sobota, 8 lipca 2017

11 Rozdział - Powracające bóle brzucha

Przy śniadaniu uczniowie żywo o czymś szeptali. Zirothie zastanawiała się co mogło tak podniecić uczniów, jednak potem zauważyła, jak Harry, Ron i Hermiona wchodzą do Wielkiej Sali. Wtedy do uszu Zirothie dobiegły szepty. Najmłodszy szukający. Powinni go wywalić. Zero szacunku dla zasad. Najlepszy z najlepszych. Złapał małą kulkę w powietrzu. Urodzony szukający. Nie do końca była pewna, co te szepty oznaczają, ale wiedziała jedno. Wszystkie one dotyczyły Harrego Pottera. Przewróciła oczami.
-Słodka jesteś, kiedy jesteś zażenowana. – powiedział jeden z bliźniaków. Zirothie długo zastanawiała się, który jest który.
-Fred, George. – powiedział George wskazując brata i siebie.
-Jesteście niemal identyczni. – powiedziała Zirothie szukając jakiegoś znaku szczególnego , który pomógłby jej rozróżnić braci.
-Nieprawda. Ja mam bliznę pod żebrami. – powiedział Fred.
-No, zaciął się, kiedy chciał ogolić włosy z brzucha.
-Nieprawda! Podrapał mnie wilkołak, naprawdę!
-Nie ściemniaj. Teraz zamieniałbyś się w wilkołaka przy każdej pełni. – zaczęli udawać, że się sprzeczają.
-Zachowuję świadomość, nie zagryzłem cię tylko dlatego, że to ty wiesz które skarpetki są moje. Mama je zawsze miesza.
George zobaczył, że Zirothie się uśmiechnęła.
-No, mała gdybyś zobaczyła, jak w nocy wyrasta mu ogon! Upadłabyś ze śmiechu! Jest krótszy, niż jego...
-Georg! – za plecami bliźniaków stanął Percy. – Nie uważacie, że jest trochę za młoda na takie żarty?
Chłopcy już mieli się ze sobą zacząć sprzeczać, kiedy do Wielkiej Sali wpadła chmara sów, z listami dla uczniów. Największą uwagę wzbudziła biała sowa, która niosła w dziobie podłużny pakunek, przeznaczony dla Harrego Pottera. Po chwili już cały Hogwart huczał o tym, że pierwszoroczniak dostał miotłę. Specjalnie z tego względu naciągnięto przepisy zakazujące posiadania miotły na pierwszym roku.
Po południu Zirothie spojrzała na plan zajęć. Powinna iść do lochów na eliksiry, jednak tłum kierował się w całkiem innym kierunku.
-Gdzie idziemy? – spytała Hermiony.
-Profesor Snape podobno musiał gdzieś pilnie wyjść i mamy iść do Profesor McGonagall.
-Ma lekcję z moimi braćmi, powinno być wesoło. – odezwał się Ron.
-Z twoimi braćmi... – powtórzyła Zirothie.
-Wszystko w porządku? Trochę pobladłaś. – zapytała Hermiona, w jej oczach było widać zwyczajną troskę.
-Tak, wszystko gra. Trochę tylko boli mnie brzuch.
Pomimo tego, że w klasie na Transmutacji zebrały się trzy grupy uczniów, w sali panował spokój. Wszyscy próbowali zmienić kubek w kieliszek i na odwrót.
-Patrz, on cały czas na nią patrzy. – szepnęła Parvati do Lavander.
–Może się zakochał?
-Daj spokój, to pewnie przez to, że tak zzieleniała. Popatrz jak ona wygląda. Jakby ktoś ją z krzyża zdjął.
-Biedna.
Zirothie podniosła wzrok, była bardzo zmęczona. Ból brzucha nie pozwalał jej się skupić na lekcji. Poczuła nagłe nudności. Popatrzyła po klasie. Ujrzała dwoje brązowych oczu, które dokładnie ją obserwowały. Po chwili na jej ławce wylądował papierowy ptaszek, który zamienił się w mały liścik.
Wszystko  w porządku? Od razu wiedziała kto był autorem, popatrzyła w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowały się brązowe oczy. Przed nią stanęła profesor McGonagall.
-Panno Rath, czy wszystko dobrze? Nie wygląda pani najlepiej.
Zirothie bardzo źle się czuła. Okropnie bolał ją brzuch i czuła, że gdy otworzy buzię, żeby odpowiedzieć, zwymiotuje całe dzisiejsze śniadanie. Wstała, żeby profesor McGonagall nie pomyślała,  że nie ma do niej szacunku. Niestety próba podniesienia się z ławki, skończyła się kolejną falą bólu, który promieniował, aż do klatki piersiowej.
-Zirothie skarżyła się na ból brzucha, pani profesor. – wypaliła Hermiona. – Powinniśmy ją zaprowadzić do skrzydła szpitalnego.
-Panie Weasley, proszę zaprowadzić pannę Rath do pani Pomfrey.
Fred natychmiast podniósł się z ławki.
-Nie ty, twój brat. – nauczycielka wskazała ręką na Rona.
-Ależ proszę pani, jeżeli ona zemdleje, to on jej nie podniesie. – powiedział Fred.
-Spokojnie dam radę. Umiem zaklęcie podnoszące. – oburzył się pierwszoroczny rudzielec, za co został przez brata zmierzony wzrokiem. – No ale oczywiście Fred ma więcej siły.
-Proszę nie dyskutować.
Po chwili Zirothie była prowadzona, przez Rona do skrzydła szpitalnego.
-Chyba spodobałaś się mojemu bratu. – powiedział Ron.
Zirothie wcale go nie słuchała, próbowała powstrzymać nudności. Udało jej się to aż do samego skrzydła szpitalnego. Kiedy stanęła przed Panią Pomfrey, zwymiotowała na swoje buty.
-Panie Weasley może Pan wracać na lekcje.
-Moje dziecko, co tobie jest. Nie wyglądasz na symulantkę, a od początku roku jeszcze żaden uczeń nie przychodził do mnie tak często. – powiedziała pielęgniarka i jednym machnięciem różdżki usunęła zawartość żołądka Zirothie z podłogi.
-Ja... Nie mam pojęcia. Gdybym wiedziała dlaczego tak jest, nie dopuściłabym do takich sytuacji. – powiedziała Zirothie.
-Chodź moje dziecko, mam tu syrop specjalnie dla ciebie. Dostaniesz też coś do noszenia przy sobie. Kiedy rozboli cię brzuch, musisz go natychmiast wypić – powiedziała kobieta wręczając dziewczynie małą fiolkę.
-Dziękuję. A czy profesor Snape...
-Tak moje dziecko?
-Profesor Dumbledore obiecał porozmawiać z profesorem Snapem na temat moich stanów lękowych.
-Jakich stanów lękowych? Profesor nic nie wspominał.
-Przeklęty stary dureń-pomyślała dziewczyna. Schowała fiolkę do kieszeni.
-Odkąd pamiętam dokuczają mi stany lękowe.
-Stany lękowe to bardziej sprawa psychiki niż organizmu. Może powinnaś odwiedzić szpital św. Munga? Oni specjalizują się w takich rzeczach.
Zirothie nic nie powiedziała.
-No nic, wypij to i wracaj na lekcje. – powiedziała pani Pomfrey podając Zirothie kubek z lekarstwem. Na szczęście dla Zirothie lekcja właśnie się skończyła.
Dziewczyna wróciła do pokoju wspólnego. Od razu została zaczepiona przez Freda.
-Wszystko już w porządku?
-Tak, pani Pomfrey jest dość szybka.
Fred uśmiechnął się.
-Dlaczego tak często boli cię brzuch?
-Uwierz mi Fred, jakbym wiedziała to tak często by mnie nie bolał.
-Do wieczora sporo czasu, idziemy nad jezioro? – zaproponował.
-Przepraszam, ale jestem zmęczona. Chciałabym się położyć.
-Nad jeziorem też możesz się położyć. Mogę cię przypilnować.
Zirothie uśmiechnęła się.
-Nad jeziorem nie ma mojej miękkiej pościeli. Ale jak zmienię zdanie to dowiesz się o tym pierwszy.
Zawiedziony Fred odprowadził dziewczynę wzrokiem do pokoju.
-Kiedy jej powiesz? – jak spod ziemi wyrósł obok niego George.
-Nie wtrącaj się. – fuknął i poszedł do swojego dormitorium by pogrążyć się w lekturze.

Zirothie stanęła przed oknem. Słońce już chyliło się ku zachodowi. Jego ostatnie promienie oświetlały błonia na których bawili się uczniowie. Na szkolnym boisku Zirothie dostrzegła dwie postacie. Nie była pewna, ale zdawało jej się, że to Harry Potter razem z jakimś starszym Gryffonem. Rzucali na przemian i odbijali piłkami. Patrząc na nich całkiem straciła poczucie czasu.
-Zdaje się, że Hermiona ma chrapkę na Harrego, nie wygapiaj się tak. – mruknęła Fay Dunbar wymieniając się z koleżanką uśmiechem.
Zirothie popatrzyła na dziewczyny i potrząsnęła głową. Wdrapała się na swoje łóżko i zaczęła analizować poprzedni dzień. Szukała jakiejś wskazówki, która pozwoliłaby jej zlokalizować przyczynę bólów brzucha. Po chwili jej myśli odpłynęły do wesołego rudzielca, który proponował jej spacer nad jezioro. Był taki miły. Ciekawe czy dla wszystkich swoich znajomych taki jest, czy Zirothie zasłużyła na jakieś specjalne traktowanie. Tak rozmyślając odpłynęła w fazę Ren.

Jej sen był dość dziwny. Jakaś kobieta krzyczała jej imię. Po chwili skarcił ją jakiś mężczyzna.
-Nie przywołuj jej imienia, bo ją narazisz. –wychrypiał.
-Ona tam jest – włączył się do rozmowy trzeci głos – Jest w Hogwarcie. Na pewno, wy też tam byliście.
Błysnęło czerwone światło i Zirothie obudziła się z krzykiem.
-Zirothie, wszystko gra? – zapytała Parvati.
-Krzyczałaś. – powiedziała Lavender.

-Ja... To znaczy... Bo ja nie mogę się oprzeć takiemu dziwnemu wrażeniu, że moi rodzice żyją... – po policzku spłynęła jej łza. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz