież pięknie wyglądasz. – zaśmiał się Fred.
-Nawet ty nie potrafisz kłamać. – Zirothie ulepiła śnieżkę i rzuciła w kolegę. Trafiła w lewy bark. Fred odwdzięczył się obejmując ją i wrzucając w zaspę niedaleko konara, na którym przed chwilą siedzieli. Oboje zaczęli się śmiać. Zirothie leżąc w mokrej zaspie, chwyciła w rękę trochę śniegu i rozmazała koledze na włosach. Fred nagle przestał się śmiać. Odgarnął grzywkę z czoła Zirothie i pocałował ją.
Dziewczyna odwzajemniła ten pocałunek, nigdy nie czuła się tak wyjątkowo.
-Jesteś najbardziej niezwykłą dziewczyną, jaką poznałem. – powiedział Fred głaszcząc bliznę na jej policzku. Zirothie wpatrywała się w jego brązowe oczy. Czuła przyjemne ciepło w okolicy serca. Cały strach przed spotkaniem z siostrą zszedł na dalszy plan. Dziewczyna wstała, nie wierząc w to co przed chwilą się wydarzyło.
-Wiesz, czytałam różne książki, ale jeszcze nigdy autor nie oddał w słowach tego, jak człowiek czuje się podczas pocałunku. – uśmiechnęła się.
-Może jeszcze nie wpadła ci w ręce dobra książka.
-Masz rację. Gust czarodziejów jest do bani.
-Czarodziejów?
-To oni podrzucali mi książki. Wiesz, odkąd zaczęłam mieszkać na dworcu, odwiedzał mnie Dumbledore. Nauczył mnie czytać i czasami podrzucał jakieś książki.
-Jaka książka najbardziej ci się spodobała?
-Makbet Szakspira.
-Nie za wesoła książka, zwłaszcza dla dziecka.
-Wiesz Fred, wcale nie czuję się jak dziecko. Szczerze, jestem zmęczona moim życiem. Czuję się jakbym przeżyła zbyt wiele.
Fred przytulił ją do siebie.
-Od teraz będzie inaczej. Wszystko będzie w porządku. – wyszeptał chłopak.
-Tu jesteście! – usłyszeli nagle. Kiedy się odwrócili zobaczyli Angelinę.
-Zirothie dyrektor cię szuka.
Zirothie zmarszczyła brwi. Wcale nie chciała rozmawiać z tym starym obłąkanym czarodziejem. Fred złapał ją za rękę i ruszyli w stronę zamku. Dziewczyna miała dziwne wrażenie, że z jakiegoś powodu Angelina patrzy na nią ze złością. Pozbyła się tej myśli, zrzucając winę za to na pogodę.

Gabinet dyrektora pachniał lukrecją i pieczonymi babeczkami. Nieopodal schodów, prowadzących na podwyższenie, na którym znajdowało się biurko znajdowała się ogromna srebrna szafa. Dziś była otwarta. Zirothie zbliżyła się do niej i ujrzała srebrną tacę z wodą.
-To myślodsiewnia. – usłyszała głos dyrektora. – Przed wyjazdem do siostry chciałem pokazać ci jedno bardzo ważne wspomnienie. Ale muszę cię ostrzec, że jest ono bardzo smutne.
-Chyba wiem o jakie wspomnienie panu chodzi. – Zirothie spuściła wzrok.
-Nie zrozum mnie źle Zirothie, ale lepiej, żebyś była przygotowana na spotkanie z siostrą.
-Nie moglibyśmy tego wyjazdu odłożyć na wakacje? – zapytała dziewczyna przełykając ślinę.
-Profesor McGonagall zrobiła ci termin w szpitalu św. Munga, za trzy dni. Ale jeżeli nie zależy ci na pozbyciu się stanów lękowych, to oczywiście możesz zostać w Hogwarcie.
Zirothie przez chwilę się zastanawiała, jednak wspomnienie jej paniki zwyciężyło nad strachem przed spotkaniem z siostrą.
-Niech pan robi to co trzeba.
Dumbledore wlał do myślodsiewni zawartość jednej z fiolek stojących na ogromnej tacy naprzeciw szafy. Zirothie zbliżyła się do srebrnej misy i pochyliła nad nią. Mgiełka, która wytworzyła się nad wodą, powoli zaczęła ją wciągać. Po chwili wspomnienie pochłonęło ją do reszty.
Znajdowała się w swoim domu przy kuchennym stole. Rysowała właśnie domek dla lalek, kiedy kredki zaczęły wokół niej tańczyć. Jej mama właśnie gotowała zupę jarzynową. Widok matki wzbudził w Zirothie wielki smutek, poczuła łzy, które powoli spływały po jej policzku. Po chwili do kuchni weszła jej siostra, miała wielki brzuch wskazujący na zaawansowaną ciążę.
-Mamo ona jest potworem. Zrób z nią coś.
-Sophia ona jest całkiem normalna. – powiedziała spokojnie mama.
-Mamo... – jęknęła prawdziwa Zirothie.
-Właśnie, że nie jest! Jesteś dziwolągiem, rozumiesz?! – siostra szturchnęła małą dziewczynkę.
-Mamo, ona mnie dotyka! – pisnęła mała czarownica. Kredki opadły na stół.
-Dziewczyny, nie kłóćcie się. Jesteście siostrami.
-Nie jesteśmy. Nie chce być siostrą takiego potwora. – powiedziała Sophia i połamała kilka kredek należących do dziewczynki.
Mała Zirothie zaczęła płakać, wokół niej pojawiła się niebieska łuna.
-Jesteś potworem, nigdy nie będziesz moją siostrą! Powinni cię zamknąć! – wrzeszczała starsza siostra, łamiąc kolejne kredki.
Mała Zirothie płakała coraz bardziej. Wraz z narastaniem gniewu, łuna zaczęła ciemnieć, aż w końcu stała się czarna. Zirothie chciała odzyskać swoje kredki, więc odepchnęła siostrę. Nieświadoma swojej siły dziewczyna odrzuciła ją aż na dwa metry, gdzie kobieta uderzyła w ścianę. Matka dziewczyn podbiegła do starszej siostry, z przerażeniem patrząc jak jej spodnie pokrywają się krwią.
-Dziecko, co ty zrobiłaś?!
Wspomnienie nagle się zakończyło. Zirothie klęczała zalana łzami pod myślodsiewnią.
-Zabiłam jej dziecko... – jęknęła w rozpaczy. – Zabiłam swojego siostrzeńca... Miał mieć na imię Dylan... Zabiłam go... – Zirothie znów wpadła w panikę. Oddech sprawiał jej ból, a każde uderzenie serca wydawało się uderzeniem o niewyobrażalnej sile. Jej ciśnienie wzrosło, zaczęła boleć ją głowa. Zwymiotowała na posadzkę. Dumbledore wystrzelił z różdżki czerwone iskry w kierunku okna. Po chwili, w jego gabinecie znalazł się profesor Snape i pani Pomfrey.
-Zabierzcie ją do skrzydła szpitalnego. – usłyszała. Wszystko zaczęło znikać za mgłą, otoczyła ją ciemność.

Przyśniło jej się wspomnienie z dzieciństwa. Mała dziewczynka w kraciastej spódnicy. Od razu poznała siebie sprzed lat. Przez chwilę obserwowała siebie jako dziecko, które bawi się w rodzinnym ogródku. Z początku wyglądało to jak zabawa w ogródek i sadzenie warzyw, jednak kiedy zbliżyła się do niej i zajrzała przez ramię, zobaczyła, że dziewczynka właśnie wykopuje szkielet martwego psa.
-Zirothie co ty robisz! – na ganku pojawiła się jej siostra Sophia. Tym razem bez wielkiego brzucha. Musiało to być na długo przed ciążą.
-Sophie zobacz on jest martwy. – dziewczynka podniosła truchło i pokazała siostrze. – Nie chcę żeby on był martwy.
Kiedy Zirothie wypowiedziała te słowa, dotychczas nieruchomy szkielet zaczął się ruszać i obrastać tkanką. Po chwili obie dziewczyny usłyszały szczekanie psa. Zirothie ożywiła zdechłe zwierzę. Ale nie do końca, bowiem pies był pokryty ranami, nie miał włosów, z pyska kapała mu krew i od razu rzucił się na Zirothie. Sophia chcąc bronić siostry, uderzyła go grabiami, które leżały nieopodal ganku. Pies odbił się od ogrodzenia, jednak ponownie ruszył w stronę dziewczyn. Sophia schowała siostrę za sobą i kazała jej uciekać. Pies wgryzł się w jej przedramię. Dziewczyna próbowała go zrzucić, lecz uścisk szczęk był zbyt silny. Z opresji wybawiła ją mama, która zaklęciem odesłała psa z powrotem do krainy śmierci. Sophie patrzyła, jak jej ramię powoli trawi trucizna.
-Mamo, ona jest potworem! – krzyknęła dziewczyna i osunęła się na trawę.
Zirothie obudziła się z przyspieszonym oddechem. Rozglądnęła się po skrzydle szpitalnym. Po swojej prawej stronie, przy łóżku zobaczyła Freda, który wpatrywał się w nią z przerażeniem w oczach. Chłopak przełknął ślinę i zapytał:
-Czy wszystko w porządku?
Zirothie nie bardzo wiedziała co ma odpowiedzieć. Popatrzyła na swojego chłopaka i już miała otworzyć buzię, kiedy on znowu zapytał:
-Zirothie, czy wszystko w porządku? Cała się trzęsłaś... Nad tobą pojawiła się czarna łuna... Wyglądałaś, jakbyś była w transie. – chłopak lekko pobladł.
-Muszę porozmawiać z Dumbledorem! – powiedziała dziewczyna. – Nie mogę do niej pojechać. – Zirothie zeskoczyła z łóżka i lekko się zakołysała pod wpływem zawrotów głowy. Fred przytrzymał ją za ramię. Dziewczyna popatrzyła na niego.
-Zirothie co się stało?
-Ja... Przyśniło mi się wspomnienie. Dumbledore chciał mnie przygotować na spotkanie z siostrą. Pokazał mi jak zabiłam jej dziecko. Teraz przyśniło mi się jak wskrzesiłam psa. Nie mogę jechać do mojej siostry nie znając wszystkich wspomnień. To może jej zagrażać. – chłopak objął ją ramieniem.
-A twoje stany lękowe?
-Myślę, że to się jakoś ze sobą łączy.
-Mogę iść z tobą?

-Jest druga w nocy, jeżeli myślicie, że możecie sobie ot tak wychodzić z łóżek, to grubo się mylicie. – warknęła profesor McGonagall, w nocnej koszuli, blokując przejście do gabinetu dyrektora.
-Ale pani profesor, to ważne. Muszę porozmawiać z profesorem Dumbledorem. – jęknęła Zirothie.
-Co może być ważniejsze od snu panno Rath?
-To sprawa życia i śmierci. – powiedziała Zirothie. – Proszę niech nas pani przepuści.
-Nie ma mowy, możecie poczekać do rana, jak cywilizowani ludzie! – powiedziała profesor McGonagall.
-Co to za hałasy? – zza wielkiego posągu wychylił się profesor Dumbledore. – Zirothie, pan Weasley? Co wy tu robicie?
-Panie profesorze, bo ja... Ja nie mogę teraz pojechać do siostry. – powiedziała Zirothie i mocno ścisnęła dłoń Freda.
-Rath, czy ty oszalałaś? Pół zamku stawiasz na nogi tylko po to, żeby zrezygnować z wyjazdu do siostry? – profesor McGonagall była zdenerwowana.
-Spokojnie Minerwo, czuję, że chodzi tu o coś więcej niż tylko strach przed wizytą u siostry. Wejdźcie na górę. – profesor Dumbledore przepuścił uczniów pomiędzy posągiem. – Dobranoc Minerwo.

-Zirothie, jesteś zdenerwowana. Co się stało?  - Dumbledore wyglądał na zmęczonego.
-Ma pan jeszcze jakieś inne wspomnienia? – zapytała nieśmiało cały czas trzymając zdezorientowanego Freda za rękę.
-Tylko to jedno.
-A czy istnieje jakiś sposób, żeby inne wspomnienia wydobyć, na przykład ze mnie?
-Dlaczego cię to interesuje?
-Bo... Ja chcę się dowiedzieć o wszystkim. Czuję... Nie mogę się oprzeć wrażeniu... Że to ma związek z moimi rodzicami. – Zirothie z trudem powiadomiła dyrektora o swoich przeczuciach.
Dumbledore podrapał się po nosie. Popatrzył na uczennicę i powiedział bardzo powoli:
-Twoi rodzice zginęli w katastrofie lotniczej. – Dumbledore podszedł do portretów i palcem zebrał kurz z jednej z ram.
Zirothie już chciała coś powiedzieć, jednak ugryzła się w język. Popatrzyła na myślodsiewnię, która stała przed szafą.
-A wspomnienia? Gdyby pan poszedł do mojej siostry i poprosił o jej wspomnienia? – zapytała.
-Twoja siostra z trudem zgodziła się na jedno wspomnienie. Nie sądzę, żeby chciała to zrobić ponownie.
-Nie mógłby pan spróbować?
-Zirothie, to nie przywróci do życia twoich rodziców. W domu siostry będziesz całkowicie bezpieczna.
Zirothie zmarszczyła brwi. Zastanawiała się, dlaczego miałaby się nie czuć bezpieczna w swoim rodzinnym domu. Dlaczego Dumbledore o tym wspomniał?
-Chodź Fred, to nie ma sensu. – odezwała się nagle. Oboje wyszli z gabinetu.

-Nie znam cię zbyt długo, ale czuję, że coś kombinujesz. – powiedział nagle Fred, kiedy wracali do dormitorium pustym korytarzem.
-Nie ufam Dumbledorowi. – powiedziała krótko dziewczyna i schowała ręce do kieszeni. Nie za bardzo wiedziała co o tym wszystkim myśleć.
-Pojedziesz do siostry?
-Zmieniłam zdanie Fred. Muszę pojechać do siostry. Mam nadzieję, że ona mi wszystko opowie. – westchnęła.
-Świński ryj. – powiedział Fred, kiedy znaleźli się przed portretem grubej damy.
-Ocz, dzieciaki! Przez was nie można się wyspać. – jęknęła kobieta na płótnie niechętnie odsłaniając przejście do pokoju wspólnego.

-Do zobaczenia jutro na śniadaniu. – powiedziała Zirothie i pomaszerowała do swojej komnaty. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz