Przy
śniadaniu uczniowie żywo o czymś szeptali. Zirothie zastanawiała się co mogło
tak podniecić uczniów, jednak potem zauważyła, jak Harry, Ron i Hermiona
wchodzą do Wielkiej Sali. Wtedy do uszu Zirothie dobiegły szepty. Najmłodszy szukający. Powinni go wywalić.
Zero szacunku dla zasad. Najlepszy z najlepszych. Złapał małą kulkę w
powietrzu. Urodzony szukający. Nie do końca była pewna, co te szepty
oznaczają, ale wiedziała jedno. Wszystkie one dotyczyły Harrego Pottera. Przewróciła
oczami.
-Słodka
jesteś, kiedy jesteś zażenowana. – powiedział jeden z bliźniaków. Zirothie
długo zastanawiała się, który jest który.
-Fred,
George. – powiedział George wskazując brata i siebie.
-Jesteście
niemal identyczni. – powiedziała Zirothie szukając jakiegoś znaku szczególnego
, który pomógłby jej rozróżnić braci.
-Nieprawda.
Ja mam bliznę pod żebrami. – powiedział Fred.
-No, zaciął
się, kiedy chciał ogolić włosy z brzucha.
-Nieprawda!
Podrapał mnie wilkołak, naprawdę!
-Nie
ściemniaj. Teraz zamieniałbyś się w wilkołaka przy każdej pełni. – zaczęli
udawać, że się sprzeczają.
-Zachowuję
świadomość, nie zagryzłem cię tylko dlatego, że to ty wiesz które skarpetki są
moje. Mama je zawsze miesza.
George
zobaczył, że Zirothie się uśmiechnęła.
-No, mała
gdybyś zobaczyła, jak w nocy wyrasta mu ogon! Upadłabyś ze śmiechu! Jest
krótszy, niż jego...
-Georg! – za
plecami bliźniaków stanął Percy. – Nie uważacie, że jest trochę za młoda na
takie żarty?
Chłopcy już
mieli się ze sobą zacząć sprzeczać, kiedy do Wielkiej Sali wpadła chmara sów, z
listami dla uczniów. Największą uwagę wzbudziła biała sowa, która niosła w
dziobie podłużny pakunek, przeznaczony dla Harrego Pottera. Po chwili już cały
Hogwart huczał o tym, że pierwszoroczniak dostał miotłę. Specjalnie z tego
względu naciągnięto przepisy zakazujące posiadania miotły na pierwszym roku.
Po południu
Zirothie spojrzała na plan zajęć. Powinna iść do lochów na eliksiry, jednak
tłum kierował się w całkiem innym kierunku.
-Gdzie
idziemy? – spytała Hermiony.
-Profesor
Snape podobno musiał gdzieś pilnie wyjść i mamy iść do Profesor McGonagall.
-Ma lekcję z
moimi braćmi, powinno być wesoło. – odezwał się Ron.
-Z twoimi
braćmi... – powtórzyła Zirothie.
-Wszystko w
porządku? Trochę pobladłaś. – zapytała Hermiona, w jej oczach było widać
zwyczajną troskę.
-Tak,
wszystko gra. Trochę tylko boli mnie brzuch.
Pomimo tego,
że w klasie na Transmutacji zebrały się trzy grupy uczniów, w sali panował
spokój. Wszyscy próbowali zmienić kubek w kieliszek i na odwrót.
-Patrz, on
cały czas na nią patrzy. – szepnęła Parvati do Lavander.
–Może się
zakochał?
-Daj spokój,
to pewnie przez to, że tak zzieleniała. Popatrz jak ona wygląda. Jakby ktoś ją
z krzyża zdjął.
-Biedna.
Zirothie
podniosła wzrok, była bardzo zmęczona. Ból brzucha nie pozwalał jej się skupić
na lekcji. Poczuła nagłe nudności. Popatrzyła po klasie. Ujrzała dwoje
brązowych oczu, które dokładnie ją obserwowały. Po chwili na jej ławce
wylądował papierowy ptaszek, który zamienił się w mały liścik.
Wszystko
w porządku? Od razu wiedziała kto był autorem, popatrzyła w stronę,
gdzie jeszcze przed chwilą znajdowały się brązowe oczy. Przed nią stanęła
profesor McGonagall.
-Panno Rath,
czy wszystko dobrze? Nie wygląda pani najlepiej.
Zirothie
bardzo źle się czuła. Okropnie bolał ją brzuch i czuła, że gdy otworzy buzię,
żeby odpowiedzieć, zwymiotuje całe dzisiejsze śniadanie. Wstała, żeby profesor McGonagall
nie pomyślała, że nie ma do niej
szacunku. Niestety próba podniesienia się z ławki, skończyła się kolejną falą
bólu, który promieniował, aż do klatki piersiowej.
-Zirothie
skarżyła się na ból brzucha, pani profesor. – wypaliła Hermiona. – Powinniśmy
ją zaprowadzić do skrzydła szpitalnego.
-Panie
Weasley, proszę zaprowadzić pannę Rath do pani Pomfrey.
Fred
natychmiast podniósł się z ławki.
-Nie ty,
twój brat. – nauczycielka wskazała ręką na Rona.
-Ależ proszę
pani, jeżeli ona zemdleje, to on jej nie podniesie. – powiedział Fred.
-Spokojnie
dam radę. Umiem zaklęcie podnoszące. – oburzył się pierwszoroczny rudzielec, za
co został przez brata zmierzony wzrokiem. – No ale oczywiście Fred ma więcej
siły.
-Proszę nie
dyskutować.
Po chwili
Zirothie była prowadzona, przez Rona do skrzydła szpitalnego.
-Chyba
spodobałaś się mojemu bratu. – powiedział Ron.
Zirothie
wcale go nie słuchała, próbowała powstrzymać nudności. Udało jej się to aż do
samego skrzydła szpitalnego. Kiedy stanęła przed Panią Pomfrey, zwymiotowała na
swoje buty.
-Panie
Weasley może Pan wracać na lekcje.
-Moje
dziecko, co tobie jest. Nie wyglądasz na symulantkę, a od początku roku jeszcze
żaden uczeń nie przychodził do mnie tak często. – powiedziała pielęgniarka i
jednym machnięciem różdżki usunęła zawartość żołądka Zirothie z podłogi.
-Ja... Nie
mam pojęcia. Gdybym wiedziała dlaczego tak jest, nie dopuściłabym do takich sytuacji.
– powiedziała Zirothie.
-Chodź moje
dziecko, mam tu syrop specjalnie dla ciebie. Dostaniesz też coś do noszenia
przy sobie. Kiedy rozboli cię brzuch, musisz go natychmiast wypić – powiedziała
kobieta wręczając dziewczynie małą fiolkę.
-Dziękuję. A
czy profesor Snape...
-Tak moje
dziecko?
-Profesor
Dumbledore obiecał porozmawiać z profesorem Snapem na temat moich stanów
lękowych.
-Jakich
stanów lękowych? Profesor nic nie wspominał.
-Przeklęty stary dureń-pomyślała
dziewczyna. Schowała fiolkę do kieszeni.
-Odkąd
pamiętam dokuczają mi stany lękowe.
-Stany
lękowe to bardziej sprawa psychiki niż organizmu. Może powinnaś odwiedzić
szpital św. Munga? Oni specjalizują się w takich rzeczach.
Zirothie nic
nie powiedziała.
-No nic,
wypij to i wracaj na lekcje. – powiedziała pani Pomfrey podając Zirothie kubek
z lekarstwem. Na szczęście dla Zirothie lekcja właśnie się skończyła.
Dziewczyna
wróciła do pokoju wspólnego. Od razu została zaczepiona przez Freda.
-Wszystko
już w porządku?
-Tak, pani
Pomfrey jest dość szybka.
Fred
uśmiechnął się.
-Dlaczego
tak często boli cię brzuch?
-Uwierz mi
Fred, jakbym wiedziała to tak często by mnie nie bolał.
-Do wieczora
sporo czasu, idziemy nad jezioro? – zaproponował.
-Przepraszam,
ale jestem zmęczona. Chciałabym się położyć.
-Nad
jeziorem też możesz się położyć. Mogę cię przypilnować.
Zirothie uśmiechnęła
się.
-Nad
jeziorem nie ma mojej miękkiej pościeli. Ale jak zmienię zdanie to dowiesz się
o tym pierwszy.
Zawiedziony
Fred odprowadził dziewczynę wzrokiem do pokoju.
-Kiedy jej
powiesz? – jak spod ziemi wyrósł obok niego George.
-Nie wtrącaj
się. – fuknął i poszedł do swojego dormitorium by pogrążyć się w lekturze.
Zirothie
stanęła przed oknem. Słońce już chyliło się ku zachodowi. Jego ostatnie
promienie oświetlały błonia na których bawili się uczniowie. Na szkolnym boisku
Zirothie dostrzegła dwie postacie. Nie była pewna, ale zdawało jej się, że to
Harry Potter razem z jakimś starszym Gryffonem. Rzucali na przemian i odbijali
piłkami. Patrząc na nich całkiem straciła poczucie czasu.
-Zdaje się,
że Hermiona ma chrapkę na Harrego, nie wygapiaj się tak. – mruknęła Fay Dunbar
wymieniając się z koleżanką uśmiechem.
Zirothie
popatrzyła na dziewczyny i potrząsnęła głową. Wdrapała się na swoje łóżko i
zaczęła analizować poprzedni dzień. Szukała jakiejś wskazówki, która
pozwoliłaby jej zlokalizować przyczynę bólów brzucha. Po chwili jej myśli
odpłynęły do wesołego rudzielca, który proponował jej spacer nad jezioro. Był
taki miły. Ciekawe czy dla wszystkich swoich znajomych taki jest, czy Zirothie
zasłużyła na jakieś specjalne traktowanie. Tak rozmyślając odpłynęła w fazę
Ren.
Jej sen był
dość dziwny. Jakaś kobieta krzyczała jej imię. Po chwili skarcił ją jakiś
mężczyzna.
-Nie
przywołuj jej imienia, bo ją narazisz. –wychrypiał.
-Ona tam
jest – włączył się do rozmowy trzeci głos – Jest w Hogwarcie. Na pewno, wy też
tam byliście.
Błysnęło
czerwone światło i Zirothie obudziła się z krzykiem.
-Zirothie,
wszystko gra? – zapytała Parvati.
-Krzyczałaś.
– powiedziała Lavender.
-Ja... To
znaczy... Bo ja nie mogę się oprzeć takiemu dziwnemu wrażeniu, że moi rodzice
żyją... – po policzku spłynęła jej łza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz